Play wpuszczony na minę. Antykomórkowi aktywiści przyszli na spotkanie zamiast mieszkańców

W starostwie ropczycko – sędziszowski odbyło się spotkanie przedstawicieli sieci Play z mieszkańcami, protestującymi przeciwko budowie masztu sieci 5G w miejscowości Lubzin. Tyle tylko, że spotkanie szybko zmieniło charakter, bo zamiast edukacyjnego spotkania z mieszkańcami, na miejsce przybyli aktykomórkowi aktywiści.
Play wpuszczony na minę. Antykomórkowi aktywiści przyszli na spotkanie zamiast mieszkańców

Niebezpieczne 5G i maszty zabijający ludzi – historia zaczęła się jak zawsze

Relacje z tego typu protestów przestały mieć sens, bo ich schemat zazwyczaj wygląda tak samo. Nie inaczej było w tym przypadku, a sprawę znamy z relacji portalu eRopczyce. Czytamy w niej, że według mieszkańców fale emitowane przez przekaźniki są niebezpieczne dla ludzi i zwierząt, a wątpliwości w tej sprawie zostaną rozwiane na spotkaniu, które miało odbyć się w starostwie ropczycko-sędziszewskim 8 listopada. Autor tekstu, pod którym dosyć standardowo nikt się nie podpisał, sugerował, że spotkanie w zasadzie nie ma większego sensu, bo będzie je prowadził przedstawiciel Play, więc wnioski dotyczące bezpieczeństwa lub nie, są z góry znane. Mieszkańcy chyba wyszli z tego samego zdania, ale nie uprzedzajmy faktów. Zacznijmy od…

Czytaj też: Operatorzy sprzedadzą priorytetowy dostęp do Internetu. Przyszłość czy przepis na chaos?

Według relacji lokalnych mediów, na spotkaniu z przedstawicielem Play była burza

W relacji z wydarzenia czytamy, że na spotkaniu zorganizowanym przez starostę pojawili się mieszkańcy, sołtysi, wójtowie, przedstawiciele Rady Miejskiej, Powiatu oraz zaproszeni goście. Okazali się nimi przedstawiciele Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Przeciwdziałania Elektroskażeniom Prawo do życia. Jak wynika z opisu, wręcz zaorali oni przedstawiciela Play argumentami, faktami i dowodami. Jak choćby tym, że moce stacji bazowych są zaniżane w oficjalnych dokumentach, że operator za mało płaci właścicielowi gruntu, że nie można przebywać w odległości 50 metrów od nadajnika (red. a co jak maszt ma 50 metrów i na nim wisi nadajnik?), a w ogóle szczytem przekrętów jest to, że dlaczego na spotkaniu jest osoba z Play, skoro maszt stawia firma Cellnex (red. której Play sprzedał wszystkie swoje nadajniki i to właśnie Cellnex zajmuje się rozbudową sieci Play).

Wśród pojawiających się argumentów przeciwko budowie stacji bazowej mieliśmy prawdziwą klasykę gatunku. Rosnącą liczbę dzieci z niepełnosprawnościami, osób chorujących na glejaka i wszystkim winne ma być promieniowanie elektromagnetyczne, konkretnie z nadajników sieci komórkowych. Które według niektórych jest większe, niż te pochodzące ze Słońca.

Pojawiały się też zarzuty dotyczące procesu budowy infrastruktury telekomunikacyjnej. Wydawania zezwoleń, konsultacji z mieszkańcami, komunikowania chęci postawienia masztu i podobnych zagadnień. Przedstawiciel sieci Play udzielał krótkich i nie do końca satysfakcjonujących odpowiedzi, a wnioski wyciągnięte przez, ponownie anonimowego, autora artykułu są takie, że operator może postawić stację bazową wszędzie i płacić grosze za dzierżawę działki, a protesty mieszkańców nic w tej sprawie nie dają.

Czytaj też: Jak szybki będzie Internet 5G po aukcji? Orange już zna odpowiedź

Spotkanie z mieszkańcami bez mieszkańców. Kto protestuje przeciwko rozbudowie sieci komórkowej?

Skontaktowałem się w tej sprawie z Martinem Stysiakiem, ekspertem ds. Public Affairs w sieci Play, który był przedstawicielem operatora na spotkaniu z mieszkańcami i dodajmy – samotnym przedstawicielem. A raczej czymś, co miało być spotkaniem z mieszkańcami. Jak wynika z zaproszenia wysłanego do operatora przez starostę Witolda Darłaka, które miałem okazję zobaczyć, spotkanie miało dotyczyć udzielenia wyjaśnień dotyczących funkcjonowania stacji bazowej i jej wpływu na zdrowie mieszkańców. W tym celu Play wysłał na miejsce osobę posiadającą wiedzę w tym zakresie, a nie zakresu choćby prawa budowlanego.

