Statek z samochodami płonie i rozpala dyskusje. Pożary aut elektrycznych to jednak ich najmniejszy problem

Płonie statek z 3000 samochodów elektrycznych! Galerie handlowe w Polsce zakazują wjazdu samochodami elektrycznymi z powodu ryzyka pożaru! Mniej więcej takie nagłówki można przeczytać w Polskich mediach w ostatnich dniach, a ja się zastanawiam, jak doszliśmy do momentu, w którym najmniejszy z problemów elektryfikacji stał się tym najczęściej i najgłośniej omawianym.
Statek z samochodami płonie i rozpala dyskusje. Pożary aut elektrycznych to jednak ich najmniejszy problem

Na początek ustalmy fakty. Nie, galerie handlowe w Polsce nie wprowadzają zakazu wjazdu na parkingi podziemne autami elektrycznymi z powodu ryzyka pożaru. Zrobiła to jedna galeria handlowa w Gdańsku, której właściciele najwyraźniej czerpią wiedzę z sensacyjnych nagłówków i nie zadali sobie trudu, by zweryfikować fakty.

Żeby było jasne – auto elektryczne może się zapalić. Tak samo, jak każde inne auto. Galeria handlowa w Ełku kilka miesięcy temu przekonała się, że nie trzeba samochodu elektrycznego, by budynek poszedł z dymem. Słodkie są też te zakazy wjazdu elektrykami, podczas gdy w to samo miejsce wjechać mogą np. hybrydy plug-in, które przecież też są wyposażone w akumulatory trakcyjne, które mogą się zapalić. Ale kto by się tu doszukiwał logiki.

Tymczasem w pobliżu Niderlandów grozi nam prawdziwa katastrofa ekologiczna na niespotykaną dotąd skalę, gdyż w ogniu stoi samochodowiec wiozący blisko 3000 samochodów. Widziałem już w niejednym miejscu w Internecie zdanie, że wiezie „3000 samochodów elektrycznych”, ale to kompletna bzdura – duński statek przewoził 2832 auta z napędem spalinowym i raptem 25 aut elektrycznych. Oczywiście nie przeszkodziło to mediom pospekulować, że to na pewno samozapłon elektryka odpowiada za pożar statku i śmierć co najmniej jednego członka załogi. Gdzieniegdzie można nawet przeczytać, że to oficjalna informacja, tyle że… no nie. Rzeczniczka niderlandzkiej straży przybrzeżnej rzeczywiście skomentowała sytuację i wspomniała o samochodach elektrycznych, ale dokładny cytat z jej wypowiedzi brzmi „z 2857 samochodów 25 jest elektrycznych, co czyni pożar jeszcze trudniejszym (do opanowania, przyp. Red.)”. A nie „pod pokładem są samochody elektryczne i to one są odpowiedzialne za wybuch pożaru”.

Niestety też dyskusja o tym, czy to samochody elektryczne są odpowiedzialne za ten pożar, zawładnęła całym dyskursem dookoła tej tragedii. Ze świecą szukać materiałów, które skupiają się na prawdziwym problemie – co będzie, gdy statek pójdzie na dno i grozić nam będzie katastrofa ekologiczna. To się jednak nie klika.

Statek z samochodami płonie. Podobnie jak sekcje komentarzy w Internecie

Wystarczy zajrzeć w dowolną sekcję komentarzy pod artykułem o płonącym statku czy to na stronach internetowych, czy to na Facebooku, by zobaczyć dosłowne bingo powielanych bzdur na temat samochodów elektrycznych, połączone z teoriami spiskowymi na temat tego, jak to ekolodzy i Unia Europejska chcą nas kontrolować. Gorszy ściek zobaczycie prawdopodobnie tylko w dyskusjach na temat szczepień.

Sekcja komentarzy pod jednym z tekstów o pożarze duńskiego statku

Sęk w tym, że argumentacja tych wszystkich „logicznie myślących” rozbija sobie głowę w starciu ze ścianą faktów. Niestety pożary samochodów elektrycznych to dosłownie gorący temat nawet między ludźmi, którzy nie wierzą w teorie spiskowe, za co możemy podziękować szukającym sensacji mediom (niestety – również tym z branży technologicznej). Dyskurs jest taki, że łatwo ulec złudzeniu, że elektryki palą się na prawo i lewo, a Tesla w garażu to tykająca bomba, czekająca na samozapłon. Jak jest naprawdę?

Jak się pali samochód elektryczny? Przede wszystkim – rzadko

Maciej Wąsik, sekretarz stanu w MSWiA podał kilka miesięcy temu twarde dane na temat pożarów samochodów elektrycznych w Polsce. Otóż w 2022 r. odnotowano:

  • 8333 pożary aut spalinowych
  • 10 pożarów aut elektrycznych

Oczywiście mainstreamowe media i z tej statystyki potrafiły zrobić dane niekorzystne dla samochodów elektrycznych, argumentując, że w przeliczeniu na liczbę zarejestrowanych pojazdów współczynnik palących się elektryków jest wyższy, niż w przypadku aut spalinowych.

