Recenzja Canon EOS R1 – ten aparat pozwala legalnie oszukiwać

Zazwyczaj profesjonalny aparat w rękach kompletnego amatora jest receptą na fatalne zdjęcia. Canon EOS R1 skutecznie temu zaprzecza. To aparat ostateczny, który z każdego jest w stanie uczynić co najmniej przyzwoitego fotografa, a osoby bardziej zaawansowane będą z nim w stanie robić rzeczy, na które obecny sprzęt im nie pozwalał.
Recenzja Canon EOS R1 – ten aparat pozwala legalnie oszukiwać

Ale to lekkie! – słyszałem zawsze, jak Canon EOS R1 trafiał w czyjeś ręce

Niewykluczone, że Canon EOS R1 może być największym aparatem, jaki kiedykolwiek widzieliście. Mogą z nim konkurować tylko podobne konstrukcje, jak Canon EOS R3 czy Nikon Z9. Duża obudowa, potężna bateria, masa nowoczesnej elektroniki w środku i to zwyczajnie musi ważyć, no i waży – 1115 gramów z akumulatorem i kartą pamięci.

Pomimo tego, dosłownie każda osoba, która brała R1 do ręki była wielce zaskoczona tym, jaki jest lekki. To oczywiście iluzja, ale trzeba przyznać, że stosunek masy do wymiarów oraz samo wyważenie sprzętu jest wzorowe. Jasne, po spędzeniu z nim kilku godzin w ciągu dnia, a miałem takie okazje, pewnie nie raz przejdzie Wam przez głowę – po co mi to było?!, ale spokojnie, zdjęcia to wynagrodzą.

Czytaj też: Szybka recenzja DJI NEO – na start przygody z dronami nie znajdziesz nic fajniejszego

Ergonomia… jest, wzorowa. O ile tylko opanujecie wszystkie przyciski

Ilość dostępnych przycisków i pokręteł w Canonie EOS R1 jest w stanie przytłoczyć nawet bardziej zaawansowanych użytkowników. Jest tego dużo, a pamiętajmy, że podwójny grip niektóre z nich podwaja, dając nam wygodny dostęp do tego samego sterowania w układzie pionowym i poziomym. Niemniej, jak już to wszystko opanujemy, pojawia się pełen automatyzm i wiele czynności zaczyna się robić na pamięć. Mniej zaawansowani użytkownicy mogą się zastanawiać, po co komu tyle przycisków, ale dzięki nim możemy mieć dosłownie wszystko pod ręką.

Działanie zdublowanych przycisków można wyłączyć i w zasadzie, jeśli nie mamy aktualnie potrzeby fotografowania zamiennie w pionie i poziomie to warto to zrobić. Wielokrotnie zdarzało mi się wcisnąć coś przypadkiem, więc jest to przydatna funkcja.

Mała, ale bardzo istotna rzecz, która jest prawdziwą rzadkością w aparatach to podświetlanie przycisków. Konkretnie chodzi o niebieskie guziki pod ekranem, które w ciemniejszym otoczeniu są podświetlone i jest to duże ułatwienie obsługi.

Aparat możemy obsługiwać na różne sposoby. Mamy ekran dotykowy, duże pokrętło na tyle obudowy, które nie jest d-padem, ono się tylko obraca. Do tego dżojstik razy dwa i dwa nieduże touchpady schowane w przyciskach AF-ON. Dzięki temu każdy może wyrobić sobie własne nawyki w obsłudze.

Interfejs będzie znany użytkownikom Canona, a i przesiadający się np. z Sony nie powinni mieć problemów w tym, aby się w nim odnaleźć. Wszystkie dostępne opcje są jasno opisane, a obsługa intuicyjna. Poza głównym Menu i skróconym dostępnym pod przyciskiem Q mamy do dyspozycji dodatkowy panel, do którego możemy przypisać do 9 własnych ustawień. Wywołujemy go przyciskiem M-Fn.

Czytaj też: Test Viltrox 27 mm f/1.2 E – Jego Wysokość Król, pan na APS-C.

Nie jestem fanem ekranu w Canonie EOS R1, ale TEN WIZJER!

Pomimo całej swojej glorii i chwały, Canon EOS R1 ma kompletnie niewyróżniający się ekran. To panel LCD o przekątnej 3,2 cala, rozdzielczości 2,1 mln punktów z 7-poziomową regulacją jasności. Jest oczywiście w pełni dotykowy i obracany.

