Engwe P275 SE w skrócie? Jest to miejski e-bike z klasycznym silnikiem w tylnej piaście o mocy nominalnej 250 watów i momencie obrotowym do 42 Nm. Na tle innych podobnych modeli wyróżnia go czujnik momentu obrotowego i system wspomagania E-SATS, który ma reagować praktycznie natychmiast na nacisk nóg, a nie tylko sprawdzać, czy korba się kręci. Wspomaganie kończy się przy 25 km/h, czyli rower trzyma legalne limity unijne. Energię zapewnia wyjmowalny akumulator 36 V 13 Ah, który to ma zapewniać na jednym ładowaniu zasięg do 100 km przy najlżejszym poziomie wspomagania PAS 1. W standardzie dostajemy hydrauliczne hamulce tarczowe z przodu i z tyłu, pełne oświetlenie, błotniki, osłonę łańcucha i deklarowaną odporność IP54. Waga katalogowa to około 24 kg, więc nie jest to ultralekki karbonowy mieszczuch, ale też nie wchodzimy w okolice 30 kg typowe dla grubych fatbike od Engwe.

Pierwsze chwile z Engwe P275 SE
Zacznijmy od samego roweru wyjętego z kartonu. P275 SE przyjeżdża już częściowo złożony, w jednym dużym pudle razem z akumulatorem 36 V 13 Ah, dwoma kluczykami, ładowarką 42 V/2 A, kompletem narzędzi montażowych, wymiennymi klockami hamulcowymi, metalowymi(!) platformami pedał, dwoma plastikowymi błotnikami z trzema punktami mocowania, podpórką, instrukcją i oczywiście samą ramą z zamontowanym napędem. To wyposażenie jest dość typowe dla miejskiego e-bike, ale warto po prostu podkreślić to, że w pudełku faktycznie dostajemy pełny rower użytkowy, a nie “sportową bazę”, do której musimy dokupić jeszcze błotniki, stopkę czy oświetlenie.






Czytaj też: Test elektrycznego roweru miejskiego Engwe Mapfour N1 Air
Sam proces składania to standardowy rytuał: usuwamy piankowe zabezpieczenia, przykręcamy kierownicę, osadzamy przednie koło, montujemy przedni błotnik i reflektor czy ustawiamy siodło na odpowiednią wysokość. Zanim jednak ruszymy na pierwszą jazdę, musimy pamiętać o dopompowaniu opon, sprawdzeniu ustawień zacisków hamulców hydraulicznych oraz zweryikowaniu precyzji 7-biegowej przerzutki Shimano.


Jeśli z kolei chcecie zrobić z P275 SE jeszcze bardziej kompetentny rower do transportu, to na jego przodzie i tyle możecie zamontować dwa dodatkowe bagażniki o 20-kg wytrzymałości każdy. Jeśli wam na tym bardzo zależy, to upewnijcie się, czy zamówiony model rzeczywiście ma w zestawie kompatybilny osprzęt, czy może trzeba dokupić go osobno. Swoją drogą, jeśli ważycie nieco więcej, to pamiętajcie, że dodatkowe 40 kg towaru “zabiera” aż ⅓ maksymalnego obciążenia rzędu 120 kg.






