Szalony król. Elon Musk ruszył na wojnę, której nie może wygrać

Twitter pogrążył się w chaosie, a Elon Musk przeprowadza firmę przez zmiany niczym szalony król, paląc wszystko na swojej drodze i śmiejąc się do rozpuku. Tej katastrofy można by uniknąć, gdyby tylko miliarder obejrzał pewnego klasyka polskiej kinematografii.
Szalony król. Elon Musk ruszył na wojnę, której nie może wygrać

Elon Musk ewidentnie nie zna klasyki polskiego kina ubiegłej dekady. Z pewnością nie podejmowałby tylu irracjonalnych decyzji w tak krótkim czasie, gdyby obejrzał kultowe „Wściekłe pięści węża”. Wtedy wiedziałbym, że należy unikać niepotrzebnych walek.

Niestety miliarder ewidentnie tego nie wie, bo w ciągu ostatnich tygodni nie tyle rozpoczął wiele walk, co wręcz ruszył na wojnę, której nie może wygrać.

Czytaj też: Twitter tango down. Biura zamknięte, Elon Musk boi się sabotażu

Elon Musk kontra reszta świata

Lista osób i instytucji, którym w ostatnim czasie zalazł za skórę właściciel Tesli, wydłuża się z każdym dniem. Musk zadarł z:

  • Pracownikami Twittera – którzy teraz szykują przeciwko miliarderowi pozwy zbiorowe, bo „hurtem” zostały zwolnione m.in. kobiety na urlopie macierzyńskim czy osoby niepełnosprawne. Sytuacja była na tyle poważna, że ostatnie dni stacjonarne biura firmy pozostawały zamknięte; Elon Musk z garstką swoich popleczników przeglądał kod platformy, odcinając dostęp zwolnionym pracownikom, od których spodziewał się sabotażu.
  • Użytkownikami Twittera – którzy setkami tysięcy opuszczają platformę, szukając schronienia przed szalonym królem w miejscach takich jak Mastodon czy Hive Social i którzy mają problem z działaniem serwisu, bo… nowy właściciel pozwalniał zespoły odpowiedzialne za obsługę krytycznej infrastruktury, jak choćby weryfikacji dwuskładnikowej.
  • Unią Europejską – bo podczas hurtowych zwolnień Elon zapomniał, że kraje na Starym Kontynencie nie są kolejnymi ze stanów USA i obowiązują u nas zupełnie inne procedury. Nie można kogoś ot tak zwolnić, wysyłając mu maila. Teraz zaś miliarderowi dobiorą się do skóry związki zawodowe i (prawdopodobnie) Komisja Europejska.
  • Mediami – twierdząc, że Twitter ma obalić establishment i tradycyjne media boją się tego, co dla dziennikarstwa oznacza „wolność słowa”. W efekcie CBS News już zawinęło się z platformy, czego Elon Musk ewidentnie nie może przeboleć, patrząc na jego ostatnie wpisy na Twitterze.
  • Demokratami – przywracając konto Donalda Trumpa na Twitterze po tym, jak zostało (całkiem słusznie) zbanowane za nawoływanie do zamachu stanu po przegranych wyborach prezydenckich. Elon Musk w dodatku nie zrobił tego posługując się jakimkolwiek ciałem doradczym, lecz… tworząc ankietę na Twitterze, której przecież nie mogły opanować boty, prawda? Miliarder uznał jednak, że Vox Populi, Vox Dei i przywrócił konto 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych, rozsierdzając polityków amerykańskiej partii demokratycznej (i… każdego, kto ceni sobie święty spokój). Na szczęście karma wraca i choć konto Trumpa wróciło, to sam Trump wracać nie zamierza. Ależ to musiał być strzał prosto w ego Elona…
  • Reklamodawcami – którzy podobno masowo wycofują się z wszelkich działań na platformie, a jeśli niektóre agencje dotrzymają słowa, to po ogłoszeniu powrotu Donalda Trumpa Twitter straci kilka czołowych marek, bo te nie chcą mieć nic wspólnego z elonową definicją „wolności słowa”, w ramach której można nawoływać do politycznych przewrotów bez konsekwencji.
  • Dotychczasowymi zweryfikowanymi użytkownikami – którym teraz nakazuje płacić 8 dolców miesięcznie za niebieski certyfikat autentyczności, który dotąd mieli za darmo, bo jakoś musi nadrobić straty spowodowane odpływem reklamodawców.

A teraz największa bomba: Elon Musk swoimi pochopnymi zmianami i kompletnym niezrozumieniem tego, czym jest etyka i poszanowanie wolności słowa, prawdopodobnie zdobył dwóch arcywrogów: Google’a i Apple’a. I jeśli zadrze z nimi na poważnie, bardzo źle się to dla Twittera skończy.

Twitter nie ma szans w starciu z Apple’em i Google’em.

W chwili gdy piszę te słowa, świat obiega wieść, iż Phil Schiller – kluczowa postać w szeregach Apple’a i jeden z ludzi odpowiedzialnych za kształt między innymi sklepu App Store – usunął swoje prywatne konto na Twitterze.

Co prawda nadal znajdują się tam konta Tima Cooka i (puste, bo puste, ale jednak) oficjalne konto Apple’a, ale sygnał wysłany przez Schillera zdaje się być jasny. Apple Fellow mówi „dość”. A to może pociągnąć za sobą daleko idące konsekwencje, gdyż nowy właściciel Twittera niejako sam się podłożył, proponując zmiany, które… mogą doprowadzić do usunięcia aplikacji nie tylko z App Store, ale także Sklepu Play.

