
Cronos: The New Dawn na Steam Deck
Granie na handheldzie (w skrócie) pochłonęło mnie tego lata, a fakt, że na Steam Decku można ogrywać hity pokroju Kingdom Come Deliverance 2, od razu skierował moje zainteresowanie na to, czy i Cronos: The New Dawn “pójdzie” na tym sprzęcie. Okazało się jednak, że nie tylko “pójdzie”, ale też zrobi to w świetnym stylu, bo doczekał się pełnej weryfikacji. Na stabilne 60 klatek na sekundę wprawdzie nie macie co liczyć, ale jeśli wprowadzicie 48-klatkowy limit, to granie w Cronos: The New Dawn nie będzie jakimś utrapieniem.
Czytaj też: ROG Ally X w akcji. Sprawdziłem, czy granie na pecetowym handheldzie ma sens

Docelowo miałem przejść tę grę właśnie na Steam Decku (HDR robi tam swoje), ale dla testu odpaliłem ją na komputerze i… no cóż, na Steam Decka już na dłużej nie wróciłem. Co tu dużo mówić, są takie produkcje, dla których po prostu warto zasiąść wieczorem przed potężnym pecetem czy konsolą, założyć słuchawki (zapalić światło) i zapomnieć o otaczającym świecie. Cronos: The New Dawn jest właśnie jedną z nich… i to zwłaszcza jeśli macie monitor z matrycą OLED czy miniLED i trybem HDR. Wtedy pogrążony w mroku świat wygląda powalająco.

Horror bez przesady. Cronos: The New Dawn wciąga i nie zniechęca
Grając w Cronos: The New Dawn musicie wiedzieć jedno – zapomnijcie o efektownych zrywach, szybkich uskokach, unikach w ostatniej chwili i nawet serii headshotów wymierzonych w kilka chwil. O dragshotach przy ładowaniu strzału też zresztą zapomnicie, bo to proszenie się o utratę cennej amunicji. Ta gra jest ślamazarna praktycznie na każdym etapie zabawy i tyczy się to nawet obracania kamery, co po przeskoczeniu z Borderlandsa 4 czy Doom: The Dark Ages sprawia wrażenie, jakbyśmy zostali utopieni w gęstej galarecie. Wiecie – takiej z mięsem i zalanej octem, od którego zapachu twarz sama się krzywi.

Tego typu tempo i responsywność ma swoje wady, ma swoje zalety, ale co najważniejsze, pasuje do tej gry jak ulał, bo nadaje jej stosownego tempa, które zresztą zgrywa się z ogólnym charakterem i grozą. Nie jest to uciążliwe, jeśli już to zaakceptujemy, a przynajmniej pomijając rozmowy. Nie wiem dlaczego, ale cutscenki można pominąć, ale nielicznych dialogów przeciągniętych nie ekspozycją, a stylem zrealizowania, nie da się nawet przyspieszyć. Nie pomaga w tym fakt, że aktorzy głosowi (zapewne razem z post-produkcją) zrobili dobrą robotę, wpasowując się świetnie w pokręcony świat. Ich ton jest jednak na tyle monotonny, a animacje tak bardzo powolne, że przy jednej z kilku sekwencji dialogowych przestałem odczuwać chęć wklikania kolejnej kwestii.

Chociaż to fabułę uznaję za najmocniejszą stronę Cronos: The New Dawn, bo to właśnie historia zawsze przyciągała mnie przed ekran, to autorzy odpowiedzialni za sferę rozgrywki zrobili kawał równie dobrej roboty. Na tyle dobrej, że gdy fabuła zajmowała nas między sesjami, gameplay trzymał nas przed ekranem, jak świetny film. Składa się na to wiele aspektów, ale przede wszystkim dopracowany projekt poziomów, krzywa trudności oraz mechanizmy stojące za systemem loot’u, które nigdy nie pozwoliły nam odetchnąć i wejść do walki z myślą o swobodnym traktowaniu amunicji czy sprzętu leczącego. Twórcy potraktowali nas również tak, jak dorosłych, bo choć zbudowali poczucie zaszczucia i groźby, to zdołali osiągnąć to bez tanich jumpscare’ów. No, może z czasem nieco za przewidywalne stało się zamykanie nas w lokacji z przeciwnikami, ale to akurat drobnostka… choć urozmaicenie tego byłoby w cenie.



W toku zabawy dostaniecie też okazje do eksploracji, dodatkowego przygotowania się do podróży i wreszcie ulepszania postaci, a nawet dobierania nowego rodzaju uzbrojenia, które jest w dużej części opcjonalne. Twórcy nie okroili więc całej produkcji do stanu, w którym każdy gracz przejdzie całość dokładnie tą samą drogą, a to przekłada się zwłaszcza na stopień zaawansowania naszej postaci na koniec gry, bo możemy ulepszać ją z użyciem waluty “pospolitej” (energii) i “premium” (rdzeni energetycznych). Jestem pewny, że w tej akurat kwestii zbliżyłem się prawie do ideału, a i tak pod koniec gry nadal miałem wiele pól do ulepszenia, a moja postać nie stała się w żadnym momencie zbyt potężna. Była zauważalnie lepsza… ale nie do stopnia, w którym wyzwanie znacząco by się ograniczyło.