Na etapie składania wychodzi też na jaw masa. Engwe deklaruje wagę własną roweru na poziomie 24 kg, a masa brutto z kartonem i akcesoriami dobija w okolice 31,7 kg. To dużo ponad poziomem ultralekkich mieszczuchów z karbonową ramą, ale jak na miejski rower elektryczny z całym osprzętem do jazdy codziennej (nie zabrakło dzwonka, osłony łańcucha, odblasku, czy sprzężonego z hamulcem światła tylnego), jest to już raczej wynik umiarkowany. To znaczy, że da się ten rower znosić po jednym piętrze czy wciągnąć do windy, ale raczej nie będziemy go targać codziennie na czwarte piętro w bloku bez windy z uśmiechem.
Możliwości i specyfikacja Engwe P275 SE
Sercem P275 SE jest przyjemna dla oka (ewidentnie nowoczesna zwłaszcza “od przodu”) aluminiowa rama ze stopu 6061 (kolor szary lub niebieski) z amortyzowanym widelcem i całym kokpitem ustawionym bardziej w stylu klasycznego mieszczucha niż szosy, co podkreśla ustawiona dosyć wysoko kierownica w stylu holenderskim z opcją dodatkowej regulacji stopnia nachylenia na łączeniu z mostkiem. Efekt? Rowerzysta na tym rowerze przyjmuje od razu pozycję wyprostowaną, a nie tą pochyloną (bardziej aerodynamiczną). Producent podaje zresztą, że rower P275 SE został zaprojektowany właśnie pod wygodę i długie, spokojne dojazdy, a nie gnanie na złamanie karku w nachylonej pozycji..




Cały rower jest fabrycznie wyposażony jak solidne miejskie narzędzie do podróży – zarówno tych małych, jak i dużych – nieważne, czy w deszczu czy po zmroku. Dostajemy bowiem kompletne oświetlenie na przód i tył, pełne błotniki, osłonę łańcucha, stopkę oraz deklarowaną odporność IP54 na wodę i brud. Dochodzi do tego kolorowy wyświetlacz LCD na kierownicy, po którym poruszamy się za sprawą trzech przycisków. Podglądamy na nim przejechany dystans, poziom wspomagania i stan akumulatora, a do tego pełni on rolę prostego komputera pokładowego, w którym można np. zmodyfikować maksymalną prędkość wspomagania.






Wymiary też zdradzają, kto jest odbiorcą takiego e-bike. Engwe deklaruje dopuszczalną wagę użytkownika i bagażu na poziomie 120 kg oraz sugeruje wzrost rowerzysty w szerokim zakresie, bo od około 1,55 metra do 1,86 metra. Wysokość siodełka reguluje się od mniej więcej 81,5 cm do 100,1 cm, a kierownicę możemy ustawić mniej więcej między 115 cm a 118 cm.




Wszystko to oznacza, że rower ma ambicję bycia rowerem “rodzinnym” i uniwersalnym, bo dla każdego, a nie tylko konkretnego użytkownika. Z kolei zastosowane obręcze o wielkości 27,5 cala i dosyć wąskie jak na e-bike opony miejskie o szerokości 1,95 cala mają dać stabilność na asfalcie i bruku, nie generując dodatkowego, kompletnie niepotrzebnego oporu toczenia związanego z grubymi oponami terenowymi.



Jeśli idzie o to, co najważniejsze, to elektryczny napęd obejmuje bezszczotkowy silnik w tylnej piaście o mocy nominalnej rzędu 250 watów, którego maksymalny moment obrotowy sięga 42 Nm. Ważna jest jednak nie tylko taka ot przeciętna wydajność, ale sposób, w jaki ten moment jest podawany. Tutaj Engwe P275 SE zaskakuje, bo zamiast taniego czujnika kadencji, który tylko sprawdza, czy rowerzysta pedałuje, aby po chwili wystrzelić w koło porcję mocy, producent postawił na czujnik momentu obrotowego połączony z własnym układem sterowania E-SATS. Jest to algorytm AI spięty ze Smart Axle Torque System, który monitoruje pedałowanie i wykonuje do 50 kalibracji na sekundę, utrzymując czas reakcji na poziomie około 50 milisekund i poniżej 1 procentu opóźnienia. W praktyce oznacza to tyle, że naciskasz pedał i od razu czujesz wsparcie, co usuwa konieczność zrobienia częściowego obrotu korbami, aby silnik w ogóle się obudził. Ten drugi charakter pracy jest znany z tańszych e-bike, na których to startowanie pod górkę jest regularnie problematyczne.


