Test Nissan Leaf. Czy miejska legenda ma jeszcze trochę… prądu w baku?

5 lat po rozpoczęciu produkcji II generacji Nissana Leaf, producent z Jokohamy postanowił go nieco odświeżyć i przypomnieć konsumentom że, podczas gdy konkurencja chwali się wprowadzaniem do swoich ofert pierwszych w pełni elektrycznych pojazdów, Nissan bawi się w te klocki od 2010 roku.  Stopniowo udoskonalając swojego flagowego elektryka. Sprawdźmy, jak im to wychodzi.
Test Nissan Leaf. Czy miejska legenda ma jeszcze trochę… prądu w baku?

Nissan Leaf robi wrażenie…

Nissan Leaf jest niewielkim, ale za to atrakcyjnym autkiem.  Znajdziemy na nim dosłownie kilka strategicznie umieszczonych przetłoczeń, które wysmuklają jego sylwetkę i ładnie uzupełniają kształt lamp. Nie ma tutaj żadnej przesady, całość prezentuje się nowocześnie i zgrabnie, w szczególności w wersji dwukolorowej. Nie jest to żadna nowość, bo co drugie auto jest oferowane z dwukolorowym nadwoziem, ale w przypadku Leafa, ta kombinacja naprawdę komplementuje jego sylwetkę. Szkoda jednak, że producent nie zaszalał bardziej z paletą kolorów. Fakt, mamy fajną czerwień i intensywny niebieski, ale 3 pozostałe opcje kolorystyczne są, co tu ukrywać, trochę nudne.

Poza kształtami, zgrabne są też wymiary Leafa – 4490 mm długości, 1812 mm szerokości (z rozłożonymi lusterkami – 2030 mm) i 1545 mm wysokości pozwalają na sprawne poruszanie się po zakorkowanym, ciasnym mieście i zadowolą kierowców, którzy na co dzień muszą się z takim otoczeniem zmagać, ale jednocześnie nie są fanami aut kompaktowych.

W zależności od tego, na jaką wersję wyposażenia się zdecydujecie, Wasze autko zostanie wyposażone w 16 lub 17-calowe felgi. Zazwyczaj nie zwracam szczególnej uwagi na design felg, ale w tym przypadku należy się producentowi pochwała – 17stki w które wyposażono testowany przez nas egzemplarz były proste i eleganckie. Szczerze mówiąc, podobają mi się o wiele bardziej, niż wzór promowany przez producenta w materiałach prasowych i katalogu.

… ale w środku już nie do końca

Arkadiusz Dziermański

O ile ze zewnątrz Leaf wygląda efektownie i nowocześnie, tak w środku… Przydałoby się nieco świeżości. Zdecydowanie kolejna generacja modelu mogłaby zostać gruntownie odświeżona od środka, bez zmian na zewnątrz. Każdy powinien być zadowolony.

Nissan Leaf w środku nie do końca wygląda jak auto elektryczne. Mamy tu standardowy, analogowy prędkościomierz, połączony z dosyć sporym ekranem. Bardzo klasyczne i analogowe są też przyciski sterowania klimatyzacją i nawiewami. Na co akurat nie ma co narzekać. Za to brak przynajmniej drugiej strefy klimatyzacji to już spory brak. Szczególnie w tej cenie. Przyczepię się też do samej klimatyzacji. Która albo chłodzi, albo grzeje. Strasznie ciężko ją wypośrodkować.

Dodatkowa szybka ma rekompensować grube słupki, ale nie do końca poprawia widoczność

Złego słowa nie można za to powiedzieć o jakości wykonania. Użyte materiały, jak i ich spasowanie stoją na bardzo dobrym poziomie. Wnętrze jest też przestronne i na brak miejsca nie powinni narzekać pasażerowie z przodu, jak i na tylnej kanapie. Na pierwszy rzut oka mamy tu sporo piano black, ale jest on nietypowy. Taki… brokatowy i twardszy. Faktycznie powinien wolniej się rysować, ale do nieco mieniącej się powierzchni trzeba przywyknąć. Na początku wygląda trochę jak pokryta smugami.

Wracając przy tylnej części, Leaf w przeciwieństwie do większości współczesnych aut nie ma podłokietnika w środkowej części tylnej kanapy, ani też uchwytów na napoje.

Podłokietnik mamy za to z przodu i jest on nieco dziwny. Wcięcie po stronie pasażera powoduje, że w zasadzie jest on możliwy do użycia wyłącznie przez kierowcę. Innym nieco dziwnie wyglądającym elementem jest również dźwignia zmiany trybu/kierunku jazdy. Nie działa przód-tył czy góra-dół, za to wymaga przesunięcia po skosie. Potrzeba do tego chwili przyzwyczajenia.

