Mamy kryzys mobilności. Transport to dla niektórych nieosiągalny luksus

Technologiczne dywagacje o mobilności rozpatrujemy generalnie z perspektywy dość bogatej bańki, która i tak uważa, że powinna być jeszcze wspierana przez państwo przy swoich decyzjach zakupowych. Tymczasem autonomia, elektryczne pojazdy i postęp technologiczny powinny rzeczywiście prowadzić do rewolucji w zakresie mobilności. A tuż za naszym rogiem, nieopodal nas ludzie tracą szansę na lepsze życie, na zdrowie, na edukację, na rozwój – choć mogłoby być już dziś zupełnie inaczej.
Mamy kryzys mobilności. Transport to dla niektórych nieosiągalny luksus

Wierzę w samochody elektryczne i mogę was zapewnić, że wbrew wszelkim zaklęciom rzeczywiście w 2030 roku w salonach sprzedaży w Polsce i innych krajach Unii Europejskiej trudno będzie o inny samochód poza paroma jasno uzasadnionymi wyjątkami. Wszystko bez kolejnych ustaw, zakazów, po prostu taka jest polityka marek i wizja tej branży. W dodatku samochody elektryczne w gruncie rzeczy pozwalają sprzedawać prościej skonstruowane pojazdy drożej, a jeszcze po drodze przeprowadzić restrukturyzację sieci dystrybucji i zwiększyć zarobki koncernów, a nie dilerów.

Trzeba jednak jasno powiedzieć, patrząc na ulicę, patrząc na naszych sąsiadów, na wiele osób dookoła obojętnie czy samochód jest elektryczny, czy spalinowy, czy mówimy o Daci, SsangYongu, Tesli, czy BMW każdy, bez wyjątku każdy nowy samochód jest drogi, a jego nabycie to luksus. W dobie gdy zakup czterech kątów jest wyzwaniem, przy średniej wieku samochodów jeżdżących po naszych drogach kupno nowego samochodu to po prostu luksus i trzeba mieć to z tyłu głowy. I jeśli jesteście w tym gronie to zachęcam do odrobiny pokory, wdzięczności i patrzenia szerzej na społeczeństwo i jego problemy. Bo problemy, które nas otaczają związane z mobilnością są znacznie gorsze niż problemy pierwszego świata.

Czytaj też: Widziałem nową Toyotę Land Cruiser. Czy to najbardziej luksusowe auto terenowe?

Nie jesteśmy i nie będziemy drugą Holandią, jesteśmy biedniejszą i mniejszą wersją Ameryki, ale z lepszym socialem

W Polsce w 2020 roku według danych GUS 59,9% społeczeństwa mieszkało w miastach (około 23 miliony osób), reszta na obszarach wiejskich (15 milinów). W dodatku dodajmy do tego, że prawie 40% z tych 23 milionów osób zamieszkujących miasta mieszkało w miastach do 50 tys. Mieszkańców. W Holandii współczynnik urbanizacji wynosi 91,5% (stan na 2017 rok), w tak mocno zelektryfikowanej, choć rozłożystej Norwegii 81%, podobne wskaźnik urbanizacji prezentuje się dla innych krajów skandynawskich, Wielkiej Brytanii. Niemcy z 75%. Stany Zjednoczone, o których napiszę za chwilę nieco więcej, mają co prawda współczynnik 82%, ale tam też jest wiele problemów, które pojawiają się i w naszym kraju.

Choć mamy okres gorącej kampanii wyborczej, jak do tej pory żadna z partii nie podnosi głośno larum o tym, że mamy do czynienia z katastrofą transportową w Polsce. W Polsce autobusowe przejazdy pasażerskie po 1989 roku zmniejszyły się o 50% i to wcale nie ze względu na wszech panujący dobrobyt, aż 20% sołectw w Polsce nie ma dostępu do transportu publicznego (dane za rok 2019). Ale umówmy się, że w wielu przypadkach ten transport publiczny na wsiach to fikcja, mrzonka albo w najlepszym razie nieśmieszny żart. Jeśli ktoś narzeka na komunikację miejską w Warszawie to nigdy nie żył na przedmieściach Łodzi, Częstochowy, a tym bardziej na wsiach znacznie oddalonych od dużych miast, z dala od jakichkolwiek istotnych traktów komunikacyjnych.