To podejście bardzo przypomina charakter pracy droższych napędów centralnych, gdzie silnik wzmacnia bezpośrednio nogi, a nie gra w “trybie skutera”, co przy miejskim rowerze robi ogromną różnicę w poczuciu kontroli nad pojazdem. Jeśli z kolei idzie o podstawowy napęd mechaniczny, to tutaj producent nie zaszalał, stawiając na klasyczny układ 7-biegowy Shimano Tourney TZ, który w mieście spisuje się z nawiązką, ale przy jeździe między miastami lub na wieś, zaczyna pokazywać swoje braki, ograniczając m.in. maksymalną potencjalną prędkość. Z drugiej strony możecie być spokojni o hamowanie, bo te gwarantują hydrauliczne hamulce tarczowe 160 mm z przodu i z tyłu. Jest to wręcz fenomenalne rozwiązanie bezpieczeństwa, które w tej klasie cenowej trzeba docenić.

Jeśli z kolei idzie o zasilanie silnika, to energię magazynuje zabezpieczony kluczykiem akumulator litowo-jonowy (36 V/13 Ah) montowany w ramie, który jest na szczęście łatwo wyjmowalny. Około 468 Wh pojemności gwarantuje rozsądny kompromis między wagą a zasięgiem, który w trybie wspomagania PAS 1 ma sięgać nawet 100 km, a przy średnim wspomaganiu PAS 3 spadać do około 80 km, aby na najwyższym trybie wystarczać na maksymalnie 65 km. Ładowanie trwa zaś około 6-7 godzin z użyciem dołączonej ładowarki 42 V/2 A, więc najlepiej ładować taki akumulator przez noc. Ważne dla użytkowników np. w blokach jest to, że akumulator można wyjąć w sekundę i zanieść do mieszkania, a rower zostawić w piwnicy lub przypięty na dole.







Engwe P275 SE w praktyce
Mając już teorię za sobą, czas wskoczyć na siodełko i wybrać się na przejażdżkę z ENGWE P275 SE. Pierwsze wrażenie? Naturalnie świetne, bo co tu dużo mówić – e-bike z momentem obrotowym, to po prostu komfort i kontrola, których nie uświadczycie w modelach opierających swoje wspomaganie na czujniku kadencji. Jest to przydatne zwłaszcza w tych momentach trasy, kiedy musicie zatrzymać się na światłach czy w połowie górki. W takich momentach P275 SE pozostawiony nawet na najwyższym (7) przełożeniu (zawsze zrzucajcie przerzutki na niższe biegy, jeśli się zatrzymujecie) bez problemu zaczyna się toczyć, korzystając z łagodnego wspomagania. Nie wyczułem jednak, żeby P275 SE zyskiwał znacznie na wspomnianym systemi E-SATS, ale co tu dużo mówić – wspomagał tak precyzyjnie, jak tylko oczekuje się tego po duecie silnika w tylnej piaście i czujniku momentu obrotowego.




