Gdzie Słońce szaleje, tam psują się Starlinki. Nasza gwiazda zmasakrowała satelity Elona Muska

Tym razem skutkiem aktywności Słońca nie były efektowne zorze, lecz uszkodzenia satelitów Starlink umieszczonych na orbicie okołoziemskiej przez firmę SpaceX. Co dokładnie się wydarzyło?
Gdzie Słońce szaleje, tam psują się Starlinki. Nasza gwiazda zmasakrowała satelity Elona Muska

Jeśli boicie się dalszej eskalacji ze strony naszej gwiazdy, bądź macie dość tego typu artykułów, to będziecie musieli uzbroić się w cierpliwość. Na jakieś dwa lata. Do 2025 roku aktywność Słońca ma się bowiem zwiększać, co wynika ze zbliżania się do obecnego szczytu aktywności, który ma przypaść właśnie na 2025 rok. 

Czytaj też: Słońce nie odpuszcza! Zapowiada się kolejna burza magnetyczna

Niemiła niespodzianka miała miejsce 3 lutego. Kilka dni wcześniej, 29 stycznia, Słońce wyemitowało rozbłysk klasy M 1.1 i związany z nim koronalny wyrzut masy. Wysokoenergetyczne cząstki, tworzące wiatr słoneczny, dotarły do Ziemi na początku lutego. Pech chciał, że SpaceX nie trafiła z timingiem, jeśli chodzi o wyniesienie Starlinków na orbitę. Satelity trafiły tam mniej więcej w tym samym czasie, co doprowadziło do elektronicznej tragedii: 49 obiektów zostały uszkodzonych. Kilka tygodni później dowiedzieliśmy się, jaki był dokładny przebieg tych wydarzeń.

Oczywiście główna rola Słońca w wywołaniu całego zamieszania wydaje się nie podlegać dyskusji, lecz znacznie mniej zrozumiałe wydawały się szczegółowe mechanizmy stojące za takim a nie innym rezultatem końcowym. Kosmicznym śledztwem zajęli się naukowcy z Goddard Space Flight Center oraz Catholic University of America. Jak ustalili, kluczowy był koronalny wyrzut masy z aktywnego regionu w północno-wschodnim kwadrancie naszej gwiazdy.

Satelity Starlink zostały umieszczone na orbicie okołoziemskiej mniej więcej w tym samym czasie, w którym doszło do podwyższonej aktywności Słońca

Szczegółowe dane zostały zaprezentowane w formie preprintu. Z publikacji wynika, jakoby plazma przemieszczała się z prędkością około 690 kilometrów na sekundę, rozszerzając się przy tym i pochłaniając wszystko, na co napotkała – włącznie z satelitą STEREO-A. Końcowym etapem podróży chmury była natomiast ziemska magnetosfera. Tam, w następstwie interakcji, doszło do burzy geomagnetycznej i unicestwienia Starlinków.

Aby wyjaśnić, jak przełożyło się to na wystąpienie awarii, należy zacząć od wyjaśnienia, jak zachowuje się tzw. termosfera. Ta zewnętrzna warstwa atmosfery może doświadczać wahań gęstości w następstwie zmian temperatur. Ocieplenie wywołane dotarciem plazmy przełożyło się na wzrost gęstości termosfery, co z kolei spotęgowało opór atmosferyczny. Im większy opór, tym większe tarcie i wyższe temperatury obiektów, które przemieszczają się przez atmosferę.

Czytaj też: SpaceX dołączy do wojen USA? Starlinki będą podstawą inicjatywy Starshield

Starlinki zaczęły więc zmagać się z nasilonym oporem atmosferycznym, lecz poległy w tym nierównym pojedynku. Doszło do ich deorbitacji i spłonięcia w czasie opadania. Zdaniem ekspertów, gdyby start satelitów został przesunięty, to problemów można byłoby uniknąć. Paradoksalnie, informacje o zagrożeniu były dostępne, a firma SpaceX najprawdopodobniej zdawała sobie sprawę z ryzyka, jakie należy podjąć. Jej przedstawiciele nie zmienili jednak decyzji i musieli pogodzić się ze stratami opiewającymi na miliony dolarów.