Marynarka Wojenna USA chce wymieniać sprzęt, jak rękawiczki

Zamiast utrzymywanych przez dekady sprzętów, Marynarka Wojenna USA chce zacząć pozyskiwać drony, które będzie zmieniać, jak rękawiczki. W dobie technologicznego postępu i rosnących cen, takie podejście ma zarówno swoje wady, jak i zalety.
Marynarka Wojenna USA chce wymieniać sprzęt, jak rękawiczki

Drony na lotniskowcach w wizji Marynarki Wojennej USA będą wymienialne, jak rękawiczki

Sprzęt wojskowy jest drogi. Tysiące, dziesiątki, setki, a nawet miliony dolarów nie dziwią już nikogo, kiedy na tapecie pojawia się nawet temat amunicji, a jeśli mowa już o maszynach lotniczych, kwoty na poziomie kilkunastu i kilkudziesięciu milionów są na porządku dziennym. Powody? Z jednej strony zaawansowana i nowoczesna technologia, a z drugiej “standardy dla standardów”, które trzeba spełnić, aby sprzęt został w ogóle dopuszczony do użytku przez wojsko, gdzie pewność działania to podstawa realizowania misji.

Czytaj też: Niczym niewidzialna boska ręka. Stare okręty USA dostaną broń z przyszłości

Marynarka Wojenna USA chce jednak powiedzieć temu “dość” i dlatego wyznaczyła nowy śmiały kurs dla swojej strategii wojny powietrznej. Mowa o Collaborative Combat Aircraft (CCA), czyli “bojowych samolotów współpracujących”, które mają być projektowane jako tanie, jednorazowe drony. Takie bezzałogowce mogą być wykorzystywane zarówno jako broń, jak i cele szkoleniowe po krótkim okresie użytkowania. Inicjatywa ta jest zgodna z futurystycznym podejściem amerykańskiej marynarki do maksymalizacji efektywności i gotowości bojowej przy jednoczesnym zachowaniu wyjątkowo niskich kosztów pozyskiwania sprzętów oraz jego utrzymania.

Czytaj też: Marynarka USA nie da się zaskoczyć na wojnie. Tania torpeda potrzebna na już

Nie myślcie jednak, że drony będą kosztować niewiele w tym planie, bo wedle aktualnego celu, ich cena ma zostać ograniczony do 15 mln dolarów za sztukę. W przeciwieństwie do tradycyjnych samolotów takie bezzałogowce mają być bardzo ograniczone długością swojej służby, a przy tym nie generować długoterminowych kosztów utrzymania. Takie drony mają być operacyjne tylko przez kilkaset godzin lotu, po czym mogą służyć jako drony kamikadze lub cele do ćwiczeń. Innymi słowy, nie będą to aż tak “jednorazowe” maszyny, a sprzęty, które po prostu będzie projektować się z myślą o bardzo krótkiej eksploatacji i opcją zrobienia z nich pocisków na samym końcu ich służby, czyli zapewne wtedy, kiedy np. układ napędowy będzie dawał oznaki zużycia.

Strategia ta nie tylko obniży długoterminowe wydatki, ale także umożliwi szybką adaptację i integrację nowszych, bardziej zaawansowanych technologii i dronów, które będą również rozwijane tak, aby działać bezproblemowo z lotniskowców. Wszystko to z zachowaniem najważniejszych cech dronów z inicjatywy CCA, co zapewni im wysoką autonomiczność i zdolność do wykonywania skomplikowanych misji z minimalnym nadzorem ludzkim, wliczając w to możliwość bezpośredniego wspierania maszyn załogowych podczas misji. W przyszłości drony mają zresztą stanowić większość składu skrzydła lotniczego lotniskowców USA, a przynajmniej w wizji admirała Tedforda.

Czytaj też: Ta technologia zaburzyła równowagę sił. Jak Chiny nadepnęły na odcisk USA?

Sama w sobie koncepcja tego typu jednorazowych i niedrogich dronów prezentuje obiecujący postęp w lotnictwie morskim, a do tego wprowadza nowe wyzwania w zakresie projektowania, rozwoju i integracji operacyjnej. Dlatego właśnie podejście marynarki USA do tego tematu będzie wymagało innowacyjnych rozwiązań inżynieryjnych, aby zrównoważyć koszty, wydajność i trwałość.