Ekran główny jest przeciętnej jakości, ale za to nadrabia czytelnością i matową powłoką. Menu jest proste i intuicyjne. Działa przyzwoicie, choć chwilę po starcie musi chwilę się zastanowić nad swoim losem i wymaga kilku sekund cierpliwości. Bardzo przeciętny jest obraz z kamer, ale nadal pozostaje bardzo użyteczny. Nawet w ciemnym otoczeniu.

Bagażnik jest sporych rozmiarów. Głęboki, ale nieco krótki. 435 litrów powinno w zupełności wystarczyć na bardzo duże zakupy lub rodzinny wyjazd ze sporą ilością bagażu. W testowanym wariancie w bagażniku, obok kompletu przewodów do ładowania, znalazło się miejsce dla wzmacniacza nagłośnienia Bose. To nie jest tylko logo przyklejone do głośników. Leaf oferuje bardzo dobrą jakością dźwięku.

Czytaj też: Test KIA Sportage MHEV. Nie bez powodu jest tak popularna

Nissan Leaf zaskakuję przyśpieszeniem

Sylwia Januszkiewicz

Leaf jest dostępny w dwóch wariantach silnikowych – słabszy układ oferuje moc 150 KM i 320 Nm momentu obrotowego, natomiast mocniejszy – odpowiednio 217 KM i 340 Nm. Testowany przez nas wariant Tekna, jako najbardziej „wypasiona” wersja wyposażenia, jest dostępny wyłącznie z mocniejszym silnikiem. Miło mi zameldować, że układ 217 KM i 340 Nm pozwala na czerpanie przyjemności z jazdy. Autko jest zrywne, zwrotne i pozwala na bardzo sprawne manewrowanie w mieście. Ze względu na jego specyfikę, podczas przyspieszania przy niższych prędkościach, niejednokrotnie można wprawić w zdziwienie uczestników ruchu poruszających się mocniejszymi autami. Wiadomo, taka specyfika elektryków, ale przy Oplu Mokka-e jakoś trudniej było to odczuć. Tutaj natomiast możecie sobie pozwolić na wiele. Może poza prędkością maksymalną, ograniczoną do 150 km/h.

Wiele możecie też nim przejechać kilometrów. Mocniejsza wersja silnikowa jest wyposażona w akumulator o pojemności 59 kWh (słabsza – 39 kWh), a jego zasięg w cyklu miejskim wg. WLTP wynosi 528 km. Nie bądźmy jednak naiwni – jeśli chcecie Leafem przejechać ponad 500 km na jednym ładowaniu, będą Was wyprzedzać rowery. Po tygodniu regularnego i głównie miejskiego użytkowania, podczas którego specjalnie Leafa nie oszczędzałam, ale też nie jeździłam jak wariatka (powiedzmy, że starałam się trzymać ograniczeń prędkości), naładowałam go do pełna, a komputer wyliczył zasięg pełnej baterii na podstawie moich dotychczasowych poczynań. Po odpięciu kabla ładowania zobaczyłam zasięg 360 km i wierzę, że tyle faktycznie dałby radę przejechać. Jeśli bardzo restrykcyjnie przestrzegacie wszelkich ograniczeń prędkości w mieście, spokojnie przejedziecie nim ponad 400 km. Jeśli jest ciepło. Jeśli jeździcie płynnie. I tak dalej.

Czytaj też: Test BMW iX. To najmądrzejsze BMW w historii

Nissan Leaf swoje kosztuje. Jak ma się to do wyposażenia?

Kilkukrotnie już chwaliłam Nissana za bardzo rzeczowe podejście do kwestii wariantów wyposażenia. Z przyjemnością stwierdzam, że i przy Leafie zachowali proste zasady – mamy 4 wersje wyposażenia, opcji dodatkowych jest niewiele, a jeśli zdecydujecie się na wyposażenie Tekna – dostajecie po prostu wszystko. Bardzo odświeżające, w szczególności kiedy porównuję to ze skomplikowaną „ofertą” Kii. Wróćmy jednak do tematu. Nissan Leaf z wyposażeniem Tekna kosztuje 183 900 zł. Jak wspomniałam wcześniej, jest to wersja z baterią 59 kWh i mocniejszym silnikiem (217 KM), niemniej jednak kwota ta jest gruba. Nie będę tutaj brała pod uwagę programu Mój Elektryk bo, jak wiemy, kwota dopłaty zależy od wielu czynników, więc gdybanie nie ma sensu. Co zatem możemy dostać za prawie 190 tysięcy zł? O dziwo, sporo.