Strach wielkie ma oczy… i głupiejącą latarkę
Dobra, koniec z zachwytami, bo Cronos: The New Dawn ma też kilka problemów, obok których nie da się przejść obojętnie. Pierwszy z nich zaatakuje nas od razu – grze brakuje polskiej wersji dialogów i nie da się tego obronić, sięgając po kultowe “było się uczyć angielskiego”. Tego typu brak w takiej produkcji jest kwestią nie tylko wygodnictwa, ale też budowania spójnego świata, bo choć poruszamy się po spolonizowanym środowisku (gazety, grafiki, napisy są w polskim języku), to w całej historii nie usłyszymy ani jednego polskiego słowa. No, może poza imionami, bo te są wymawiane przez aktorów w bardzo specyficznym, “polskim stylu”, potęgując dysonans poznawczy. Kwestie budżetowe uderzyły też zapewne w sferę tekstów, bo znajdowane w świecie gry notatki są wyświetlane ot w formie tekstu w ramce na UI, a szkoda, bo świetnie dopełniałyby klimat, gdyby były wzorowane na rzeczywiste listy czy wycinki z gazet.




Najgorszym elementem Cronos: The New Dawn jest jednak kwestia ekwipunku, w którym zawsze brakuje nam miejsca, ale problem leży w jednym detalu. Ograniczony “plecak” to charakterystyka oczywiście zrozumiała, bo gramy przecież w survival horror, ale nic nie wytłumaczy tego, że przedmioty z plecaka ulegają dezintegracji w momencie ich usunięcia. Wiedząc o tym, przygotowujemy się zawsze do tego, aby unikać takich momentów, ale nie raz zdarzy się wam, że np. w ekwipunku nie będziecie mieli miejsca na leżące obok naboje, które mogłyby znaleźć się w magazynku broni. Gdyby tylko twórcy dodali mechanikę ładowania broni amunicją znalezioną w świecie bez konieczności przenoszenia jej najpierw do plecaka, to załatwiłoby większość bolączek z ekwipunkiem… ale nie wszystkie.




Twórcy podeszli też ciekawie do latarki, choć mam wrażenie, że potraktowali ją jako narzędzie budowania napięcia na ostatnich etapach projektu i zabrakło im czasu na coś bardziej rozbudowanego poza prostym “wyłącz-włącz”. U samych podstaw jest ona zaprojektowana jako świetne przedłużenie kombinezonu, które porusza się razem z naszą kamerą, ale jej włączanie czy wyłączanie pozostaje już całkowicie bez naszej kontroli. Efekt? To designerzy wybierają kiedy mamy być pogrążeni w ciemności i zwykle jest to powiązane z nadchodzącym zagrożeniem, choć nie zdarza się to aż tak często. Brakuje tutaj jednak wytłumaczenia, dlaczego latarka okazjonalnie nawala. Czy to przeciążenie związane z anomalią, które wpływa na energię elektryczną? Jeśli tak, to spoko, ale dlaczego w takim razie reszta ewidentnie wspomaganego elektronami kombinezonu pozostaje w pełni sprawna?



Czytaj też: Moja pierwsza gra na Steam. Ledwie prototyp nauczył mnie, jak wymagające jest tworzenie gier
Nie przypadły mi też aż tak do gustu sekwencje walki z dwoma głównymi bossami. Chociaż są pełne emocji i angażujące, to przy braku odpowiedniego wyposażenia lub po prostu szczęścia, wymagają przynajmniej dwóch podejść, a to przez brak wcześniejszego zaznajamiania graczy z nowym potencjalnym wyzwaniem. Przykład? Jedna z walk nagle zmienia swój charakter i wymaga od nas szybkiej reakcji w innej części obszaru. Chociaż wizualnie jest to delikatnie zasugerowane przez specjalne “wyrwy” do cofnięcia czasu, to ciągle mamy z tyłu głowy dotychczasowy rodzaj walki i nie lecimy do nowego celu na złamanie karku, obawiając się innych zagrożeń, a to może nas zgubić. W takich sytuacjach wystarczyłaby jakaś animacja, cutscenka czy nawet prosty monolog, żeby zaakcentować to, co może się zdarzyć, aby gracz nie dał się aż tak zaskoczyć.

Cronos: The New Dawn to fabularny i akcyjny majstersztyk
Polacy w 2025 roku pokazali gamingową klasę. Dostaliśmy przecież The Alters, cykl rozwoju Against the Storm został zakończony wraz z debiutem ostatniego(?) rozszerzenia, a tu niespodziewanie Cronos: The New Dawn okazał się diamencikiem wykutym w ogniu krakowskiej huty i z rozpalającymi wyobraźnię wspomnieniami z czasów PRL-u. Jedyne, czego żałuję w przygodzie poprzedzającej napisanie tej recenzji, to tego, że po mniej więcej dwóch godzinach grania w tę produkcję studia Bloober Team musiałem przerzucić się całkowicie ze słuchawek na głośniki. Partnerka bowiem uznała, że oglądanie Cronos: The New Dawn z boku (i komentowanie każdego straconego naboju), to znacznie lepsza rozrywka na wolne wieczory od samodzielnego grania w Spider-Mana. Więcej powodów do polecenia tego “straszydełka” więc nie potrzebuję.