Cena Peugeot e-308 to kpina. Tak ma wyglądać cała ta elektromobilność?

Auta elektryczne zrównają się ceną z autami spalinowymi – tak twierdzą piewcy elektromobilności, tylko zapominają przy tym dodać, jak ma to wyglądać w praktyce. Bo to nie jest tak, że auta elektryczne potanieją. Co najwyżej zdrożeją auta z silnikami spalinowymi, a auta elektryczne nadal będą absurdalnie, horrendalnie, bizarnie drogie. Jak nowy Peugeot e-308, którego cena sprawiła, że aż musiałem pójść na spacer.
Cena Peugeot e-308 to kpina. Tak ma wyglądać cała ta elektromobilność?

Peugeot 308 to skądinąd całkiem przyjemny kompakcik, którego kilka lat temu miałem bardzo wysoko na liście zakupowej, szukając swojego następnego auta. Sęk w tym, że wtedy bardzo dobrze wyposażony wariant z silnikiem 1.2 130 KM (do tego w wersji kombi, czy też SW) można było dostać za nieco ponad 100 tys. zł. Hatchback był jeszcze tańszy, bez problemu mogliśmy go kupić poniżej stówki. Minęło kilka lat i motoryzacja jest już w zupełnie innym punkcie. Trzeba tu oczywiście przyznać, że wylosowaliśmy istny c-c-c-combo breaker, jeśli chodzi o serię niefortunnych dla rynku zdarzeń:

– najpierw kryzys półprzewodnikowy

– potem pandemia

– następnie wojna w Ukrainie

potem niesłabnąca pazerność koncernów, które poczuły smak nadmiarowych zysków i ani myślą z nich rezygnować

Do tego włodarze Unii Europejskiej dali nam sztywny deadline, po którym zakup nowego auta z silnikiem spalinowym stanie się niemożliwy, a z racji coraz sztywniejszych norm emisji kolejni producenci spieszą się, by zelektryfikować całą swoją ofertę na długo przed tym terminem.

Czytaj też: Unii nie obchodzi, że Polacy nie chcą elektryków. Zakaz sprzedaży aut spalinowych przegłosowany

Z połączonych mocy tych wszystkich elementów powstał kapitan absurd – dziś nie da się wejść do salonu i kupić przyzwoitego auta poniżej 100 tys. zł, a już w ogóle kupno auta elektrycznego w sensownej cenie graniczy z cudem. I myślałby kto, że producenci zaczną zauważać, że całą strategię elektromobilności szlag trafi, jeśli na kupno elektryka stać będzie tylko garstkę bogoli z Warszawy, ale nie. Peugeot jakby nigdy nic wprowadził do oferty model e308 First Edition, którego cena jest po prostu komiczna.

200 tys. zł za kompakt. Cena Peugeot e-308 to mało śmieszny żart

Francuski producent właśnie opublikował cennik pierwszej partii elektrycznego 308, jaką będzie można kupić w Polsce i przecieram oczy ze zdumienia. Oczywiście, dla jasności – z czasem pewnie będzie taniej, gdy pojawią się „biedniejsze” wersje, jednak to, co dostajemy na start, budzi uśmiech politowania, a może nawet złość (w końcu coś pchnęło mnie do napisania tego tekstu).

203100 zł. Na tyle został wyceniony Peugeot e-308 First Edition. O przepraszam, jakieś 197 tys. dzięki „sumie korzyści”, którą widzimy w kalkulatorze leasingowym.

Za te pieniądze dostajemy małe, kompaktowe auto segmentu C. Jest ono co prawda bardzo dobrze wyposażone (choć np. obecności tylko sześciu głośników w tak drogim aucie kompletnie nie rozumiem), ale nadal mówimy o aucie marki popularnej, które wielkością niewiele przebija Skodę Fabię.

I może jeszcze byłbym bardziej wyrozumiały dla tego cennika, gdyby nie fakt, że płacąc 200 tys. zł otrzymujemy samochód z silnikiem o mocy 156 KM, rozpędzający się od 0 do 100 km/h w… 10,5 s i prędkość maksymalną 170 km/h, o zasięgu do 411 km w cyklu mieszanym (czyli realistycznie – znacznie, znacznie mniej). Toż to jakaś kpina, porównywalna tylko z równie „imponującym” przyspieszeniem w Volkswagenie ID.4 i ID.5. Jeśli kogoś zaś taka wartość dziwi, to już tłumaczę – elektryczny Peugeot e-308 waży 1759 kg, czyli jakieś 450 kg więcej od wariantu ze spalinowym silnikiem 1.2 130 KM, który do tego… rozpędza się do setki o niemal sekundę szybciej. Przy tak dużej różnicy w masie nawet nieco większa moc silnika nie pomogła. Peugeot e-308 to żółw, a w aucie elektrycznym takie wartości przyspieszenia budzą zażenowanie.

I zanim ktoś powie „czego oczekujesz po kompakcie za te pieniądze!” lub “nikt nie potrzebuje szybszego auta!” przypominam o istnieniu chociażby Tesli Model 3 czy… Volvo EX30. Nawet najbardziej biedna Tesla przyspiesza do setki w 6,1 s (a kosztuje tyle samo, co nowy Peugeot), a z kolei nowe Volvo EX30 na dzień dobry oferuje przyspieszenie pokroju 5,7 s do 100 km/h, kosztując przy tym mniej niż Peugeot w podstawowej wersji. Da się? Da się.

Jeśli tak ma wyglądać cała ta elektromobilność, to ja wysiadam

Na całym świecie słychać płacz wielkich marek motoryzacyjnych o to, że Tesla „psuje rynek” obniżkami. Po części koncerny mają rację. Tesla bez dwóch zdań psuje rynek i sporo ryzykuje (zwłaszcza w oczach akcjonariuszy), stawiając na drastyczne cięcia cen w imię penetracji rynku. Jeśli jednak to „psucie rynku” ma przynieść wymierne efekty, to jakoś przebolejemy, że prezesi kilku korporacji będą musieli ocierać łzy banknotami o mniejszym nominale.

Ja wszystko rozumiem. Elektryfikacja to przyszłość. Odejście od silników spalinowych i paliw kopalnych jest nieuniknione, a elektromobilność – choć ma też swoje mroczne strony, o których bardzo mało się mówi – jest najrozsądniejszym kierunkiem dalszego rozwoju motoryzacji. Tyle tylko, że póki co ten kierunek rozwoju oznacza coraz większe wykluczenie dla ludzi, których zwyczajnie nie będzie stać na auto kompaktowe w cenie małego mieszkania poza stolicą czy też na ratę za samochód wynoszącą więcej, niż czynsz.

Nie licząc chlubnego wyjątku w postaci Volvo EX30, z każdą kolejną premierą auta elektrycznego tracę nadzieję na rychłą poprawę tego stanu rzeczy. Auta – nie tylko elektryczne – drożeją. I szkoda tylko, że bogacze z wielkich ośrodków, poklepujący się po plecach, jacy to oni nie są ekologiczni, bo jeżdżą elektrykiem, tak łatwo zapominają, że elektromobilność nie przyniesie żadnego skutku bez efektu skali. A żadnego efektu skali nie będzie, jeśli najbardziej podstawowe, kompaktowe auta będą kosztować na dzień dobry po 200 tys. zł. Auto elektryczne wciąż się nie opłaca i jak dotąd nic nie zdołało mnie przekonać do zmiany zdania.