Samo odcięcie wspomagania aktywuje się od razu, kiedy tylko przebijecie barierę 25 km/h, ale co ciekawe, samo pociągnięcie dźwigni hamulców nie dezaktywuje od razu silnika, a to już moim zdaniem niedopatrzenie ze strony producenta, choć nie z rodzaju tych wielkich. Taki brak czuć bowiem zwłaszcza przy czujniku kadencji, kiedy podczas hamowania obracamy korby jeszcze trochę czy to w ramach jakiejś taktyki, czy ot przyzwyczajenia. Inną sprawą jest ogólna wydajność. O ile 42-Nm moment obrotowy jest wystarczający, aby pokonywać mniejsze wzniesienia nawet z dodatkowym obciążeniem, to w przypadku większych wzniesień (15-25 stopni) e-bike wyciągnie nas maksymalnie do prędkości 14-16 km/h. Biorąc go na górki o znacznym nachyleniu (25+ stopni), możecie przygotować się na to, że bez waszego wsparcia silnik zwyczajnie nie da sobie rady.
Jeśli już przy tym magazynie energii jesteśmy, to w P275 SE nie znalazł się jakiś szczególnie duży akumulator, bo poziom 468 jest raczej przeciętny, jak na tego typu rower. Nie oznacza to jednak, że będziecie zmuszeni ładować go każdego dnia, bo po tym jednym procesie ładowania, który od 0 do 100% trwa około siedmiu godzin, przejedziecie od 40 do 70 kilometrów. Wszystko zależy naturalnie od najczęściej wykorzystywanego trybu wspomagania, waszej wagi, dodatkowego obciążenia, rodzaju drogi i wreszcie samej temperatury. Wspomniane wyniki uzyskałem odpowiednio przy jeździe “ciągle na 5” i poleganiu przede wszystkim na silniku, a nie na własnych nogach. Taka typowa jazda na e-bike z sensownym przeskakiwaniem między poziomami wspomagania zapewnia już te 60-70 kilometrów, a przynajmniej w przypadku bardzo pagórkowatego terenu oraz ponad 90-kg obciążenia.


Jeśli już o mojej wadze mowa, od razu warto docenić obecność solidnych hamulców, na których po prostu nie można się zawieźć, a to wcale nie jest taka norma. Hydrauliczne zaciski i tarcze 160 mm z przodu i z tyłu zapewniają dużą kontrolę i radzą sobie z nagłymi zahamowaniami. Tego typu układ pozwala znacznie lepiej dozować siłę hamowania i utrzymać kontrolę także na mokrej nawierzchni, a przypomnę tylko, że sama konstrukcja roweru jest opisana jako odporna na zachlapania klasy IP54, więc producent jednoznacznie komunikuje możliwość bezproblemowej jazdy w deszczu. Dzięki pełnym błotnikom zapomnicie zresztą o brudnych plecach czy plecaku właśnie w deszczowe dni, a jako że cały napęd jest osłonięty, to oznacza to mniejsze ryzyko ubrudzenia spodni smarem łańcuchowym.
Czytaj też: Test elektrycznego roweru ENGWE L20 3.0 Boost. W pełni legalny, ale ma asa w rękawie


Co ciekawe, producent nie wspomina w specyfikacji o dokładnych danych amortyzowanego widelca, ale aż tak się temu nie dziwię, bo nie jest to jakkolwiek zaawansowana część tego e-bike. Ot prosty, klasyczny miejski widelec na sprężynie o krótkim, bo około 5-cm skoku, który wygładza miejskie nierówności (bruk, mniejsze krawężniki), ale radzi sobe też ze żwirem czy drobnymi korzeniami. Tradycyjnie bowiem P275 SE służył mi nie tylko do jazdy po mieście i drogach, ale też polnych ścieżkach i leśnych traktach. Jak się spisał? Na pewno lepiej niż tego oczekiwałem, bo choć nie jest to model stricte terenowy, to wjechanie na luźniejszy grunt nie powoduje od razu tego, co spotkało mnie na stricte miejskim modelu Mapfour N1 Air o cieniutkich oponach drogowych.


Test Engwe P275 SE – podsumowanie
Biorąc do kupy wszystkie wrażenia z jazdy i użytkowania P275 SE na co dzień w różnych warunkach, można zamknąć ten test w ciekawy sposób. Najważniejsze jest to, że ten e-bike to nie jest tani półprodukt ani próba kopiowania rowerów premium jeden do jednego, tylko bardzo świadomie poskładany elektryczny rower użytkowy, który ma jeden cel – służyć każdemu i w każdych (racjonalnych) warunkach. Gdyby tego było mało, zastosowane wspomaganie elektryczne jest czymś, co faktycznie próbuje się z nami dogadać, a nie działać jak “głupi booster”. Odpowiada za to czujnik momentu obrotowego i cały system sterowania wspomaganiem. Taki duet robi robotę w każdej przejażdżce, bo dzięki nim rower rusza płynnie i przewidywalnie, bez chamskiego szarpnięcia i bez sztucznego opóźnienia, jakim odznaczają się tańsze rowery z czujnikiem kadencji.

