Topniejący lód Arktyki odsłania nuklearny koszmar ZSRR. Naukowcy właśnie dodali nowy punkt do mapy najniebezpieczniejszych miejsc na Ziemi

Na współczesnych mapach Arktyki obok szlaków żeglugowych, platform wydobywczych i przebiegu nowych korytarzy handlowych powinna znaleźć się jeszcze jedna warstwa – katalog brudów ZSRR, który właśnie poszerzył się o nowe odkrycie.
Grafika wygenerowana z użyciem SI
...

Arktyczne wody od lat są postrzegane jako mroczna skrytka zimnowojennych tajemnic. Przez dekady Związek Radziecki wykorzystywał te odległe akweny jako wysypisko dla najbardziej kłopotliwych pozostałości po swoim programie nuklearnym. Rosyjscy badacze od lat systematycznie próbują zlokalizować te ekologiczne bomby z opóźnionym zapłonem, weryfikując stare archiwa i sprawdzając, czy zabezpieczenia wciąż spełniają swoją rolę. Ich najnowsza wyprawa przyniosła odkrycie, które każe zadać pytanie, ile podobnych miejsc wciąż czeka na odnalezienie.

Akademik Ioffe

Z dokumentów wynika, że na dnie mórz północnych spoczywają dziesiątki reaktorów, tysiące pojemników z odpadami i kilka zatopionych jednostek z paliwem nadal znajdującym się w środku. Najnowsza wyprawa statku Akademik Ioffe dopisuje do tej mapy kolejną, dotąd nieznaną kropkę – miejsce składowania, którego nie odnotowały ani radzieckie archiwa, ani współczesne rejestry. Takie odkrycie nie tylko porządkuje historię, ale przede wszystkim przypomina, że dziedzictwo zimnej wojny leży dziś dokładnie w tych wodach, które stają się coraz bardziej dostępne wraz z topnieniem lodu.

Barka Likhter-4 odnaleziona po latach poszukiwań

Głównym celem 70. rejsu Akademika Ioffe było odszukanie barki Likhter-4, zatopionej w 1988 roku. Na jej pokładzie znajdują się dwa kadłuby reaktorów z okrętu podwodnego K-22 oraz 146 pojemników ze stałymi odpadami promieniotwórczymi, które pochodzą z remontów i eksploatacji siłowni jądrowych okrętów oraz lodołamaczy. Reaktory wprawdzie zostały w przeszłości zabezpieczone ołowianymi osłonami, a paliwo jądrowe z nich wcześniej usunięto, ale same poszukiwania nie szły gładko. Wcześniejsze ekspedycje na statku Akademik Mstisław Kiełdysz w latach 2007, 2023 i 2024 kończyły się fiaskiem z powodu złej pogody i zbyt krótkiego czasu na prace. Archiwalne współrzędne wskazywały z kolei okolice lodowca Roze, ale obiektu tam nie było.

Czytaj też: Naukowcy zaskoczeni własnym eksperymentem. Przezroczysta ceramika łamie reguły fizyki

Przełom nastąpił dzięki wnikliwej analizie danych batymetrycznych. Okazało się, że barka oraz kontenery spoczywają w głębokiej na ponad 100 metrów lokalnej depresji, a więc daleko od miejsca wskazanego w dokumentach. Naukowcy użyli zdalnie sterowanych pojazdów podwodnych Gnom X, Gnom Wektor i Argus, wyposażonych w opracowane przez Instytut Kurczatowa gammaspektrometry. Przeprowadzili dokładną inspekcję, skanując sonarowo i filmując dno na trasie o łącznej długości 99 kilometrów, co objęło obszar 11 kilometrów kwadratowych.