Zazwyczaj przy elektryku dostajemy biedne wyposażenie i mamy się z niego cieszyć, „bo przecież produkcja jest droga”. Tutaj natomiast mamy pełny pakiet LED, asystenta parkowania, czujniki, system kamer 360 stopni, wykrywanie poruszających się obiektów, podgrzewane przednie i tyle fotele oraz podgrzewaną kierownicę, tapicerkę skórzaną, a nawet inteligentne lusterko wsteczne.

Już tłumaczę o co chodzi w tym ostatnim – za pomocą jednego przełącznika przenosicie na lusterko wsteczne obraz z tylnej kamery. Jeżeli załadujecie tył auta pod sufit – bez obaw,  włączacie widok z kamery i po sprawie. Jest tego naprawdę sporo, ale po szczegóły odsyłam Was do katalogu. Czy jest to cena adekwatna do tego, co dostajecie? W przypadku samochodu spalinowego powiedziałabym no way, ale rozmawiamy o elektryku. Biorąc pod uwagę to, co widziałam do tej pory, uważam że tak. Stosunek ceny do wyposażenia, na tle konkurencji, wypada zdecydowanie korzystnie.

Jeżeli Waszym priorytetem nie są tego typu bajery, a cena i bezpieczeństwo, również nie będziecie zawiedzeni. Podstawowa wersja wyposażenia (Visia, z baterią 39 kWh i silnikiem o mocy 150KM) kosztuje 129 900zł, a pakiet bezpieczeństwa ma dokładnie taki sam jak testowana przez nas Tekna. Warto dodać, że niczego sobie jest ten pakiet, ale o tym za chwilę.

Czytaj też: Test Nissan Townstar. Praktycznie do granic możliwości?

Nissan Leaf vs Opel Mokka, czyli dwa miejskie elektryki w podobnej cenie

Wszyscy wiemy, że ceny samochodów elektrycznych są, w większości przypadków, horrendalne. Pomimo dopłat do programu „Mój elektryk”, nie zmieścicie się w 100 000zł, jeżeli chcecie kupić samochód nowy. Jeśli chcielibyście mieć takie udogodnienia jak choćby kamerę cofania, czy kawałek dotykowego wyświetlacza, prawdopodobnie zapłacicie za to tyle, ile w tym samym segmencie kosztowałaby Was porządnie wyposażona hybryda lub miękka hybryda w najwyższej wersji wyposażenia. Skoro już ustaliliśmy, że stosunek ceny do wyposażenia przeciętnego elektryka jest kosmiczny i nie ma co porównywać ich z samochodami przynajmniej częściowo spalinowymi, wypadałoby porównać jakieś dwa BEV-y, czyli auta w pełni elektryczne. Skoro wiemy, że decydując się na elektryka najprawdopodobniej przepłacimy, sprawdźmy, gdzie przepłacimy mniej.  

Czytaj też: Test Opel Mokka-e. Miejski maluch, który udaje dużego

Tak się składa, że ostatnio testowaliśmy Opla Mokkę-e. Tak tak, wiem, że auta te teoretycznie należą do innych segmentów, ale spójrzmy prawdzie w oczy – większość kompaktowych SUV-ów ma tyle wspólnego z jazdą w terenie, co Irlandzka wróżka z Anną Kareniną. Porównajmy zatem stosunek ceny do parametrów i wyposażenia dwóch aut elektrycznych dedykowanych do jazdy miejskiej: Opla Mokki-e oraz Nissana Leaf.

Oczywiście oba auta dostępne są w różnych wariantach wyposażenia i nie sposób porównać ich wszystkich, więc skupmy się na takich, które są do siebie zbliżone cenowo, a jednocześnie są dobrze wyposażone. Posłużą nam do tego Opel Mokka-e 50 kWh w wersji Ultimate (najwyższa wersja wyposażenia) kosztujący 172 700zł oraz Nissan Leaf 59 kWh w wersji N-Connecta (druga od góry wersja wyposażenia, lepiej doposażona jest jedynie wersja Tekna) za który trzeba zapłacić 173 900zł. Różnica w cenie wynosi więc 1 200zł, na co przy kosztach zbliżających się niebezpiecznie do 200 tysięcy, można przymknąć oko.

