Kto mówi, że samochody elektryczne tanieją, ten kłamie. Sprawdziłem, o ile wzrosły ceny od zeszłego roku

Tesla z końcem ubiegłego roku i na początku obecnego zafundowała nam globalną falę obniżek. Volvo zaprezentowało model EX30 w zaskakująco niskiej cenie. Jeśli przyjrzymy się wypowiedziom entuzjastów elektromobilności, w wielu miejscach możemy przeczytać, że to jest ten moment. Moment, w którym auta elektryczne tanieją! Tyle że to kompletna bzdura. Samochody elektryczne nie tanieją. Spójrzcie sami.
Kto mówi, że samochody elektryczne tanieją, ten kłamie. Sprawdziłem, o ile wzrosły ceny od zeszłego roku

Gdy na początku tego roku napisałem, że samochód elektryczny się nie opłaca, wielu elektromagów (jak pieszczotliwie nazywamy entuzjastów samochodów z napędem elektrycznym) zaczęło wieszać na mnie psy w mediach społecznościowych i na forach internetowych. Ten Kotkoski to się na niczym nie zna. W tamtym tekście opisałem swój własny przypadek – szukam auta o konkretnych gabarytach, w konkretnym przedziale cenowym. Jeśli chodzi o ICE, bez trudu jestem w stanie takowe znaleźć. Chciałbym jednak przesiąść się do auta elektrycznego i tu niestety rodzi się problem, bo różnica między porównywalnym modelem spalinowym danego producenta vs jego elektryczny odpowiednik wynosi co najmniej 30-50 tys. zł.:

Samochody elektryczne są drogie, ale samochody elektryczne, które można by nazwać „rodzinnymi”, to już absurd. Nie licząc kombivanów e-Berlingo i e-Rifter, które w ogóle mnie nie interesują, ze świecą szukać auta elektrycznego, które miałoby bagażnik powyżej 500 litrów i kosztowało mniej niż 200 tys. zł. I to 200 tys. zł w najbiedniejszej konfiguracji, gdzie znajdziemy takie perełki jak np. brak podgrzewania siedzeń czy jednostrefowa klimatyzacja (patrzę na ciebie, ID.4!). Większość samochodów elektrycznych, które spełniają moje kryterium rozmiaru, kosztuje co najmniej 230-250 tys. zł i to wcale nie w jakiejś wypasionej wersji, a raczej w wersji bieda, ze skróconym zasięgiem i niezbyt bogatym wyposażeniem. A to kwota leżąca bardzo, bardzo daleko poza moim budżetem na nowe auto. Niestety, auta elektryczne w sensownym rozmiarze są aktualnie zarezerwowane dla promila zamożnych obywateli.

To było w styczniu 2023 roku, kiedy w większości salonów obowiązywał jeszcze cennik na rok modelowy 2022. Dziś większość producentów zaktualizowała już swoje cenniki, więc możemy się przyjrzeć, jak to wygląda w drugiej połowie 2023 r. Czy auta elektryczne tanieją? Czy stać na nie więcej, niż tylko najbardziej zamożny promil społeczeństwa? Że tak powiem: he he.

Samochody elektryczne tanieją? A świstak siedzi

Jako że w przyszłym tygodniu zaczynam rundę testów aut elektrycznych, pobuszowałem dziś nieco po cennikach i co tu dużo mówić, jest dramat. Nie licząc wspomnianej we wstępie Tesli, drożej jest praktycznie wszędzie. Niektórzy producenci bardzo starają się ten fakt ukryć, modyfikując nieco wersje wyposażenia, ale niezależnie od scenariusza, ceny tych samych aut elektrycznych w 2022 vs w 2023 roku wystrzeliły o co najmniej 5-10% (zależnie od modelu). A jeśli wierzyć słowom pracowników salonów, które ostatnio regularnie odwiedzam w poszukiwaniu nowego samochodu, to wcale nie koniec.