Tak jak na co dzień często korzystam z ekranu w aparacie podczas fotografowania, tak tutaj robiłem to dosyć rzadko. Wydaje się on dosyć mały w stosunku do obudowy i jak w zasadzie w każdym Canonie odchyla się pod delikatnym skosem, co nieco zaburza perspektywę. Mała rzecz, ale potrafi mocno przeszkadzać. Ekranowi nie można kompletnie nic zarzucić pod względem jakości obrazu. Jest bardzo dobra, podobnie jak jasność, dzięki czemu widoczność na powietrzu jest dobra, póki na ekran nie pada słońce. Odblaski są potężne i wyświetlacz staje się wtedy średnio użyteczny.

Pewnie w przypadku większości innych aparatów nie narzekałbym na taki ekran, tak tutaj zwyczajnie chciałoby się czegoś półkę wyżej. Tym bardziej przy takim wizjerze. To prawdziwa poezja – OLED o przekątnej 0,64 cala, 9,44 mln punktów, 100% pokrycie kadru, powiększenie 0,9x, 120 Hz odświeżanie obrazu i duży otwór oczny. Obraz w wizjerze wydaje się ogromny i nie korzystałem jeszcze z wygodniejszego rozwiązania. Właśnie z tego powodu, że wizjer jest wybitny, momentami aż nie chciało mi się patrzeć na ekran, który choć jest dobry, to bardzo mocno przy nim blednie.

Do dyspozycji mamy też dodatkowy ekran pomocniczy na górze obudowy, na którym widzimy najważniejsze parametry fotografowania i możemy za jego pomocą zmienić podstawowe ustawienia, jak choćby tryb robienia zdjęć czy obszar autofocusu.

Czytaj też: Test Technaxx TX-301 – dla początkujących smartfonowych filmowców

Canon EOS R1 ma autofocus sterowany okiem. Śledzenie obiektów wykorzystuje jakiś magiczny klej

Jedną z najbardziej efektownych, ale nie do końca jestem pewny czy przydatną funkcją EOS-a R1 jest autofocus sterowany okiem. Nie jest to nic nowego, widzieliśmy to już w modelu R3, ale jeśli miałbym wskazać funkcję, która robi tu największy efekt WOW na innych osobach to jest to właśnie to.

Uruchomienie funkcji wymaga wcześniejszej kalibracji w formie szybkiego samouczka. Sensory muszą rozpoznać nasze oko i nauczyć się jego ruchów. Trwa to nie dłużej niż minutę. Później zostaje już tylko korzystać. Działa w najprostszy możliwy sposób – tam gdzie skupi się nasz wzrok, tam podąży punkt ostrzenia. Może to brzmieć abstrakcyjnie, ale naprawdę działa i to działa bardzo skutecznie. Funkcja wymaga jednak bardzo dużo skupienia, bo musimy mieć wzrok stale skupiony w jednym miejscu. Wymaga to nieco przyzwyczajenia i wydaje mi się, że potrzeba przynajmniej kilku tygodni, żeby to w pełni opanować. Niemniej w kategorii ciekawy bajer mocne 11/10.

Działanie autofocusu to jeden z powodów, dla których uważam używanie Canona EOS R1 za legalne oszustwo. To pierwszy aparat EOS wykorzystujący detekcję fazy z krzyżowymi punktami na całym sensorze z systemem Dual Pixel Intelligent AF. W trybie automatycznym z pokryciem całego kadru mamy do dyspozycji 1053 punkty, a przy wyborze samodzielnym 4368, ale wtedy pokrycie kadru w pionie spada do 90% szerokości.

To, jak zachowuje się autofocus trudno porównać z klasycznymi aparatami. Zdecydowanie bliżej mu do tego, co znamy ze smartfonów lub kamer w stylu DJI Osmo Pocket 3. Autofocus inteligentnie rozpoznaje obiekty i dopasowuje do nich obszar ostrzenia. Nie jest to łatwo wyjaśnić, weźmy konkretny przykład. Mamy autofocus w trybie punktowym i ustawiamy punkt na przodzie samochodu. Mamy lekko przymkniętą przysłonę, powiedzmy do f/4.0, więc aparat wie, że chcemy mieć ostry cały przód samochodu, więc w oparciu o nasz punkt wyostrza cały grill auta, rysując wokół niego ramkę. Robimy zdjęcie z boku – ramka ostrzenia obejmuje całe auto.