Na początku załatwmy jeden z najważniejszych tematów – baterię. Mokka-e jest wyposażona w układ akumulatorów o pojemności 50 kWh, natomiast Nissan Leaf w wybranej przeze mnie wersji – 59 kWh. Poza bardziej pojemną baterią, Leaf może się również pochwalić mniejszym zużyciem energii. Podczas gdy przy spokojnej jeździe w mieście Mokka-e oscylowała w granicach 17,8 kWh/100 km, Leaf w tych samych warunkach pokazał 16,6 kWh/100 km. 17,5 kWh wskakiwało dopiero, gdy go przycisnęłam. Jak widać, kwestię baterii i zużycia energii Nissan ewidentnie opanował lepiej, niż Opel. Z drugiej strony, Opla możemy naładować szybciej, za pomocą stacji ładowania 100 kW, podczas gdy Nissan „obsłuży” jedynie 50 kW, ale w nieco mniej popularnym standardzie CHAdeMO. To zaleta, bo zazwyczaj łatwiej jest znaleźć wolną ładowarkę.

Również kwestia mocy wypada na korzyść Nissana. Podczas gdy Mokka-e wyposażona została w układ o mocy 136 KM i momencie obrotowym wynoszącym 260 Nm, Leaf oferuje kierowcy odpowiednio 217 KM i 340 Nm. Przekładając to na osiągi – przyspieszenie 0-100 km/h zajmuje niemieckiemu elektrykowi okrągłe 9 sekund, a jego japońskiemu konkurentowi – 6,9 s. Nie są to różnice pomijalne – Leaf jest znacznie bardziej dynamiczny i nie potrzeba kierowcy z 20-letnim doświadczeniem, żeby to poczuć.

Przejdźmy do wyposażenia. Przede wszystkim bezpieczeństwo. Tutaj, na papierze, auta prezentują się bardzo podobnie. Zostały wyposażone w komplet poduszek powietrznych (z kurtynami włącznie), system rozpoznawania pieszych i rowerzystów, a także system wykrywania kolizji z funkcją hamowania awaryjnego. Warto jednak zwrócić uwagę na to, jak sprawdza się to w praktyce. Ponieważ nie mam zamiaru prowokować niebezpiecznych sytuacji dla dobra tekstów, sprawdziłam jak auta te wypadły podczas testów Euro NCAP. Leaf otrzymał 5 gwiazdek, a jego wyniki w 5 testowanych kategoriach przedstawiają się następująco: ochrona dorosłego: 93%, ochrona dziecka: 86%, ochrona pieszych: 71%, asystent bezpieczeństwa: 71%. Mokka-e wypadła tutaj nieco gorzej, otrzymując 4 gwiazdki, a w rozbiciu na poszczególne kategorie: ochrona dorosłego: 71%, ochrona dziecka: 75%, ochrona pieszych: 58%, asystent bezpieczeństwa: 64%.

Niestety nie mam możliwości rozpisywania się na temat wszystkich drobiazgów w jakie wyposażone są oba auta, ale wygląda to podobnie. Nawigacja, Apple CarPlay, Android Auto, kamery, czujniki, podgrzewane fotele… Wygląda to podobnie, ale muszę oddać sprawiedliwość Oplowi – Mokka-e została wyposażona w znacznie lepszej jakości ekran dotykowy. Z drugiej strony – Leaf posiada prawdziwy system kamer 360 stopni. Tutaj każdy musi sam zdecydować, na czym mu bardziej zależy.

Czy muszę to wszystko podsumowywać? Chyba nie… Od razu widać, kto bardziej umie w elektryki.

Czytaj też: Test Hyundai Tucson Plug-In Hybrid 2021. Przestronnie i wygodnie

Nissan Leaf prosi o odświeżenie, ale to nadal godna uwagi pozycja

Arkadiusz Dziermański

Nissan Leaf jest nieco nierównym autem. Jest bardzo efektowny z zewnątrz i trochę przestarzały w środku. Choć nadal funkcjonalny, przestronny i bardzo dobrze wykonany. Można powiedzieć – mamy remis. Zaletą jest jazda tym samochodem. Leaf jest bardzo dynamiczny i pozwala bardzo sprawnie manewrować w miejskim otoczeniu, a i w trasie nie ma wstydu. Choć na niemieckich autostradach zbytnio nie poszalejemy.

Leaf jest bardzo oszczędny. W mieście przy zrównoważonej jeździe można nie przekraczać zużycia na poziomie 17 kW/100km, co jest świetnym wynikiem. Można narzekać na niebyt szybkie ładowanie o maksymalnej mocy 50 kW, ale za to wtyczka CHAdeMO pozwala nieco łatwiej znaleźć wolną ładowarkę. Coś za coś.

Nissan Leaf zdecydowanie potrzebuje odświeżenia. Nadal jest to jednak bardzo dobra propozycja, jeśli szukamy elektryka do miasta. Nie jest tani, szczególnie w lepszych wariantach wyposażenia, ale taki już urok aut elektrycznych. Zrekompensuje nam to kosztami eksploatacji.