Wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczynają się niewygodni dla Elona Muska dziennikarze i konkurencja. Przez Twittera przetoczyła się fala banów

Od kilku dni coraz usilniej rozważam zamknięcie konta na Twitterze, mimo że dotychczas uwielbiałem tę platformę. To, co odwala Elon Musk, przestało być zabawnym spektaklem, a stało się mało śmiesznym tańcem wijącego się węża. Tyle gadania o wolności słowa, ale jak widać kończy się ona tam, gdzie zaczynają się konta niewygodne dla miliardera.
Wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczynają się niewygodni dla Elona Muska dziennikarze i konkurencja. Przez Twittera przetoczyła się fala banów

Ostatni miesiąc w social mediach dostarczył nam więcej „rozrywki” niż cały ubiegły rok, gdy patrzyliśmy na serial, który mój redakcyjny kolega pieszczotliwie określił tytułem „Kochanie, kupiłem Twittera!”. Nie ma co robić po raz wtóry podsumowania, zainteresowanych poprzednimi odcinkami odsyłam do naszych wcześniejszych tekstów:

Elon Musk nie wie, czym jest wolność słowa

Ostatnie tygodnie pokazały, że naczelny piewca wolności słowa nie ma bladego pojęcia, czym wolność słowa jest i że wcale nie jest to prawo to plecenia wszystkiego, co nam na język przyniesie. Nie przeszkodziło to jednak Muskowi przywrócić kont niezrównoważonych polityków siejących dezinformację, kont neonazistów, rasistów i ksenofobów. Do tego Musk kłamie ludziom prosto w twarz, twierdząc, że mowa nienawiści na Twitterze jest stale redukowana, podczas gdy w istocie jej udział wciąż rośnie. I trudno się dziwić, skoro na Twittera wracają konta uprzednio zablokowane m.in. za sianie mowy nienawiści. One zdaniem Elona Muska są OK, podobnie jak konta siejące dezinformację na temat COVID-19 (na przykład sam główny zainteresowany, który jest zadeklarowanym antyszczepionkowcem).

Nie jest jednak OK konto @ElonJet, od którego rozpoczął się nowy odcinek serialu. Prywatne konto, obserwowane przez ponad 500 tys. użytkowników pokazywało, gdzie też najbogatszy człowiek świata sobie lata swoim prywatnym odrzutowcem. Konto prowadzi 20-letni Jack Sweeney, student z Florydy,  a swoje dane pozyskuje z dostępnego publicznie narzędzia, które następnie przy użyciu bota publikuje informacje o przelotach miliardera. Nic nowego – takich kont jest wiele i jeszcze do przedwczoraj nikomu nie przeszkadzały.

Potem jednak komuś zaczęły przeszkadzać, bo konto @ElonJet najpierw zostało zawieszone, następnie kompletnie zablokowane. Elon zaproponował Sweeneyowi 5000 dol., ale przekorny student zażądał więcej, co Musk skwitował banem nie tylko dla niego, ale też dla wszystkich kont, które propagują „udostępnianie położenia w czasie rzeczywistym”.

Oficjalny powód tej blokady to względy bezpieczeństwa. Właściciel Twittera jako dowód słuszności swoich racji przytoczył sytuację, która rzekomo spotkała jego przyjaciela, rapera Lil X, którego rzekomo śledził stalker sądzący, że w jego aucie jest Elon Musk. Owszem, świrów nie brakuje, a persony takie jak najbogatszy człowiek świata mają się czego obawiać, tyle że… historia jest prawdopodobnie wyssana z palca, a przynajmniej policja Los Angeles jeszcze nie otrzymała żadnego doniesienia o popełnieniu przestępstwa.

Nie przeszkodziło to jednak Muskowi zbanować nie tylko wszystkie konta udostępniające np. przeloty prywatnych samolotów w czasie rzeczywistym, ale także… konta dziennikarzy, którzy napisali o całej sytuacji. Ale nie tylko – publicyści takich portali jak CNN, Washington Post, Mashable i New York Times zostali zablokowani bez wyraźnego powodu, a jedynym co łączy ich konta, było regularne opisywanie tego, jak działania Elona Muska nie pokrywają się z jego frazesami o wolności słowa. Podobno ban jest tymczasowy i ma potrwać 7 dni, ale jego zasadność jest więcej niż dyskusyjna.

https://twitter.com/HurrahitsRah/status/1603582683501793280

Co więcej – pod płaszczykiem bezpieczeństwa dziś w nocy zaczęły być blokowane linki pochodzące z serwisu Mastodon, który… stał się największym z potencjalnych rywali Twittera praktycznie z dnia na dzień, w miarę jak grubo ponad 1,5 mln użytkowników przeskoczyło z jednej platformy na drugą. I choć ten trend spowolnił, to liczba użytkowników Mastodona wciąż rośnie, a jak widać wolność słowa kończy się również tam, gdzie zaczyna działać konkurencja i wolny rynek. I nawet jeśli Mastodon ma swoje za skórą, jeśli chodzi o kwestie cyberbezpieczeństwa, to nagła blokada linków dopiero teraz, gdy okazuje się, że może z niego wyrosnąć realna konkurencja, wydaje się co najmniej nieprzypadkowa.

Amerykanie mają piękny idiom na określenie tej sytuacji – sh*t show

Nieprawdopodobna w tym wszystkim jest zajadłość, z jaką apologeci Elona Muska bronią swojego bożka, mimo tego, że każdego dnia gołym okiem mogą obserwować jego kuriozalny taniec. Na blokadę dziennikarzy też mają odpowiedź – „przecież Musk uprzedzał”. Owszem, uprzedzał – tylko nie o tym, że razem z kontami publikującymi informacje o lotach w czasie rzeczywistym, niby „przypadkiem” oberwie się też dziennikarzom krytycznym wobec poczynań miliardera. Jestem też więcej niż pewien, że gdy dziś szambo wyleje, linki z Mastodona znów zaczną działać, a nowy właściciel powie, że to był błąd techniczny, wszystko w porządku. Trudno całą tę sytuację opisywać bez emocji, bo cisną się same niecenzuralne słowa. W języku angielskim funkcjonuje idiom doskonale oddający całą sytuację – sh*t show. W rodzimym języku pozostaje nam już chyba tylko zdrowa, polska k…

(Aktualizacja) – to nie błąd, Elon jest po prostu bucem

Dosłownie kilkanaście minut po publikacji tego tekstu Elon Musk dołączył do konwersacji Twitter Spaces z dziennikarzami, który dyskutowali o rozdanych banach, by poinformować ich, że… nie są wyjątkowi i oni też mogą zostać zablokowani. Jeśli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, czy bany dla dziennikarzy są wynikiem błędu, to macie odpowiedź. Wolność słowa, mówicie?