Na miejscu okazało się, że mieszkańcy chyba faktycznie wzięli sobie do serca artykuł portal eRopczyce i założyli, że wynik spotkania jest przesądzony. Na miejscu było ich trzech. Poza tym przedstawiciele lokalnych władz oraz silna reprezentacja skupiona wokół Stowarzyszenia Prawo do życia. Osoby znane choćby z bardzo głośnego skandalu z Kraśnika. Na czele z prezesem stowarzyszenia, niedawno prawomocnie skazanym za zniesławienie i znieważenie urzędnika Ministerstwa Cyfryzacji.

Przypomnijmy też wielki chwile strony społecznej z Kraśnika:

Jak relacjonuje Martin Stysiak z Play, na widok wspomnianych osób z góry wiedział, jaki będzie przebieg spotkania i w zasadzie trudno jest się mu dziwić. Po przedstawieniu swojej prezentacji opisującej aktualną wiedzę na temat wpływu sieci komórkowej na zdrowie, metody i wyniki wykonywanych pomiarów emisji pól elektromagnetycznych czy zasady działania stacji bazowych, zaczęły płynąć głosy z sali. Zawierające przegląd wielokrotnie obalanych mitów i teorii spiskowych, ale też tematów niedotyczących tematyki spotkania, na które przedstawiciel Play nie był przygotowany. Dodatkowo starosta, organizator spotkania, opuścił je w trakcie trwania. Koniec końców spotkanie, które z założenia miało być spotkaniem edukacyjnym z mieszkańcami, okazało się zwykłym wystawieniem przedstawiciela operatora na pożarcie przez etatowych protestujących.

Zasadne wydaje się w tym momencie pytanie – skąd bierze się ich finansowanie? Przypomnijmy, że Ropczyce, gdzie znajduje się siedziba Starostwa, znajduje się w województwie podkarpackim, a na miejscu pojawił się m.in. mieszkaniec Opola, czy prezes Stowarzyszenia Prawo do życia z Rybnika. Oficjalnie utrzymujący się z renty. Całe towarzystwo bardzo często pojawia się na tego typu spotkaniach.

Czytaj też: Czesi kupują polskie abonamenty komórkowe. Za kilka miesięcy mogą je wyrzucać

Rozumiem protesty przeciwko budowie nadajników sieci komórkowych, ale niezmiennie nie rozumiem ich organizacji. To strzały prosto w kolano

W pełni rozumiem protesty mieszkańców małych miejscowości przeciwko budowie infrastruktury telekomunikacyjnej. Mamy tam na ogół niską zabudowę, gdzie najwyższe budynki nie przekraczają w porywach 3. piętra. Też nie byłbym zadowolony z tego, gdyby za oknem wyrosła mi stalowa 50-metrowa konstrukcja zasłaniająca cały świat. Protesty w takiej sytuacji byłoby w pełni zrozumiałe, bo to brzydkie, rzuca cień, czy nie da się tego postawić gdzieś dalej…

Zamiast tego protestujący mieszkańcy wzywają na pomoc pogromców duchów, krzyczą, że kury przestaną im dawać mleko, wymyślają i powielają niestworzone historie, że nie mogą spać od miesiąca, chociaż na maszcie nie ma jeszcze zamontowanych anten. Więc są z góry określani mianem wariatów i foliarzy, a protesty są lekceważone, bo trudno jest tu brać cokolwiek na poważnie.

Protesty są i będzie ich coraz więcej. Częściowo rozumiem mieszkańców, bo protestują słusznie, ale głupio. Częściowo rozumiem operatorów, bo muszę stawiać nowe stacje bazowe, w najbliższym czasie będą ich stawiać coraz więcej, więc jak tylko mają dostęp do wolnej działki, to od razu się na nią rzucają z ciężkim sprzętem budowlanym.

Jeśli miałbym obstawiać, sytuacja nie zmieni się, bo wymaga dialogu trzech stron. Mieszkańcy muszą zacząć mądrze protestować, bez wsparcia foliarzy. Muszą ich w tym wspierać samorządy, które w takich sytuacjach powinny w miarę możliwości sprawnie pomóc w znalezieniu mniej spornej lokalizacji. A operatorzy muszą być otwarci na korzystanie z alternatywnych lokalizacji, ale jak zaznaczają w rozmowach, nie mają z tym problemu, o ile tylko jest chęć współpracy z drugiej strony i faktycznie dostają propozycje alternatywnych lokalizacji. Czy spięcie tego wszystkiego jest możliwe? Na dzień dzisiejszy wydaje mi się, że nie.