Amerykańska armia coraz śmielej sięga po rozwiązania, które do niedawna uznawano za odległą przyszłość. W dniach 27-29 października 2025 roku na teksańskich poligonach odbyło się wydarzenie xTechOverwatch zorganizowane przez Dowództwo Transformacji i Szkolenia Armii USA. Wzięło w nim udział czterdzieści zespołów z przemysłu zbrojeniowego i środowisk akademickich, które prezentowały swoje autonomiczne systemy. Szczególną uwagę zwrócił pojazd FireAnt opracowany przez firmę Swarmbotics AI, bo jest to maszyna zaprojektowana specjalnie do niszczenia wrogich pojazdów opancerzonych w skoordynowanych atakach grupowych.
Kontekst programu xTechOverwatch i tego, co naprawdę tam testują
Program xTechOverwatch pełni w praktyce rolę poligonu dla nowej filozofii pozyskiwania technologii przez wojsko. Zamiast zamawiać gotowy, “wielki program zbrojeniowy” i czekać dekadę na efekty, armia zaprasza dziesiątki zespołów, daje im dostęp do infrastruktury i żąda konkretu: działającego prototypu, który można wpiąć w istniejące struktury. W tym sensie FireAnt jest nie tylko ciekawym pojazdem, ale przede wszystkim sprawdzianem, czy koncepcję roju da się szybko zintegrować z realnymi pododdziałami, a nie trzymać jej wyłącznie w folderach koncepcyjnych.

Dla przemysłu obronnego to także sygnał, że kończy się epoka “wielkich, niezniszczalnych platform”. Liczyć się będzie zdolność dostarczenia systemów, które można aktualizować z prędkością oprogramowania, a nie ciężkiego sprzętu. FireAnt jest przy tym o tyle interesujący, że pokazuje ambicję zejścia z tą logiką bardzo nisko – aż do pojedynczych, tanich robotów, które można wymieniać szybciej niż części do klasycznych wozów bojowych.
Jeden operator kontroluje dziesiątki robotów. Tak działa system FireAnt
Wyobraź sobie żołnierza, który nie leży w okopie z wyrzutnią na ramieniu, lecz siedzi kilka kilometrów dalej, w cieniu, przed konsolą z ekranami. Zamiast lunety celowniczej ma podgląd z dziesiątek kamer, a zamiast jednego pocisku cały rój małych robotów rozsypanych po terenie jak metalowe mrówki. Jednym poleceniem wysyła tę chmarę w stronę wrogiego zgrupowania, a algorytmy same rozdzielają zadania do poszczególnych robotów – kto obserwuje, kto flankuje, kto podpełza z ładunkiem? Wszystko to ogarnia samo oprogramowanie.