Do tego dochodzi rzecz, która teoretycznie powinna być oczywista w tej cenie, ale w praktyce niestety wcale nie jest – hamulce hydrauliczne. W P275 SE nie bawimy się w linki i mechanizmy, które mogą nas zawieźć, tylko dostajemy normalne zaciski hydrauliczne i tarcze o średnicy 160 mm. Przy miejskim rowerze ważącym około 24 kg, a do tego z zakupami w koszyku i ewentualnie plecakiem na bagażniku, to nie jest wcale przesada, a sensowne podejście do bezpieczeństwa. Zresztą pod samym kątem przewożenia rzeczy od razu widać, że jest to rower, który ma zastąpić część krótkich podróży autem, bo zapakujecie na niego nawet cały piknik. Nie jest jednak tak kolorowo w przypadku cięższych użytkowników, bo przy pełnym załadunku, łatwo bowiem zbliżyć się do granicy 120 kg.



W takich sytuacjach nie tylko konstrukcja roweru może nie znieść zbyt dobrze długotrwałego obciążenia, ale przede wszystkim sam silnik będzie zbyt obciążony, aby efektywnie nas wspomagać. Tutaj jednak do gry wchodzą droższe odmiany z rodziny P275, wśród których znajdziemy modele z wydajniejszym silnikiem między korbami, większym momentem obrotowym i pojemniejszym akumulatorem. Tego typu e-bike zwyczajnie lepiej radzą sobie z wytrzymywaniem znacznych obciążeń, ale P275 SE jest ewidentnie kierowany do drobniejszych rowerzystów, jako że zakres regulacji wysokości siodła i kierownicy pozwala komfortowo korzystać z tego e-bike zarówno osobie w okolicach 1,55 metra wzrostu, jak i komuś dochodzącemu pod 1,85 metra.




Wszystko to sprawia, że Engwe P275 SE jest rowerem zrobionym pod codzienny dojazd, ale nie zamyka się wyłącznie w roli “rowerka do biura”. Dzięki minimalnej amortyzacji z przodu, wygodnej pozycji za kierownicą i kołom o średnicy 27,5 cala da się nim spokojnie wyskoczyć nie tylko na miasto, ale też poza nie, choć wtedy po prostu nie należy przesadzać z trudnością terenu i udawać, że to jest rower górski, bo po prostu nim nie jest. W lekkim terenie turystycznym da radę, ale w piachu i na korzeniach już nie będzie ratował wielkim skokiem zawieszenia ani agresywną oponą z kolcami. To nie ta półka i nie ten charakter.

Czytaj też: Testujemy rower elektryczny Engwe C20, czyli początkowe problemy i pozytywne zaskoczenie na koniec
Na tle droższych modeli Engwe z serii P275 sytuacja wygląda jasno. Wersje Pro i ST windują cenę i oferują mocniejsze silniki centralne, większy zapas momentu obrotowego i większy zasięg na jednym ładowaniu, czyli są gotowe na ciężkiego użytkownika, bardziej strome podjazdy i dłuższe trasy. P275 SE celowo zatrzymuje się krok wcześniej. Dokładnie tam, gdzie większość ludzi faktycznie żyje, a wyróżnia się tym, że w przystępnej cenie nieco ponad 5000 zł daje natychmiastową pomoc w pedałowaniu, mocne hydrauliczne hamulce, metalowe błotniki, platformowe pedały, mocne oświetlenie oraz bagażnik i koszyk na graty, a przy tym nie wymaga, żebyś od razu zmieniał styl życia na rowerowy sport. Nie jest to jednocześnie e-bike, który ma imponować tabelką specyfikacji na forum, tylko taki, który ma służyć na co dzień i nie zawodzić.