Już samo to wygląda na ekranie lub wizjerze jak magia, a prawdziwe cuda dzieją się podczas śledzenia obiektów. W trakcie testów miałem okazję robić zdjęcia szybko poruszających się samochodów na torze i śledzenie autofocusu wygląda tak, jakby ramka ostrości dosłownie przyklejała się do obiektu i póki był on w kadrze, płynnie za nim podążała. W połączeniu ze 120 Hz odświeżaniem wizjera nie ma tu żadnego klatkowania, przerywania obrazu czy sytuacji, kiedy obiekt jest w punkcie ostrości, ale ramka sunie za nim, bo ekran nie nadąża z jej pokazaniem. Wszystko odbywa się idealnie płynnie i w czasie rzeczywistym.

Oczywiście śledzenie wzorowo wypada też w przypadku zwierząt czy ludzi. Ostrzenie na oku nawet mocno oddalonego ptaka czy wiewiórki nie stanowi najmniejszego wyzwania. W przypadku ludzi, nawet jeśli nasz model zostanie na chwilę zasłonięty, aparat dalej będzie śledzić jego położenie. Zwyczajnie trzeba się naprawdę postarać, żeby notorycznie źle trafiać z autofocusem w Canonie EOS R1, nawet w trudnych warunkach oświetleniowych.

Czytaj też: Recenzja Nikon Z6 III – od złośliwości do czystej sympatii

Canon EOS R1 sam robi zdjęcia. Pozwala na rzeczy, jakich nie zrobimy innymi aparatami

Świetny wizjer i genialny autofocus to tylko część rzeczy, które składa się na to, co stale nazywam legalnym oszukiwaniem w przypadku Canona EOS R1. Takich elementów jest znacznie więcej i zacznijmy od stabilizacji obrazu. Zdjęcie z ręki obiektywem 70-200 mm na ogniskowej 200 mm, przysłonie f/2.0 i czasem otwarcia migawki na poziomie 1/10s? Puknij się w czoło, chyba że masz Canona EOS R1. Takie zdjęcia nie stanowią tu żadnego wyzwania. Teoretycznie skuteczność 5-kierunkowej redukcji drgań sięga 8.5 EV dla obiektywu 24-105 mm f/2.8 i to zwyczajnie działa.

Zdjęcia seryjne to kolejny element, przez który zakochałem się w tym aparacie. Do dyspozycji mamy trzy tryby:

  • L – 5 klatek na sekundę dla migawki elektronicznej i 3 dla mechanicznej,
  • H – 30 klatek dla migawki elektronicznej, 8 dla mechanicznej z elektroniczną 1 zasłoną oraz 6,2 dla mechanicznej,
  • H+ – 40 klatek dla migawki elektronicznej i 12 dla mechanicznej.

Ze zdjęć seryjnych korzystam podczas fotografowania samochodów w ruchu i przy moim Sony A7 III w najlepszym wypadku ostre wychodzą góra dwa zdjęcia w serii. No może czasem trzy. Kiedy robiłem zdjęcia EOS-em R1 na torze dopadła mnie klęska urodzaju. Dobrych i ostrych zdjęć wyszło tyle, że nie ostatecznie nie miałem co z nimi robić. W połączeniu ze stabilizacją obrazu i autofocusem można tu dowolnie żonglować czasem otwarcie migawki i nie ma tu sytuacji, kiedy musimy najpierw zrobić trochę zdjęć bezpiecznie, aby mieć cokolwiek do materiału, a później możemy zacząć eksperymentować. Tutaj eksperymenty możemy zacząć już od pierwszego wciśnięcia przycisku migawki, bo zapewne i tak będą udane.

Zapis wysokiej jakości zdjęć w trybie seryjnym wymaga odpowiedniej karty pamięci i tu warto zaznaczyć, że EOS R1 wykorzystuje wyłącznie karty CFexpress Typu-B i do dyspozycji mamy dwa sloty.

ISO? A jakie chcesz? Do ISO 12800 mamy w zasadzie pełną dowolność, choć powyżej ISO 6400 konieczne jest przynajmniej lekkie odszumienie zdjęcia w Lightroomie. Ale i przy ISO 25600 mówimy o obrazie, który spokojnie można wykorzystać bez konieczności poświęcenia wielu szczegółów. Dodatkowo aparat nieprzesadnie szaleje z podbijaniem ISO w trybie automatycznym. Tam, gdzie wiele aparatów będzie windować wartości do ISO 3200 czy 6400, EOS R1 potrafi pozostawać na poziomie 800-1600, więc jeśli nie chcemy sami pilnować tego parametru, można się śmiało zdać na bardzo sprawnie działającą automatykę.