I o ile matematyka tego podejścia się broni, tak logika już nie, wszak trzeba pamiętać, że samochody elektryczne to w większości auta nowe, albo mające góra 10 lat. Tymczasem statystyczny wiek samochodu w Polsce to 16 lat, a nie brakuje też gruzów mających 20 lat i więcej. Gdybyśmy skorelowali nie tylko typ napędu, ale też wiek auta ze statystykami pożarów, to statystyka mogłaby wyglądać diametralnie inaczej. Bo jeśli chodzi o pożary aut nowych, to auta spalinowe są na nie podatne w równym stopniu, co auta elektryczne.

Źródło: WP/Autokult

To prawda, że auta elektryczne trudniej ugasić. Ale czas ich gaszenia to również kolejny mit, bo wcale nie trwa on „kilkadziesiąt godzin”. Strażacy dysponują już technologią pozwalającą ugasić auto elektryczne niemal równie szybko, co spalinowe, a pozostały czas, jaki media podają, zwykle dotyczy prewencyjnego chłodzenia akumulatorów czy oczekiwania na podstawienie „wanny”, czyli kontenera, w którym taki pojazd można odizolować, na wypadek gdyby doszło do dalszego uszkodzenia ogniw.

W miarę jak BEV będą stawać się coraz bardziej popularne, strażacy będą też coraz lepiej przygotowani. A dodam też od siebie, że nieważne, czy płonie auto elektryczne czy spalinowe – ryzyko jest równie wielkie. Przez 7 lat mieszkałem na osiedlu, które miało pod tym względem jakiegoś strasznego pecha. Jednego lata spłonęło 5 samochodów na skutek serii podpaleń, co poskutkowało także zajęciem się ogniem śmietników. Innym razem doszło do samozapłonu w nowym aucie (nie elektrycznym) z powodu zwarcia w instalacji. Spłonęło nie tylko rzeczone auto, ale też dwa samochody stojące obok na parkingu. Kolejnym razem ogniem zajął się blisko 30-letni grat, w którym na skutek nasłonecznienia i niefortunnego padania promieni słonecznych zapłonęła stara, sparciała tapicerka. Tu również ucierpiało więcej, niż tylko jedno auto. KAŻDE auto może się zapalić, z tego czy innego powodu. A skoro tak boimy się o pożary aut elektrycznych (które, swoją drogą, są zwykle lepiej zabezpieczone przed ich wystąpieniem), to równie dobrze powinniśmy się bać o pożar dowolnego auta.

Pożary samochodów elektrycznych to najmniejszy problem samochodów elektrycznych

Stali czytelnicy zapewne wiedzą, że jestem dość, ahem, elektrosceptyczny. Doceniam komfort, przyspieszenie i sposób zachowania na drodze samochodów elektrycznych, doceniam zawartą w nich technologię, ale mierzi mnie towarzysząca im ekościema i skutki ekonomiczne, jakie niesie przymusowa przesiadka na elektryki, jaka nastąpi w najbliższych latach.

Samochody elektryczne są oburzająco drogie i wbrew zaklinaniu rzeczywistości przez elektromagów, jakoś nie chcą tanieć. A przede wszystkim, ich największym problemem nie jest to, że się palą, tylko że korporacje i państwa w celu nadążenia za zapotrzebowaniem na metale ziem rzadkich urządzają sobie wyścig, kto bardziej rozkopie planetę. Już teraz dochodzi do ludzkich i ekologicznych tragedii, jak przesiedlenia w Boliwii czy dewastacja ekosystemu w Chile, że nie wspomnę o niewolniczej pracy w kopalniach litu czy kobaltu.

Problemem aut elektrycznych nie jest to, że się palą, tylko że nie są rozwiązaniem problemów – one co najwyżej zastępują jeden problem drugim. Auta elektryczne będą emitować mniej CO2, ale za to dla ich produkcji zdewastujemy zasoby naturalne. Auta elektryczne będą ciche i wygodne, ale nie rozwiążą problemu korków w miastach i tego, że posiadamy więcej samochodów, niż realnie potrzebujemy. Auta elektryczne nie rozwiążą problemu wykluczenia komunikacyjnego, tylko go pogłębią, bo rosnące ceny i zakupu oraz potencjalnej wymiany akumulatorów w przyszłości sprawiają, że na BEV stać póki co tylko najbardziej zamożnych. To są problemy, o których powinny trąbić media. Ale wiadomo – nic tak nie rozgrzewa publiki, jak pożary aut elektrycznych, więc to tym tematem trzeba nomen-omen grzać jak najczęściej.