Nie wyobrażam sobie życia bez dwóch samochodów na swoich wygodnych suburbiach. Ale moi sąsiedzi często muszą i funkcjonują. Ba! w obrębie mojej gminy funkcjonuje nawet darmowa komunikacja! Oczywiście kursuje tylko od poniedziałku do soboty, więc akurat wtedy gdy rzeczywiście chciałbym z niej skorzystać i pojechać do teściów na niedzielny rosół i wrócić sobie spacerem 5 km to nie ma mowy. Natomiast w rzeczywistości to w porywach do 8 kursów w ciągu dnia do i z Częstochowy, w okresie roku szkolnego (latem jest gorzej, a w czasie Pandemii było tragicznie). I tak względnie rozkład jest ustawiony tak, by dało się rano dotrzeć do miasta, wrócić z niego po 8h pracy, ewentualnie załapać się na kurs wieczorny. Luksus. W wielu miejscach w Polsce kurs raz dziennie to już jest sukces. Autobusy, komunikacja pod miejsca to dramat. Doskonale wiemy też, co dzieje się na kolei.

Dywagujemy sobie o kosztownych samochodach elektrycznych, o zakazie e-hulajnóg w Paryżu. A problemem niektórych smutnych ludzi jest fakt, że ktoś o odmiennym kolorze skóry dostarczy im jedzenie zamówione appką o 5 minut za późno. Polskie przedmieścia, polskie wsie mają to do siebie, że tu bardzo, ale to bardzo widać mieszający się tygiel gdzie dla jednych samochody, nawet te elektryczne to chleb powszedni, podobnie jak wakacyjne loty, a tuż obok mieszkają osoby, które hodują sobie raka i inne choroby, ponieważ nie mają jak dotrzeć do lekarza. Często są wykluczone komunikacyjnie, ale też cyfrowo, też edukacyjnie. Kolejnym pokoleniom udaje się to odmienić albo i nie, bo często też nie mają szans na lepszą szkołę, na dojazd do liceum (albo muszą iść do bursy, co odbija się w innych aspektach). Takich przykładów można mnożyć.

I tu też warto wspomnieć tę Amerykę, którą wciąż wielu się zachwyca. Tam też nowoczesne technologie i przesyłki tego samego dnia działają świetnie w promieniu 50 mil od Nowego Jorku, Los Angeles i San Francisco. Jednak pomiędzy wybrzeżami wciąż toczy się życie milionów osób. I później jest wielkie zdziwienie, że w tych wykluczonych, jakże zgoła odmiennych od filmów i seriali warunkach, wygrywa pan z tupecikiem i czapeczką Make American Grate Again.

Czytaj też: Cała prawda o samochodach elektrycznych. Po przejechaniu 5000 km mam ich dość

Myśląc mobilność powinniśmy szukać rozwiązania dla społeczeństwa

Dziejąca się dziś „rewolucja mobilna” zastępująca samochody spalinowe elektrycznymi, postęp technologii w motoryzacji w tym systemów bezpieczeństwa i półatuonomicznych nie czyni transportu bardziej sprawiedliwym, zrównoważonym, powszechniejszym. Ba, mam wrażenie, że obecny skok cen samochodów wręcz czyni jakiekolwiek nowe samochody bardziej luksusowe i prowadzi finalnie do pogarszania bezpieczeństwa na drodze przez to, że coraz więcej osób zostaje ze swoimi starymi samochodami, przedłużając ich żywotność.