Wyniki pomiarów radiologicznych są na szczęście uspokajające. Specjaliści potwierdzili bowiem integralność barier ochronnych i brak wycieku radioaktywności do środowiska. W próbkach osadów, zwierząt i roślin nie znaleźli również śladów skażenia technogenicznego, a ekspedycja potwierdziła dodatkowo precyzyjne współrzędne innej jednostki, bo barki Nikel koło Wyspy Kolgujew, która na dnie przechowuje około 580 ton stałych odpadów promieniotwórczych.

Okręt podwodny K-27. Największe zagrożenie nuklearne w oceanach

W listopadzie 2025 roku zespół przeniósł się do Zatoki Stiepowoj przy Nowej Ziemi, by zbadać atomowy okręt podwodny K-27. Jest to jednostka o wyjątkowo ponurej historii i potencjalnie ogromnym zagrożeniu. W 1968 roku doszło na niej do poważnej awarii, która skaziła załogę. Zamiast podjąć ryzykowny i kosztowny proces usunięcia paliwa, ZSRR podjął decyzję o zatopieniu całego okrętu w 1981 roku. W efekcie spoczywa on na dnie z nienaruszonym, wypalonym paliwem jądrowym w dwóch reaktorach chłodzonych ciekłym metalem, stanowiąc jeden z najbardziej niebezpiecznych obiektów nuklearnych w światowych oceanach.

K-27 w Morzu Karskim

Prace w Zatoce Stiepowoj zostały przeprowadzone w ekstremalnych warunkach, przy temperaturze sięgającej minus 12 stopni Celsjusza, z pokrywą lodową i silnym wiatrem, który na prawie dobę zmusił statek do schronienia się w zacisznej części zatoki. Mimo to, przy użyciu pojazdu Gnom-X z spektrometrem REM-4-50, załodze udało się przeprowadzić trzy serie pomiarów. Wyniki okazały się zaskakująco dobre. Bezpośrednie pomiary na kadłubie K-27 wykazały, że bariery ochronne wciąż skutecznie izolują radioaktywność. Nie stwierdzili wycieku z reaktorów ani do wnętrza okrętu, ani do otaczającej go wody. Podwyższone tło radiacyjne w zatoce pochodziło nie od okrętu, ale od innych, rozrzuconych po dnie kontenerów z odpadami.

Jak wielki problem drzemie w wodach Arktyki?

Skala problemu, z którym mierzą się dziś rosyjscy oceanolodzy i specjaliści od bezpieczeństwa jądrowego, wykracza daleko poza kilka spektakularnych wraków, które trafiają na nagłówki mediów. Z opracowań międzynarodowych wynika, że w arktycznych morzach ZSRR zatopił łącznie tysiące pojemników z odpadami promieniotwórczymi, kilkanaście reaktorów okrętowych oraz szereg jednostek pomocniczych i fragmentów siłowni. W praktyce oznacza to gęstą mozaikę obiektów o różnym wieku, stanie technicznym i składzie promieniotwórczym, która jset rozsiana po rozległym i trudnodostępnym akwenie. Dla części z nich istnieją w miarę wiarygodne opisy techniczne i współrzędne, inne znane są tylko z lakonicznych wzmianek archiwalnych, a jeszcze inne (jak nowo odkryte składowisko w Zatoce Prądów) po prostu nie figurowały w żadnych dostępnych wykazach.

W tym kontekście barka Likhter-4 staje się czymś więcej niż tylko jednym z wielu punktów na mapie. To obiekt, który przez lata pozostawał fizycznie nieuchwytny mimo formalnie znanej historii i zadeklarowanego miejsca zatopienia. Seria nieudanych wypraw w okolice lodowca Roze pokazała, jak złudne bywa zaufanie do dokumentów sporządzanych w realiach późnego ZSRR, gdzie precyzja zapisów często przegrywała z pośpiechem, militaryzacją informacji i doraźnymi potrzebami floty. Dopiero połączenie archiwów, nowoczesnej batymetrii i precyzyjnych zdalnie sterowanych pojazdów podwodnych umożliwiło namierzyć lokalną depresję głęboką na ponad 100 metrów, która okazała się swoistą kieszenią gromadzącą zarówno barkę, jak i rozrzucone wokół kontenery.

