Żadnego internetu po 22:00 i dwie godziny ze smartfonem dziennie. Tak ma działać nowe prawo

Ile godzin spędzasz wpatrując się w smartfon? Jeśli mieścisz się w statystycznych ramach, odpowiedź brzmi: za dużo. To tylko po części Twoja wina. W największej mierze za coraz dłuższe sesje z telefonem w ręku odpowiada nie to, że w tym telefonie dzieje się tyle ciekawych rzeczy, ale socjotechniczne sztuczki implementowane przez wielkie korporacje, których głównym celem jest to, żebyśmy jak najdłużej korzystali z ich produktów i oglądali jak najwięcej reklam, zarabiając dla nich jak najwięcej pieniędzy. A gdyby tak stworzyć prawo, które ograniczyłoby ten czas do dwóch godzin i basta?
Żadnego internetu po 22:00 i dwie godziny ze smartfonem dziennie. Tak ma działać nowe prawo

4 godziny i 48 minut. Tyle czasu statystyczny Polak spędza gapiąc się w ekran smartfona każdego dnia. Światowa średnia jest jeszcze wyższa – 6 godzin i 37 minut – i jest tym wyższa, im bardziej w danym kraju powszechne jest korzystanie z telefonów do wszystkiego. Polaków „ratuje” obecność komputerów i telewizorów, które ujmują nieco czasu pracy z telefonu, ale w krajach, gdzie to właśnie smartfon jest głównym i nierzadko jedynym dostępnym ekranem, ten czas może przekroczyć nawet połowę czasu, w którym jesteśmy na nogach. Świetnie obrazuje to infografika przygotowana przez Electronics Hub. W Polsce spędzamy średnio 40,34% naszego aktywnego czasu gapiąc się w ekran telefonu.

Ile czasu spędzamy przed ekranem
Źródło: Electronics Hub

Problem jest poważny. Pomijając potencjalny uszczerbek na zdrowiu fizycznym (choćby pogorszenie wzroku czy RSI od spoglądania w dół czy używania kciuka do niekończącego się scrollowania), kolejne badania wykazują, że tak długi czas przed ekranem ma destrukcyjny wpływ na nasze zdrowie psychiczne, zwłaszcza że lwia część tego czasu to bezmyślne przewijanie mediów społecznościowych. Jak wspominałem wyżej, to nie do końca nasza wina. Oczywiście sami decydujemy o tym, co robimy, ale nie ma się co oszukiwać; platformy społecznościowe od podstaw projektowane są tak, by uzależniać, a wszystko to w imię najwyższej wartości kapitalizmu: profitu.

Chiny od dobrych kilku lat widzą wpływ cyfryzacji społeczeństwa na dobrostan tego społeczeństwa. A jako że nie jest to kraj, w którym każdemu wszystko wolno, już od jakiegoś czasu wprowadzane są kolejne ograniczenia dotyczące m.in. gier wideo i czasu spędzanego przy komputerze. To jednak wciąż za mało. Państwo Środka właśnie stoi w obliczu wprowadzenia kolejnych regulacji, chyba najbardziej drastycznych do tej pory.

Zakaz korzystania z telefonu w Chinach. Ograniczenia będą srogie

Chiński regulator Internetu i cenzor CRL, Cyberspace Administration of China (CAC), zaproponował w środę nowe prawo, na mocy którego drastycznie ograniczony ma być dostęp nieletnich do smartfona.

Jak donosi Reuters, limity dla osób poniżej 18 r.ż. mają wyglądać następująco:

  • Żadnego internetu w telefonie między 22:00 a 6:00
  • Osoby między 16 a 18 r.ż. mogą korzystać z telefonu przez dwie godziny dziennie
  • Osoby poniżej 16 r.ż. mogą korzystać z telefonu przez godzinę dziennie
  • Dzieci poniżej 8 r.ż. mogą korzystać z telefonu maksymalnie osiem minut dziennie (choć inne źródła mówią o 40 minutach)