Jednocześnie taki model rodzi nowe pytania: jak szkolić żołnierzy, którzy zamiast obsługi jednego systemu mają myśleć równolegle o kilkudziesięciu? Jak uniknąć przeciążenia informacyjnego, gdy każdy robot generuje dane z czujników, wideo i z własnych algorytmów? Testy w Teksasie są więc nie tylko sprawdzianem sprzętu, ale też poligonem dla zupełnie nowych procedur dowodzenia na najniższych szczeblach. Czym więc dokładnie jest sam sprzęt? Wbrew pozorom, nie jest to nic nowego, bo jakiś czas temu po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o FireAnt, więc czas wejść w szczegóły tego, jak takie roboty rewolucjonizują podejście do niszczenia pancernych tytanów.
Czym dokładnie jest FireAnt?
Najważniejsze jest to, że FireAnt nie przypomina tradycyjnych, dużych i kosztownych pojazdów wojskowych. Zamiast tego jest to lekki, modułowy bezzałogowy pojazd naziemny przystosowany do działania w rojach zarządzanych przez jedną osobę. Cała filozofia stojąca za tym sprzętem opiera się na prostej zasadzie, bo zamiast inwestować w pojedynczy, drogocenny system stanowiący łatwy cel, armia otrzymuje dziesiątki tanich maszyn traktowanych jako zbywalne. Stojąca za tym sprzętem koncepcja operacyjna wydaje się niezwykle efektywna.
Czytaj też: Czekaliśmy na te zdjęcia z ataku broni nowej ery. Pocisk bez prochu, a efekt jak po młocie boga
Pojedynczy żołnierz może wysłać cały rój robotów w celu wykrycia, śledzenia i zniszczenia wrogiego czołgu lub transportera opancerzonego. Maszyny wykorzystują z kolei niedrogie ładunki bojowe, co znacząco obniża koszty operacyjne w porównaniu z konwencjonalną bronią przeciwpancerną. W efekcie nawet jeśli kilka robotów zostanie zneutralizowanych przez przeciwnika, pozostałe jednostki kontynuują wykonanie misji. Takie podejście fundamentalnie zmienia równowagę sił na polu bitwy. Tradycyjne pojazdy opancerzone o wartości milionów dolarów stają się potencjalnymi celami dla rojów niedrogich robotów. Przypomina to w pewnym stopniu ewolucję obserwowaną w konflikcie na Ukrainie, gdzie tanie drony za kilkaset dolarów skutecznie niszczą czołgi warte miliony.
FireAnt jako odpowiedź na aktywne systemy ochrony czołgów
FireAnt wpisuje się też w szerszy trend szukania sposobu na obejście systemów aktywnej ochrony czołgów, które zostały zaprojektowane z myślą o pojedynczych pociskach czy małych salwach. W momencie, gdy na cel kieruje się nie jeden obiekt, lecz kilkadziesiąt lub więcej, klasyczne rozwiązania tracą sens. Nawet jeśli część robotów zostanie wykryta i zniszczona, pozostałe mogą dopiąć swego, co zamienia obronę czołgu w grę, której reguły są nagle bardzo niekorzystne dla drogiego, ciężkiego sprzętu.
Z punktu widzenia planowania finansów wojska równanie jest brutalne: utrata kilku tanich robotów w zamian za poważne uszkodzenie czołgu jest transakcją korzystną. Gdyby tego było mało, na poziomie doktrynalnym wymusza to zupełnie inne podejście do ekspozycji pojazdów opancerzonych, planowania marszów, a nawet budowy zaplecza logistycznego, które musi liczyć się z nieustannym “podgryzaniem” przez roje maszyn.
Dwadzieścia projektów przechodzi do kolejnej fazy. Realne wdrożenie już w 2026 roku
Spośród czterdziestu zaproszonych zespołów, wojskowa komisja wyselekcjonowała dwadzieścia do dalszego rozwoju i integracji. Wybrane projekty będą współpracować z formacjami Transformation in Contact od stycznia 2026 do lipca 2027 roku. Nie są to wyłącznie testy poligonowe, bo wybrane systemy mają trafić do regularnych jednostek wojskowych. Inicjatywa ta wpisuje się w szerszą strategię Szefa Sztabu Armii, który zalecił przyspieszenie wdrażania rozwiązań autonomicznych. Wojsko zdaje sobie sprawę, że współczesne pole walki wymaga nowych podejść. Żołnierze są przeciążeni nadmiarem informacji i zadań, a systemy autonomiczne mają odciążyć ich umysły, pozwalając skupić się na decyzjach strategicznych.

Gdyby tego było mało, rozproszone, niskokosztowe systemy takie jak FireAnt oferują dodatkowo kluczową korzyść w postaci zwiększenia szans przeżycia ludzi. Zamiast wysyłać żołnierzy z przeciwpancernymi pociskami kierowanymi na linię frontu, armia może stawiać na roje robotów, co może brzmieć jak zimna kalkulacja, ale w wojskowości każde ocalone życie ma znaczenie.
Przyszłość walki opancerzonej staje pod znakiem zapytania. Tradycyjne czołgi w defensywie
Testy w Teksasie stanowią zaledwie początek transformacji, przez którą przechodzi amerykańska armia. Autonomiczne roje mogą zasadniczo zmienić taktykę działań bojowych. Wyobraźmy sobie scenariusz, w którym kolumna wrogich czołgów napotyka nie ot pojedynczych żołnierzy z przeciwpancernymi pociskami kierowanymi, lecz setki małych robotów atakujących jednocześnie z różnych kierunków. Tradycyjna obrona przed tego typu zagrożeniem wydaje się wyjątkowo trudna. Systemy aktywnej obrony czołgów projektowane są do neutralizacji pojedynczych pocisków, a nie dziesiątek celów naraz. Dlatego też to zmienia całą doktrynę użycia broni pancernej, bo oto właśnie kosztowne pojazdy mogą stać się zbyt ryzykowną inwestycją w świecie, gdzie tanie roboty polują w stadach.

Czytaj też: Chińska marynarka przełamała kolejną barierę technologiczną. KJ-600 to więcej niż zwykły samolot zwiadowczy
Amerykańska armia oczywiście nie jest jedyną, która eksperymentuje z autonomicznymi systemami. Chiny, Rosja i inne państwa również rozwijają podobne technologie. Rozpoczął się wyścig zbrojeń nowej generacji, w którym przewagę może uzyskać nie ten, kto dysponuje najcięższymi czołgami, ale ten, kto najskuteczniej wykorzysta autonomiczne roje.