Przejdźmy do konkretów. O ile podrożały auta elektryczne w 2023 roku?

Przegląd zacząłem od Mustanga Mach-E, którym niebawem odbędę trasę przez całą Polskę. W 2022 roku startował on z pułapu 246700 zł. Dziś za to samo zapłacimy 269550 zł. Cena najtańszej wersji wystrzeliła więc w górę o 22850 zł. Warto też zaznaczyć, że niektóre konfiguracje po prostu wyleciały z cennika, a zastąpił je Mustang Mach-E Premium.

Skoro mowa o premium, to zajrzyjmy do popularnego entry-levelu klasy premium, czyli Audi Q4 e-tron sportback. W 2022 r. Q4 e-tron sportback 40 z silnikiem o mocy 204 KM kosztował 233700 zł. Dziś, według konfiguratora, ten sam wariant silnikowy kosztuje już 260130 zł, czyli 26430 zł więcej.

Popularna Skoda Enyaq rok temu startowała z pułapu 184400 zł za najtańszą możliwą konfigurację. Ta sama konfiguracja rok później kosztuje już 212250 zł, czyli niemal tyle, ile rok wcześniej kosztowała ta sama wersja z mocniejszym silnikiem i większym zasięgiem. To różnica 27850 zł i pozwolę sobie wtrącić, jako że to auto swego czasu mocno mnie interesowało, że bazowa wersja jest tak biednie wyposażona, że taka cena jest jak splunięcie w twarz na tle benzynowego Kodiaqa.

Kia EV6 podbiła rynek szturmem wraz ze swoim bratem z innej matki, Hyundaiem Ioniq 5. W 2022 r. model ten można było nazwać bardzo opłacalnym, a wersję GT wręcz zbójnicko tanią względem oferowanej mocy. Ceny EV6 zaczynały się bowiem od 179900 zł, zaś EV6 GT – od 281900 zł. Rok później bazowy EV6 kosztuje już 209900 zł, co daje nam podwyżkę o 30 tys. zł, a to i tak pikuś w porównaniu z ceną wariantu GT, która dziś wynosi… od 399900 zł. Auta elektryczne tanieją, mówicie?

Zejdźmy nieco niżej, do segmentu aut kompaktowych popularnych marek. Renault Megane E-Tech w 2022 r. kosztował od 154390 zł za wersję z silnikiem 130 KM i od 176390 zł za wariant 220 KM w najuboższej wersji wyposażenia. Rok później to samo auto z tymi samymi silnikami kosztuje już odpowiednio 184900 i 206900 zł, co daje nam podwyżkę o 30510 (!) zł.

Może chociaż segment B potaniał? No wiecie, małe autka, ciut większe od wózków sklepowych, ale raczej nie na dłuższe trasy? Ależ skąd. Opel Corsa-e w 2022 roku ze swoim silniczkiem 136 KM startował z pułapu 156000 zł. W 2023 roku startuje już z pułapu 160300 zł, co wydaje się niewielką podwyżką, dopóki nie zobaczymy, że jest ona tak „niewielka” dlatego, że pojawiła się „Nowa Corsa Electric”, której cennik zaczyna się od 174700 zł (!), czyli o 14400 zł drożej niż Corsa-e na rok 2023 i aż 18700 (!) zł drożej niż wersja na rok 2022 r.

Powtórzę jeszcze raz – malutki hatchback z segmentu B kosztuje prawie tyle, co Tesla Model 3, która jest znacznie większa, znacznie szybsza, nieporównywalnie lepiej wykonana i wyposażona. Dodam też, że identycznie wyposażona Corsa spalinowa (co prawda ze słabszym silnikiem, ale jest on niewiele wolniejszy ze względu na większą masę elektryka) kosztuje o blisko 70 tys. zł mniej. To na pewno przekona Polaka, zarabiającego średnio 7333 zł (statystycznie), że warto przesiąść się na elektryka. Na bank.

