Japonia już w 1944 roku miała swoje pociski kierowane… szkoda tylko, że takie
Wedle obecnych danych, w tamtych czasach Japonia najpewniej wyszkoliła ponad 3000 pilotów kamikadze, a cała formacja w czasie wojny zatopiła łącznie 34 okrętów i uszkodziła setki innych. Jednak wiele z nich nie trafiło w cel, przerwało atak lub zostało przechwyconych i finalnie zestrzelonych przez alianckie myśliwce lub obronę przeciwlotniczą. Trudno się temu dziwić w momencie, kiedy pilot był odpowiedzialny za to, za co dziś odpowiedzialne są różnego rodzaju systemy samonaprowadzające.
Czytaj też: Obejrzyjcie, jak Rosjanie pierzchają przed ukraińskim ogniem, który unieruchomił czołg T-72 i transporter
W praktyce samoloty tego typu były wznoszone w przestworza przez ciężkie bombowce i następnie wypuszczane w kierunku celu. Pilot decydował o momencie, w którym z lotu poziomego przejdzie w nurkowanie prosto na cel, rozpędzając się do ponad 930 km/h z wykorzystaniem trzech rakiet na paliwo stałe. Trafienie w poruszający się okręt nie było łatwe, a samo przedarcie się przez obronę wroga stanowiło ogromne wyzwanie, ale kiedy już się to udało, do głosu dochodził materiał wybuchowy (amonal), który był w stanie wyrządzić okrętowi ogromne szkody.
Czytaj też: Poradzieckie systemy Toczka. Opisujemy zestawy rakietowe, które niedawno zyskały wiele uwagi
W najliczniejszej wersji (stworzono 755 egzemplarzy) Yukosuka MXY7 Ohka-11 była 1200-kilogramową bombą z trzema silnikami na paliwo stało o ciągu 2616 kN każdy, które mogły przyspieszać samolot przez maksymalnie 10 sekund. Jego zasięg wynosił 37 kilometrów, długość sięgała 6 metrów, a w konstrukcji przypominał proste modele samolotów, które z oczywistych względów pozbawiono podwozia, co być może jest najbardziej “przerażającym” brakiem tych sprzętów.