Czytaj też: Formuła E spotyka Concorde. Hybrydowy silnik Duality chce wskrzesić naddźwiękowe latanie

Odkrycie to ma też wymiar międzynarodowy. Państwa regionu od lat domagają się większej przejrzystości w sprawie radzieckiego dziedzictwa nuklearnego, ponieważ ewentualny wyciek substancji promieniotwórczych nie zatrzymałby się na granicach rosyjskich wód. W przeszłości wspólne ekspedycje rosyjsko-norweskie badały m.in. stan K-27 i innych obiektów w Zatoce Stiepowoj, potwierdzając na tamtym etapie brak wycieków, ale jednocześnie wskazując na konieczność opracowania planów ich bezpiecznego wydobycia. Fakt, że Rosja dziś sama publikuje szczegółowe raporty z podobnych rejsów, można odczytywać jako próbę pokazania, że problem jest monitorowany, a jednocześnie jako sygnał do potencjalnych partnerów, iż rachunek za ostateczne “posprzątanie” Arktyki będzie wysoki i raczej nie zostanie pokryty wyłącznie ze środków krajowych.

Na tym tle K-27 wyrasta na symboliczny przypadek graniczny, bo obiekt, którego nikt nie chce pozostawić na dnie na zawsze, ale którego wydobycie wiąże się z ogromnym ryzykiem technicznym. Submarina, zatopiona w Zatoce Stiepowoj wbrew zaleceniom, aby podobne jednostki kierować na głębokości kilku tysięcy metrów, leży na zaledwie około 30 metrach, z dwoma reaktorami chłodzonymi ciekłym metalem i wypalonym paliwem w środku. Eksperci od lat ostrzegają przed scenariuszem ponownej krytyczności reaktora, jeśli dojdzie do niekontrolowanych zmian geometrii paliwa czy osłabienia barier ochronnych. Dodatkowo każdy kolejny rok korozji kadłuba zwiększa presję, by nie odkładać decyzji o wydobyciu w nieskończoność.

Ciągły monitoring sytuacji radiacyjnej

Topniejący lód sprawia, że Arktyka przestaje być odległym marginesem map, a staje się realną przestrzenią eksploatacji – od nowych szlaków morskich, przez wydobycie surowców, po ambitne projekty energetyczne, włącznie z pływającymi elektrowniami jądrowymi. Oznacza to, że historyczne odpady ZSRR nie są już tylko problemem zamkniętym w archiwach, ale punktem odniesienia, po którym świat będzie oceniać wiarygodność współczesnych deklaracji o bezpieczeństwie technologii jądrowych. Jeśli państwom regionu uda się w kontrolowany sposób zidentyfikować, monitorować i docelowo usunąć najbardziej niebezpieczne obiekty z dna Arktyki, to będziemy w domu. W przeciwnym wypadku problem może ciągle rosnąć.

Czytaj też: Takiego aluminium jeszcze nie było. Nowy stop może odchudzić silniki i turbiny bez utraty wytrzymałości

Odnalezienie nieznanego wcześniej składowiska w Zatoce Prądów i weryfikacja stanu K-27 to dopiero jeden z wielu kroków na tej drodze. Pokazują jednak coś ważnego, a mianowicie to, że nawet po dekadach milczenia, utajniania i ignorowania problemu możliwy jest powrót do trudnych tematów i próba uporządkowania przeszłości. W świecie, który coraz intensywniej szuka bezemisyjnych źródeł energii, właśnie taka konsekwencja w mierzeniu się z ciemną stroną atomu będzie decydować o tym, czy społeczeństwa zaufają kolejnym pokoleniom technologii jądrowych. Arktyka, z jej mrocznym katalogiem zatopionych reaktorów, może stać się miejscem, gdzie to zaufanie zostanie albo odbudowane, albo ostatecznie utracone.