Wcale nie lepiej wygląda sytuacja po stronie Francuzów, a konkretnie Peugeota e-208. W 2022 r. Najtańszy wariant Active zaczynał się od 149600 zł. Dziś najtańsza wersja to już koszt 156600 zł, czyli 7000 zł różnicy. A to raptem kropla w morzu wszystkich przykładów, jakie można by tu wymienić. Jeśli więc ktoś was zapyta, czy auta elektryczne tanieją, odpowiedź brzmi stanowczo: nie. Nie tanieją.

Samochód elektryczny jest coraz mniej drogi…

…na tle samochodu z silnikiem spalinowym. O ile teza o tym, że „auta elektryczne tanieją” kompletnie się kupy nie trzyma, tak niestety staje się faktem, że mimo absurdalnych podwyżek cen, auta elektryczne coraz bardziej zrównują się cenami z autami spalinowymi, tylko nie w tę stronę, w którą powinny. BEV nie tanieją. To ICE drożeją. Według raportu SAMAR, w kwietniu 2023 r. zwyżki cen dla całego rynku wyniosły blisko 13% rok do roku i przeszło 65% w skali 4 lat. Każda kolejna premiera nowego auta pokazuje, że granica absurdu jeszcze nie została przekroczona. Gdy na początku tego roku obywałem tournée po salonach, niemal wszędzie usłyszałem, że trzeba się szykować na podwyżki w okolicy 3-5% i nikt nie był w stanie dać mi gwarancji ceny, tj. cena w dniu zamówienia wcale nie musi się pokrywać z ceną w dniu odbioru auta. 8 miesięcy później odbywam drugą turę wizyt w salonach i słyszę dokładnie to samo.

To jednak nie zmienia faktu, że nie można powiedzieć, że „auta elektryczne tanieją”. To, że Tesla obniżyła ceny, aby zwiększyć penetrację rynku, nie świadczy o żadnym trendzie. To, że Volvo wypuściło na rynek jeden model w cenie poniżej 200 tys. zł nie oznacza ani tego, że inne auta potanieją, ani tego, że kolejny wypust modelu EX30 nie będzie droższy. Piewcy elektromobilności uwielbiają stawiać na piedestale Teslę Model 3 oraz Volvo EX30 jako przykłady „niedrogich aut elektrycznych” i ja nie przeczę, że są to świetne auta, relatywnie opłacalne. Jednak poza wielkomiejską, warszawską bańką nikt o zdrowych zmysłach nie nazwie auta za 200 tys. zł. „niedrogim”, a pamiętajmy, że aby elektryczna rewolucja się powiodła, samochody muszą kupować nie tylko krezusi z Miasteczka Wilanów, ale też klasa średnia z Pomorza czy ludzie zarabiający średnią krajową.

A zanim mi ktoś powie, że taka jest sytuacja ekonomiczna na świecie, bla bla bla, powtórzę to, co pisałem przy okazji ostatniego tekstu o paranoi dot. płonących elektryków:

I łatwo byłoby to zwalić na sytuację ekonomiczną na świecie, ale trudno to zrobić, gdy z jednej strony część marek nie przestaje zawyżać cen, podczas gdy Tesla obniża ceny (i wciąż notuje świetne wyniki) a auta chińskich marek jakoś nie muszą kosztować fortuny, choć oferują miejscami znacznie wyższy standard od marek „legacy”. I zanim ktoś powie, że to wszystko wina inflacji, rosnących cen komponentów, etc., polecam zerknąć na raporty finansowe największych marek.

Trudno nie odnieść wrażenia, że ceny aut (nie tylko elektrycznych) rosną przede wszystkim dlatego, że mogą. I nic nie wskazuje na to, by miał nastać rychły koniec tych podwyżek. W przypadku aut spalinowych – tanio już było. W przypadku aut elektrycznych – tanio jeszcze nie było i nie zanosi się, by prędko miało być.