Jeśli boicie się dalszej eskalacji ze strony naszej gwiazdy, bądź macie dość tego typu artykułów, to będziecie musieli uzbroić się w cierpliwość. Na jakieś dwa lata. Do 2025 roku aktywność Słońca ma się bowiem zwiększać, co wynika ze zbliżania się do obecnego szczytu aktywności, który ma przypaść właśnie na 2025 rok.
Czytaj też: Słońce nie odpuszcza! Zapowiada się kolejna burza magnetyczna
Niemiła niespodzianka miała miejsce 3 lutego. Kilka dni wcześniej, 29 stycznia, Słońce wyemitowało rozbłysk klasy M 1.1 i związany z nim koronalny wyrzut masy. Wysokoenergetyczne cząstki, tworzące wiatr słoneczny, dotarły do Ziemi na początku lutego. Pech chciał, że SpaceX nie trafiła z timingiem, jeśli chodzi o wyniesienie Starlinków na orbitę. Satelity trafiły tam mniej więcej w tym samym czasie, co doprowadziło do elektronicznej tragedii: 49 obiektów zostały uszkodzonych. Kilka tygodni później dowiedzieliśmy się, jaki był dokładny przebieg tych wydarzeń.
Oczywiście główna rola Słońca w wywołaniu całego zamieszania wydaje się nie podlegać dyskusji, lecz znacznie mniej zrozumiałe wydawały się szczegółowe mechanizmy stojące za takim a nie innym rezultatem końcowym. Kosmicznym śledztwem zajęli się naukowcy z Goddard Space Flight Center oraz Catholic University of America. Jak ustalili, kluczowy był koronalny wyrzut masy z aktywnego regionu w północno-wschodnim kwadrancie naszej gwiazdy.
Satelity Starlink zostały umieszczone na orbicie okołoziemskiej mniej więcej w tym samym czasie, w którym doszło do podwyższonej aktywności Słońca
Szczegółowe dane zostały zaprezentowane w formie preprintu. Z publikacji wynika, jakoby plazma przemieszczała się z prędkością około 690 kilometrów na sekundę, rozszerzając się przy tym i pochłaniając wszystko, na co napotkała – włącznie z satelitą STEREO-A. Końcowym etapem podróży chmury była natomiast ziemska magnetosfera. Tam, w następstwie interakcji, doszło do burzy geomagnetycznej i unicestwienia Starlinków.
Aby wyjaśnić, jak przełożyło się to na wystąpienie awarii, należy zacząć od wyjaśnienia, jak zachowuje się tzw. termosfera. Ta zewnętrzna warstwa atmosfery może doświadczać wahań gęstości w następstwie zmian temperatur. Ocieplenie wywołane dotarciem plazmy przełożyło się na wzrost gęstości termosfery, co z kolei spotęgowało opór atmosferyczny. Im większy opór, tym większe tarcie i wyższe temperatury obiektów, które przemieszczają się przez atmosferę.
Czytaj też: SpaceX dołączy do wojen USA? Starlinki będą podstawą inicjatywy Starshield
Starlinki zaczęły więc zmagać się z nasilonym oporem atmosferycznym, lecz poległy w tym nierównym pojedynku. Doszło do ich deorbitacji i spłonięcia w czasie opadania. Zdaniem ekspertów, gdyby start satelitów został przesunięty, to problemów można byłoby uniknąć. Paradoksalnie, informacje o zagrożeniu były dostępne, a firma SpaceX najprawdopodobniej zdawała sobie sprawę z ryzyka, jakie należy podjąć. Jej przedstawiciele nie zmienili jednak decyzji i musieli pogodzić się ze stratami opiewającymi na miliony dolarów.