Czy jest jakieś jedno remedium na zaistniałą sytuację, zwłaszcza w Polsce? Oczywiście, że nie, ale można próbować, działać i zmieniać, a przede wszystkim szukać rozwiązania i mieć długodystansowy plan. Ale to też wiele niepopularnych decyzji. Chociażby te związane z hubami transportowymi. Potrzeba tworzenia komunikacji, która nie będzie nas dowoziła od A do B, ale która będzie często dowozić od A do C, a z C do B, większej liczby miejsc przesiadkowych. Gdzie dla jednych podróż będzie trwać dłużej, ale dla wielu będzie ona w ogóle możliwa i pojawi się z większą cyklicznością.

Miejsce technologii, tej autonomicznej jest właśnie na polskich wsiach. Spalinowe busy z kierowcami są kosztowne. Zakup busa, postawienie przystanków nie są wyzwaniem, wyzwaniem jest obsługa tych linii, które same w sobie nie są rentowe, także dlatego, że są mało atrakcyjne. Autonomiczne małe busy, jeżdżące często, po krótkich, prostych, zawsze opracowanych trasach – tak to jest coś, czemu głęboko kibicuje i to właśnie w to powinny być ładowane dziś pieniędzy z budżetu państwa, a nie na projekty misie typu Izera, CPK (którego sama koncepcja też ma sens, zwłaszcza kolejowa), czy Pałac Saski. A przecież gdyby prawo i finansowanie pozwoliło uczynić z polskich wsi poligon doświadczalny dla autonomicznych pojazdów, to parę firm na pewno by się skusiło na taki pomysł.

Triggo

Są jeszcze mikrosamochody, takie jak Citroen Ami i podobne. Samochody, które w niektórych krajach mogą być prowadzone nawet przez 14-latków. Wyobraźcie sobie jak wielu rodzinom zmienia się życie gdy ich dzieci wreszcie mogą być samodzielne, a nie skazane na wożenie do szkoły, na zajęcia pozalekcyjne. Ba, część wreszcie by mogła w tych zajęciach wziąć udział. I tak mam przykład z własnego podwórka gdzie zakup akurat spalinowego mikrocara zupełnie zmienił życie emeryta i jego syna – bo mogą pojechać sobie w niedziele do kościoła także w zimie, pojechać do Dino na zakupy, czy do przychodni.

Czytaj też: Test Ford Ranger Raptor. Bestia w terenie i postrach ulic w mieście

Z takimi samochodami jak Ami problemem często niestety jest nasza mentalność, bo te pojazdy są wyśmiewane względem 25-letnich Passatów. Tylko że eksploatacja takiego Ami to naprawdę grosze i brak lęków o naprawę itd. Problem jest też to, że u nas przestrzeganie prędkości w terenie zabudowanym, na obszarach wiejskich to często fikcja i jazda 50 czy nawet 60 km/h na takich drogach spotyka się z ostracyzmem innych użytkowników drogi. A to znów wpływa na bezpieczeństwo i hamuje rozwój takich prostych i dość tanich konstrukcji. Nawet gdyby rząd miał kupić milion takich samochodów jak Ami i je rozdać to byłaby to kwota porównywalna z rokiem finansowania 500+!

Wybaczcie te polityczne wstawki, ich celem nie jest krytyka jednej czy drugiej partii, bo to problem zarówno całej klasy politycznej (jakiej klasy?), a przede wszystkim nas wszystkich. Bo dotyczy naszych rodzin (ta 60% urbanizacja to dorobek dopiero ostatnich 30 lat, wcześniej jeszcze więcej osób mieszkało na wsiach i większość z nas nawet jak dziś mieszka w Warszawie, to wywodzi się właśnie z takich terenów), naszych sąsiadów. Możemy narzekać na Karyny, albo możemy głośno mówić o tym jak wiele osób jest krzywdzonych przez wykluczenie w transporcie. Jeśli w gminie nie ma żłobka, nie ma jak dojechać do innej gminy to jak ludzie mają się rozwijać? Dostęp do transportu, który da szansę pojechać do lekarza, pojechać do sklepu, nawet do kina to przywracanie ludziom godności.

Nowe technologie, rozwój elektromobilności nie powinny tego aspektu pomijać. Powinien być priorytetem.