Elektryczne samochody nie będą uwiązane do ładowarek. Szwedzi testują wyjątkowe rozwiązanie

Szwecja chce sprawić, żeby elektryczne samochody nabrały więcej sensu, a ich nabywcy przestali często odwiedzać publiczne ładowarki. W tym celu przetestuje wyjątkowy pomysł, który sprawi, że samochody będą ładować się podczas jazdy.
Stacja ładowania na Stacji Orlen. Zadaszenia nie stwierdzono

Stacja ładowania na Stacji Orlen. Zadaszenia nie stwierdzono

Jak uwolnić elektryczne samochody od ogromnych akumulatorów? Wystarczy ulepszyć drogi

Z punktu widzenia kierowcy największym problemem, który dręczy elektryczne samochody, jest ich ogromna zależność od ładowarek, których na trasie ciągle brakuje. Sprawa ulega delikatnej poprawie, jeśli ktoś ma dostęp do własnej ładowarki w garażu lub na miejscu postojowym, bo wtedy wszelkie doładowywanie można załatwić np. przez noc, ale w gruncie rzeczy to niemały luksus. Szwecja ma jednak na to ambitne rozwiązanie, chcąc dosłownie zautomatyzować proces ładowania samochodów elektrycznych i za każdym razem, kiedy słyszę o tym pomyśle, mam wrażenie, że wyobraźnia niektórych jest zbyt wybujana.

Czytaj też: Samochody elektryczne nieprędko zdominują drogi. Powstał przedziwny sojusz

Dowiedzieliśmy się właśnie, że Szwecja pracuje nad pierwszą na świecie stałą drogą elektryczną, która będzie ładować pojazdy elektryczne (EV) podczas jazdy. Projekt obejmie 21 km autostrady E20 między Hallsbergiem a Örebro i wykorzysta nieokreśloną jeszcze technologię ładowania, którą mogą być napowietrzne linie energetyczne, szyny elektryczne lub cewki indukcyjne. Celem tego przedsięwzięcia jest zmniejszenie zapotrzebowania na duże akumulatory w pojazdach elektrycznych i promowanie przejścia na “czystszy” środek transportu, co ponoć nie ma wymagać wymiany każdej drogi na tę “nowoczesną”.

Czytaj też: BMW chce nam osłodzić czekanie przy ładowarce. Samochody elektryczne dostaną nową funkcję

W rzeczywistości badanie z Chalmers University of Technology sugeruje, że optymalną liczbą dróg z ładowaniem będzie ledwie 25 procent całej infrastruktury, które z oczywistych względów powinny znaleźć się na najbardziej ruchliwych drogach. W ogólnym rozrachunku tego typu “drogi ładujące” rzeczywiście mają sens, bo ich dobra realizacja może rzeczywiście wpłynąć pozytywnie na elektryczne samochody, którym będą wystarczać mniejsze akumulatory do utrzymania sensownego zasięgu. To z kolei zmniejszy ich wagę, koszt oraz wpływ na środowisko produkcji i utylizacji akumulatora.

Czytaj też: Zła pogoda oślepia autonomiczne samochody. Trzeba to zmienić, nim wyjadą na polskie drogi

Tyle tylko, że drogi z ładowarkami nie są takie proste do stworzenia. Wymagają wysokich kosztów inwestycyjnych oraz skomplikowanej infrastruktury do zainstalowania i utrzymania, a do tego muszą zachować interoperacyjność z aktualnymi technologiami na rynku i być w pełni bezpieczne. Dlatego też nie wyobrażam sobie ich istnienia np. w Polsce, gdzie na załatanie dziury w drodze można czekać długimi miesiącami. Nie można też zapominać o ich powiązaniu z siecią energetyczną, bo już dziś w godzinach szczytu zapotrzebowanie na prąd znacznie wzrasta, a jeśli dodalibyśmy do tego liczne drogi ładujące na bieżąco tysiące samochodów, to aktualnie wykorzystywana sieć najpewniej nie byłaby w stanie utrzymać działania takich dróg. Na wnioski z rzeczywistych testów musimy jednak poczekać, bo oczekuje się, że rozpoczęty przez Szwecję projekt zostanie ukończony do 2025 roku.