FELIETON: Każdy głos liczy się dla Blizzarda. Chyba że wspominasz o Hongkongu

Chung “blitzchung” Ng Wai, hongkoński zawodnik “Hearthstone”, został zawieszony na rok za to, że podczas wywiadu pomeczowego założył maskę przeciwgazową i nawoływał do wyzwolenia swojego regionu. Reprymenda wywołała protesty graczy i odbiła się szerokim echem w mediach. Po kilku dniach milczenia, prezes Blizzarda, J. Allen Brack, wydał oświadczenie i złagodził karę dla zawodnika. Ta reakcja wydaje się jednak zbyt późna i mało wiarygodna dla wielu graczy, którzy zaczęli usuwać swoje konta na Battle.necie i zapowiadają dalsze protesty.
FELIETON: Każdy głos liczy się dla Blizzarda. Chyba że wspominasz o Hongkongu

Prezes firmy w swoim oświadczeniu tłumaczy jak zarząd rozumie slogany, które są wyryte przed siedzibą amerykańskiego producenta, a które zostały zakryte przez pracowników firmy jako wyraz solidarności z zawodnikiem z Hongkongu. Według J. Allena Bracka, celem producenta jest stworzenie środowiska przyjaznego wszystkim graczom. Rzecz jednak w tym, że w tej konkretnej sytuacji nabrały one bardziej uniwersalnego wydźwięku i dla wielu osób bardzo gorzko brzmi zawężanie chociażby hasła “każdy głos się liczy” jedynie do tematyki growej.

Blizzard złagodził karę dla zawieszonego gracza z Hongkongu

Wielkie korporacje (a taką bez wątpienia jest Activision-Blizzard) bardzo lubią szafować wzniosłymi słowami, aby wytworzyć wrażenie inkluzywności i działania pro publico bono. Te dodatkowe wartości są potrzebne firmom, aby klienci poczuli się bezpiecznie i chętniej wybierali produkty danej marki. Tak było w przypadku Google, które od początku jako motto używało angielskiej frazy “Don’t be evil”, co można przetłumaczyć jako “nie czyń zła”.

W pewnym momencie jednak wartości wypisane na firmowych sztandarach zaczynają z jakiegoś powodu przeszkadzać korporacjom. O ile na początku takie “okrągłe słowa” pomagają firmom zdobywać zaufanie klientów i budują przywiązanie do marki, to po wybudowaniu odpowiedniej pozycji na rynku nagle to się zmienia i albo chowają hasła do szafy, jak było w przypadku Google, albo próbują redefiniować znaczenie słów, które dla fanów marki są istotne.

Wspomniane wcześniej Google wykreśliło swoje motto z oficjalnych dokumentów w momencie, kiedy zaczęło na serio rozważać powrót na rynek chiński. Aby tak się jednak stało, amerykański koncern musiałby pójść na ustępstwa względem reżimu w Pekinie. Pracownicy Google ujawnili w sierpniu ubiegłego roku szczegóły tajnego projektu o nazwie Dragonfly. Zakładał on stworzenie narzędzi umożliwiających chińskim władzom inwigilowanie użytkowników i usuwanie konkretnych treści. Pod listem protestacyjnym w tej sprawie podpisało się ponad 1400 pracowników koncernu.

Co prawda J. Allen Brack, obecny prezes Blizzarda, wyraźnie zaznaczył w oświadczeniu, że reakcja na manifestację hongkońskiego zawodnika nie ma nic wspólnego z interesami Activision-Blizzard w Chinach. To jednak zdaje się nie przekonywać wielu graczy, którzy są zawiedzeni postępowaniem producenta, a w złagodzeniu kary dostrzegają próbę ratowania nadszarpniętego wizerunku. I o ile można przyznać rację Brackowi, że Hongkończyk złamał regulamin rozgrywek, to już te zapewnienia brzmią niewiarygodnie, jeśli zestawimy je z wpisem jaki pojawił się w chińskim serwisie Weibo, a w którym znalazło się zdanie, że decyzja była motywowana “obroną honoru narodowego”, co nie umknęło graczom spoza Chin.

Gracze wytykają Blizzardowi treść wpisu, który pojawił się w chińskim serwisie społecznościowym Weibo (graf. CHIP)

Bo trzeba powiedzieć jasno, że w tym momencie już nie chodzi o turniej w tę czy inną grę, ale o prawa człowieka i pytanie o odpowiedzialność prywatnych przedsiębiorstw w tym zakresie. Dużo bardziej uczciwe byłoby stwierdzenie, że chodzi tylko o pieniądze i możliwość rozwijania biznesu. To jednak oczywiście PR-owcom i szefom dużych spółek nie przejdzie przez gardło, bo z jednej strony chcą budować wizerunek odpowiedzialnej i ważnej instytucji, a z drugiej stosują ekwilibrystykę, byleby wykorzystać okazję do ekspansji na nowe rynki.

Komentatorzy rozgrywek Hearthstone odchodzą solidaryzując się z zawieszonym zawodnikiem z Hongkongu

Wycofywanie się Blizzarda z tak surowej kary dla hongkońskiego zawodnika może być też sygnałem, że amerykańska firma może więcej stracić niż zyskać na współpracy z Pekinem. Jeśli spojrzymy na sprawozdanie finansowe Activision-Blizzard zobaczymy, że rynek chiński to zaledwie 12 procent przychodów spółki. Zaryzykowanie utraty głównego źródła dochodu w imię niepewnej ekspansji na rynek chiński wydaje się bardzo pochopną decyzją, która może odbić się na przyszłych zyskach spółki. Zwłaszcza, że za “Wielkim Firewallem” Activision-Blizzard czeka duża konkurencja ze strony tamtejszych producentów gier.

Kryzys wizerunkowy spotkał Blizzarda w bardzo niekorzystnym momencie, bo tuż przed BlizzConem, czyli coroczną konwencją w Anaheim w Kalifornii, na którą przyjadą tysiące fanów gier amerykańskiego producenta z całego świata. Już teraz gracze zapowiadają manifestacje w obronie Hongkongu pomiędzy 1 a 3 listopada. Możemy spodziewać się wielu osób w strojach Kubusia Puchatka i bohaterki “Overwatcha” Mei, które to postacie stały się symbolami wydarzeń w Hongkongu.

Kolejne problemy wizerunkowe Blizzarda. Gracze usuwają konta

Tym razem sprawa sama nie przycichnie dopóki relacje pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami się nie ocieplą. Biorąc jednak pod uwagę politykę obecnego prezydenta USA, raczej się na to nie zanosi. Administracja Donalda Trumpa w ostatnich latach nałożyła cła na produkty importowane z Chin, a także zakazała udostępniania amerykańskich technologii chińskim firmom, w tym m.in. Huawei. Konsekwencje tych działań odczuli obywatele Hongkongu. Chińskie władze wymogły na władzach regionu m.in. ułatwienie ekstradycji do Państwa Środka, co według Hongkończyków może prowadzić do represji. Wygląda zatem, że gra na przeczekanie może w tym wypadku jedynie pogorszyć sytuację Activision-Blizzard. | CHIP