Elon Musk zdaje się zapominać, że na platformach mobilnych (które stanowią znakomitą większość ruchu sieciowego) to nie on dyktuje warunki, a właściciele sklepów z aplikacjami, zwłaszcza w przypadku iPhone’ów i iPadów, gdzie Apple ma władzę absolutną. Jeśli jakaś aplikacja nie jest zgodna z regulaminem sklepu, wylatuje.

Ten los może spotkać Twittera z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest nieszczęsny abonament Twitter Blue, który jeśli miałby być wygodnie dostępny dla posiadaczy iPhone’ów, musiałby być opłacany przez App Store. To zaś oznacza haracz dla Apple’a, którego aktualna cena abonamentu raczej nie uwzględnia. Albo więc Musk podniesie cenę (na co nie zgodzą się użytkownicy), albo będzie zbierał opłaty poza oficjalnym sklepem (na co nie zgodzi się Apple).

O wiele poważniejszym powodem jest jednak samowolka miliardera, która sprawiła, że na Twitterze zaczęły pojawiać się treści ewidentnie niezgodne z regulaminem platform sprzedaży, jak choćby udostępniania w serwisie pełnych, pirackich wersji filmów czy zezwalania na mowę nienawiści (a przepraszam: wolność słowa).

Szerzej o możliwych tarciach na linii Twitter – Apple/Google powiedział w wywiadzie dla New York Timesa Yoel Roth, były już szef Twittera ds. bezpieczeństwa. Jego zdaniem, Twitter w wizji Elona Muska nie mieści się w obrębie regulaminu App Store’u i Sklepu Play, toteż niebawem firmy znajdą się na kursie kolizyjnym. Miliarder zaś będzie miał tylko dwie opcje: ustąpić albo zginąć, wszak nieobecność Twittera na choćby jednej z kluczowych platform mobilnych oznaczałaby dla serwisu śmierć.

Zdaniem Rotha Twitter już niejeden raz był na celowniku recenzentów aplikacji Apple’a, którzy sprawdzają, czy aplikacja przestrzega regulaminu, nim dopuszczą ją do obrotu. Podobno już teraz recenzenci biorą się za aplikację pod nowymi rządami i – zdaniem byłego szefa ds. bezpieczeństwa – nie wróży to dobrze jej przyszłości.

Skoro konto na Twitterze usuwa sam Phil Schiller, jednoznacznie dając do zrozumienia, że nie podobają mu się pomysły nowego właściciela, to możemy śmiało zakładać, że Apple będzie się bacznie przyglądał poczynaniom Elona Muska i gdy tylko przekroczy on niewidzialną linię regulaminu, bez wahania powie „stop!”.

A jeśli komuś taki scenariusz wydaje się niemożliwy, to wystarczy spojrzeć na historię Parlera – aplikacji, którą upodobali sobie ludzie o ekstremalnie prawicowych poglądach. Po zamieszkach na Kapitolu ze stycznia 2021 r. aplikacja zniknęła z App Store’u i Sklepu Google Play. Na tym ostatnim została przywrócona dopiero we wrześniu 2022 r.

Czytaj też: Co zrobisz, gdy przyjdzie koniec Twittera, Facebooka i Instagrama? Życie bez social mediów wcale nie będzie takie proste

Co w tym czasie robi Elon Musk?

Nie bez powodu użyłem we wstępie analogii szalonego króla, bo niczym obłąkany Targaryen z Gry o Tron Elon Musk pali wszystko na swojej drodze, śmiejąc się do rozpuku. Patrząc na jego wpisy z ostatnich kilku dni sam momentami się zastanawiam, czy to na pewno oficjalne konto, czy może jakaś parodia lub ktoś się pod miliardera podszywa. Nie od dziś wiadomo, że Elon ma specyficzne poczucie humoru, ale jego reakcja na wzniecony przez siebie pożar jest nie tyle nieśmieszna, co wręcz… niepokojąca. A wszystko też wskazuje na to, że w krótkoterminowej perspektywie Musk ma zamiar… ustąpić z roli dyrektora zarządzającego, przekazując fotel CEO komuś innemu. Czyli on rozrzuca zabawki, a ktoś inny ma przyjść posprzątać.

Konto Elona Muska na Twitterze wygląda jak parodia

Najwierniejsi fani Muska piszą, że „psy szczekają, karawana jedzie dalej”, a szef Tesli przecież „wie, co robi – w końcu zna się na biznesie”. Ktoś tu jednak zapomniał, że czasy się zmieniły i wizja biznesu trzymanego żelazną ręką, wyzyskującego pracowników i przeprowadzającego transformację bez względu na koszty się już nie sprawdza. Nie jest społecznie akceptowalna. I nawet jeśli po wywaleniu na zbity pysk niemal całej załogi Musk znajdzie sobie jeszcze ludzi na tyle zdesperowanych, by wciąż z nim pracować, to w oczach użytkowników na zawsze pozostanie już tyranem, który postanowił zaprowadzić nowe rządy ogniem i mieczem, nie bacząc na konsekwencje. Elon Musk ruszył na wojnę, której nie może wygrać i jeśli Twitter przetrwa te turbulencje, to nie dzięki nowemu właścicielowi, a mimo nowego właściciela.