Interferencja destrukcyjna jako broń. Chińczycy opracowali system zakłóceń nowej generacji

Obecne systemy walki elektronicznej (takie jak amerykański EA-18G Growler) działają na zasadzie zakłóceń kierunkowych lub ogólnych. Nie rozróżniają, czy zakłócają łączność wroga, czy też własną, a to coś, co znacznie ogranicza zastosowanie zakłóceń w praktycznych operacjach. Chiny mają jednak w zanadrzu rewolucję – coś, co może na nowo zdefiniować walkę elektroniczną.
Zdjęcie poglądowe – system luWES

Zdjęcie poglądowe – system luWES

Walka elektroniczna ma to do siebie, że jest nieprzewidywalna. Niczym obusieczny miecz “ścina” możliwości komunikacyjne obu stron w konkretnych rejonach, choć w praktyce zawsze istnieje ryzyko, że “ta druga strona” jednak nie zostanie odcięta od świata np. za sprawą innej technologii. Dlatego też w tym świecie wysokiego ryzyka, jakim jest walka elektroniczna, osiągnięcia chińskich naukowców wojskowych wywołały spore poruszenie, bo mówią o zupełnie nowej metodzie zakłócania łączności wroga, przy jednoczesnym zachowaniu pełnej komunikacji we własnych szeregach. Porównują to do oka cyklonu, czyli spokojnego centrum w burzy elektromagnetycznej. Z tą różnicą, że w tym przypadku mamy do czynienia nie z naturalnym zjawiskiem, lecz z całkowicie zaplanowaną, precyzyjną inżynierią.

Wrogowie milkną, przyjaciele rozmawiają. Chińskie bezzałogowce tworzą pole siłowe

Sednem tego rozwiązania jest nowa generacja zintegrowanych platform walki elektronicznej opartych na dronach. Ich celem nie jest po prostu zalanie przestrzeni falami zakłócającymi, lecz precyzyjne wycinanie tzw. “stref zerowych”, czyli bezpiecznych obszarów, w których własne oddziały mogą prowadzić komunikację nawet w silnie zagłuszonym środowisku. To radykalne odejście od dotychczasowej filozofii w stylu wszystko albo nic, więc jeśli teoria sprawdzi się w praktyce, to może zmienić zarówno działania ofensywne, jak i defensywne na przyszłych polach walki.

Czytaj też: Morski anioł. Chiny mają okręt, który wkroczy do akcji, kiedy wszystko inne zawiedzie

Jak to działa? Według publikacji naukowej z recenzowanego czasopisma Acta Electronica Sinica, której głównym autorem jest profesor Yang Jian z Instytutu Technologii w Pekinie, system opiera się na dwóch bezzałogowych statkach powietrznych (dronach latających – UAV), działających w idealnej synchronizacji. Pierwszy emituje silne zakłócenia elektromagnetyczne, które zagłuszają łączność przeciwnika, a drugi sygnał kontrujący z przesunięciem fazy. Tam, gdzie obie fale się przecinają, dochodzi do tzw. interferencji destrukcyjnej, czyli wygaszenia fal i to właśnie wtedy powstaje “cisza w środku burzy”.

Zdjęcie poglądowe

Taka strefa ciszy może być dynamicznie przesuwana nad pozycje własnych jednostek, gwarantując im możliwość bezpiecznej komunikacji w nawet najbardziej zakłóconym środowisku. Sama zasada działania przypomina techniki kształtowania wiązki znane z radarów czy sieci 5G, ale w tym przypadku zastosowano ją z dużo większą precyzją i agresją. Chociaż tego typu interferencja fazowa jest dobrze znana w warunkach laboratoryjnych, to przeniesienie jej na pole bitwy z udziałem dronów w ruchu byłoby prawdziwym wyczynem inżynieryjnym.

Czytaj też: Chiny naprawiają koszmarne błędy USA i spełniają wojskowe marzenia

Chińskie rozwiązanie oferuje natomiast chirurgiczną precyzję w porównaniu z granatem ręcznym. Symulacje wykazały, że przy stosunku zakłóceń do sygnału na poziomie 20 dB (czyli sygnał zagłuszający był 100 razy silniejszy od sygnału komunikacyjnego), system nadal umożliwiał skuteczny odbiór przez własnego odbiorcę. Dla wojska oznacza to możliwość działania w strefach bez dostępu do GPS i w silnie zakłóconym środowisku bez utraty łączności dowodzenia. Potencjalne zastosowania obejmują desanty morskie, operacje zespołów okrętów czy walkę w gęsto zabudowanych miastach. Dla Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, która coraz bardziej skupia się na działaniach wielodomenowych i przygotowaniach do ewentualnych konfliktów wokół wysp, takie możliwości wpisują się idealnie w długoterminowe cele strategiczne.

Czytaj też: Chiny pokazały czołg przyszłości. Szukaj śmiało załogi, ale w VU‑T10 i tak jej nie znajdziesz

Jednak zanim ktokolwiek zacznie bić na alarm lub pisać nowe doktryny wojskowe, warto spojrzeć na to, czego nadal brakuje. System istnieje na razie wyłącznie w teorii. Testy były przeprowadzane jedynie w symulacjach. Nie ma tym samym publicznych danych potwierdzających, że został wdrożony w prawdziwym sprzęcie czy zastosowany w warunkach bojowych. Precyzyjne sterowanie wiązką, synchronizacja faz i koordynacja między ruchomymi dronami w chaotycznej przestrzeni powietrznej to ogromne wyzwania. Wiatr, teren, odbicia sygnałów i przeciwdziałania wroga mogą znacząco obniżyć skuteczność systemu. W dodatku chińskie publikacje wojskowe (zwłaszcza te krajowe) często przedstawiają technologię w bardzo optymistycznym świetle, bo chińskie osiągnięcia teoretyczne bywają imponujące, droga od laboratorium do praktycznego systemu bojowego potrafi trwać latami. Brak nagrań z testów, prób operacyjnych czy zgłoszeń patentowych w anglojęzycznych źródłach tylko pogłębia niepewność.