A jak jesteśmy przy automatyce to bardzo dobrze wypada automatyczny balans bieli. W tym trybie możemy dodatkowo wybrać opcję priorytetu bieli, który szczególnie w cieplejszym kolorystycznie otoczeniu lekko oziębia biel i efekty tego są bardzo dobre. Nie pamiętam, kiedy ostatnio używałem aparatu, w przypadku którego miałem tak mało roboty przy korekcie balansu bieli w trakcie edycji zdjęć.

Połączenie powyższych możliwości powoduje, że fotografowanie Canonem EOS R1 jest banalnie proste. Możemy dać aparat w ręce kompletnego laika, wyjaśnić mu, że dżojstikiem przesuwa kwadracik w miejsce kadru, które ma być ostre, ustawić automatyczne ISO i balans bieli, na sztywno w miarę bezpieczny czas otwarcia migawki, a reszta zrobi się sama. Swoją drogą, ten kwadracik porusza się po ekranie błyskawicznie szybko i sterowanie punktem ostrości to czysta poezja. Z kolei bardziej zaawansowane osoby będą w stanie robić tym aparatem zdjęcia, na które nie do końca pozwalał im obency sprzęt. Albo wymagało to dużo zachodu.

Zdjęcia przykładowe:

Czytaj też: Test Sigma 24-70mm f/2.8 DG DN Art II – jedyny obiektyw, jakiego potrzebujesz

Czas pracy i nieskończona lista możliwości Canona EOS R1

Na masę Canona EOS R1 w sporym stopniu wpływa duża bateria LP-E19 schowana w potężnym gripie. Teoretycznie wystarcza na ok 700 zdjęć z użyciem wizjera i 1330 z użyciem ekranu. Są to liczby w pełni osiągalne, a i bez większego problemu można je przekroczyć. W przypadku krótszych eventów spokojnie można obrobić całe wydarzenie bez konieczności wymiany baterii. W razie potrzeby akumulator można doładować z powerbanku z wykorzystaniem portu USB-C, a czas ładowania ogniwa do pełna za pomocą ładowarki z zestawu to niecałe trzy godziny.

Poruszyliśmy najważniejsze, moim zdaniem, możliwości Canona EOS R1. Opisanie wszystkich wydłużyłoby cały tekst co najmniej dwukrotnie. Mamy tu m.in. ogromny pakiet łączności – Bluetooth, Wi-Fi, port HDMI typu A czy gniazdo Ethernet. W zestawie znajdziemy nawet specjalny plastikowy element wpinany obok gniazd, który zapobiega przypadkowemu wypięcia kabli. Dalej mamy elektroniczną gorącą stopkę, wbudowany GPS, timer funkcji Bulb, redukcję migotania światła i rozbudowane możliwości filmowe. Choć przyznam, że nie wyobrażam sobie, żeby ktoś kupował EOS-a R1 z zamiarem używania go do kręcenia wideo. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby próbować zamontować go na gimbalu, wydaje mi się to zbyt karkołomne.

Czytaj też: Test Canon RF 24-105mm f/2.8L IS USM Z – genialny obiektyw, który pokazał mi, że… go nie chcę

Canona EOS R1 to idealne narzędzie dla profesjonalistów i mokry sen amatorów

Canon EOS R1 to dzisiaj bezapelacyjnie jeden z najlepszych aparatów fotograficznych na rynku. To sprzęt, który jest w stanie podnieść jakość zdjęć praktycznie każdego, bez względu na stopień zaawansowania, a w rękach profesjonalistów stanie się idealnym narzędziem pracy, które jednocześnie będzie usprawnieniem, jak i w wielu sytuacjach ułatwieniem.

Bardzo wygodny, z rozbudowanymi funkcjami, ale jednocześnie prosty w obsłudze, oferujący świetną jakośc zdjęć, genialny autofocus i bardzo dobrą stabilizację obrazu, z długim czasem pracy oraz niedoścignionym wizjerem – to Canon EOS R1 w pigułce. Po stronie istotnych wad postawiłbym tylko ekran, który choć dobry, to w takim sprzęcie zwyczajnie chciałoby się coś, co będzie o krok przed konkurencją. Chociaż pół kroku.

Ceny chyba się domyślacie i Canon EOS R1 kosztuje tyle, ile kosztują wszystkie aparaty tej klasy – 33 499 zł. Dużo, ale to kwota, która nie powinna nikogo zaskakiwać. Jest to jednak sprzęt dla osób, dla których w zdecydowanej większości będzie to narzędzie pracy, które szybko na siebie zapracuje.