CAC chce, aby za implementację ograniczeń byli odpowiedzialni dostawcy urządzeń i internetu, poprzez wprowadzenie na smartfonach „trybu dla nieletnich” oraz wprowadzenie ograniczeń w sklepach z aplikacjami. Ma on być możliwy do włączenia albo poprzez wciśnięcie przycisku uruchamiania (zapewne chodzi o menu kontekstowe po długim przytrzymaniu przycisku), dedykowany element interfejsu lub ustawienia urządzenia. Oczywiście jako że rzeczywistość nie jest zero-jedynkowa i czasem nawet nieletni musi korzystać z telefonu dłużej, rodzice mają mieć możliwość anulowania limitów, przy czym ma to być decyzja opt-out, nie opt-in. Innymi słowy, to nie rodzic zadecyduje, czy nałożyć limit, lecz zadecyduje czy ten odgórnie narzucony limit zdjąć.

Bezwzględny ma być jednak limit dotyczący aplikacji – użytkownicy poniżej 12 r.ż. nie będą mogli instalować żadnych aplikacji bez zgody rodziców, zaś użytkownicy między 12 a 16 r.ż. będą mogli instalować tylko aplikacje podczas korzystania z “trybu dla nieletnich” lub aplikacje zaprojektowane z myślą o nieletnich. Prawo jest obecnie poddawane publicznym konsultacjom, które zakończą się 2 września.

Na efekty tej propozycji nie trzeba było długo czekać – akcje firm takich jak Bilibili, Kuaishou czy Tencent poleciały na łeb, na szyję. A warto przy tym wspomnieć, że wiele chińskich aplikacji, zwłaszcza mediów społecznościowych, już dziś ma wbudowane narzędzia służące do ograniczenia nadużywania ich przez nieletnich. TikTok, dla przykładu, zezwala nieletnim na godzinę korzystania dziennie.

Co ciekawe, jednocześnie z proponowanym ograniczeniem dla nieletnich, Chiny wycofują się z dwuletniego “bana” dla korporacji technologicznych, spowodowanego przede wszystkim próbie zatrzymania “irracjonalnego rozrostu kapitału”. Jako że ekonomia spowolniła, Pekin zdecydował dość do porozumienia z firmami i ponownie umożliwić im inwestowanie i rozwój.

Radykalne ograniczenia dla dobra społeczeństwa?

Spróbujmy sobie wyobrazić próbę wprowadzenia podobnych regulacji w demokratycznych krajach. Byłoby to naruszenie swobód obywatelskich nie do pogodzenia z demokratycznymi wartościami, młodzi z pewnością wyszliby na ulice, a politycy obozów przeciwnych tym zmianom nazywaliby ich proponentów radykałami, zamordystami i wiązanką innych epitetów. Gdyby widmo zakazu okazało się realne, akcje Big Techów tąpnęłyby, powodując trzęsienie ziemi na giełdach. W końcu ograniczenie czasu przed ekranem najbardziej zaangażowanej grupie użytkowników oznaczałoby dla nich prawdziwą finansową katastrofę.

Proponowane przez Chiny ograniczenia są radykalne, owszem, ale czy nie jest bardziej radykalne to, co pozwoliliśmy zrobić z naszymi mózgami i przyzwyczajeniami Big Techom? Lata puszczenia wielkich technologicznych korporacji samopas zaczynają się nam w końcu odbijać czkawką i to na wielu frontach. Swego rodzaju porządek z Big Techami robią m.in. Australia czy Kanada, nakazując im płacić za wykorzystywanie treści medialnych. Efekt? Giganci zamiast zapłacić, postanowili wycofać usługi informacyjne choćby z Kanady, a w Australii wieloletnia batalia sądowa kończyła się karą dla Google’a w wysokości 60 mln dol.

Nie spodziewam się, by ktokolwiek kiedykolwiek ośmielił się zaproponować w Stanach czy Unii Europejskiej regulacje na wzór tych, które proponuje CAC. Nie da się jednak ukryć, że sami jesteśmy zbyt słabi, by walczyć z pokusami współczesnego internetu i uzależnieniem, jakie celowo wywołują w nas największe serwisy społecznościowe. Pytanie tylko, czy da się z tym cokolwiek zrobić, nie uciekając się do metod, które z demokracją nie mają nic wspólnego?