Recenzja Battlefield 6 dla żółtodziobów, czyli mój pierwszy na poważnie raz z serią Battlefield

Jeśli szukacie opinii wyjadacza, który naturalnie narzeka na Call of Duty, ubóstwia Battlefielda 4, a do tego narzeka na wszystkie nowoczesne strzelanki, to tutaj tego nie znajdziecie. Jeśli jednak podobnie jak ja z serią Battlefield nie mieliście w przeszłości większych przygód, no to zapraszam.
...

A cóż to jest ten Battlefield?

Z Battlefieldem nigdy nie było mi po drodze. Ze strzelanek wieloosobowych wolałem przepalać godziny w serii Counter Strike, a później Fortnite i ostatnio w Deadlocku, a choć “Pole Bitwy” ciągle majaczyło gdzieś w tle, to niezbyt kupowałem wizję wielkiej naparzanki i “zabawę w żołnierza”. Może to brak gustu? Może kwestia tego, że smak trzeba sobie wyrobić, a w pewnym momencie nawet dorosnąć? Tak czy inaczej, w 2024 roku sprawdziłem Battlefielda 2042, żeby zapomnieć o nim po kilku godzinach gry, a w tym roku zainteresowałem się otwartą betą tego, co miało “przywrócić marce dawną świetność”. Kilka godzin na wirtualnym polu bitwy wystarczyło, żebym Battlefieldem 6 zainteresował się na dłużej i oto właśnie tutaj jestem. 

Czytaj też: Czy warto zagrać w Borderlands 4? Najnowsza odsłona serii znów mnie roz(o)czarowała

Battlefield 6 to debiut, przy którym łatwo zrozumieć, o co w tej marce chodzi i dlaczego jej fani od lat powtarzają, że najlepsze historie rodzą się z przypadku. Gra wystartowała 10 października 2025 w globalnej godzinie zero i jeszcze tego samego dnia przebiła na Steamie barierę około 700-750 tysięcy jednoczesnych graczy, co ustawiło ją w ścisłej czołówce najpopularniejszych premier roku. Te twarde liczby pokazują, jak bardzo publiczność czekała na powrót do “normalnego Battlefielda”, w którym prowadzenie “działań bojowych” jest bardziej przyziemne i pozbawione sztuczek rodem z cyrku.

Battlefield 6 nie rewolucjonizuje kampanii, ale multiplayer wyszedł zacnie

Zacznijmy od kampanii, bo to ona kusi ładnym trailerem, ale szybko schodzi z pierwszego planu. DICE serwuje dziewięć misji, które da się ukończyć w kilka godzin. Czas ten jest jednak zależny od wybranego poziomu trudności i tego, czy na mapach będziecie polować na znajdźki. Strzela się przyjemnie, inscenizacja bywa efektowna, ale to raczej przystawka niż danie główne. Jako osoba bez wielkiej historii z serią nie czułem dysonansu poznawczego ani potrzeby obrony starych czasów. Po prostu odhaczyłem kampanię, dostałem wyjaśnienie, dlaczego dwie armie zaczęły działać przeciwko sobie i wpadłem w multiplayera. 

Swoją drogą, jeśli przerwiecie wykonywanie kampanii i wejdziecie w multi, to prawie na pewno już do misji nie wrócicie, bo nie ma w nich tylu emocji, ile zapewni wam “granie z innymi”. Zwłaszcza że sztuczna inteligencja na standardowym poziomie trudności kampanii woła o pomstę do nieba, choć trzeba przyznać, że ostatnia misja kampanii jest szczególnie przepełniona akcją. Dodatkowo darujecie sobie wysłuchiwania dialogów jednego z głównych bohaterów, który w polskiej wersji językowej brzmi tak, jakby na siłę chciał być twardzielem. Trzeba jednak docenić, że w czasach coraz częstszego pomijania języka polskiego w grach, Battlefield 6 doczekał się pełnej polonizacji.

Sedno Battlefielda VI to jednak wieloosobowe starcia, a w tym zbieranie aż 64 graczy na jednym polu bitwy w formie zabawy na kilkadziesiąt minut. Tak – aktualnie nie liczcie na wsparcie 128-osobowych bitew, jak to było w Battlefieldzie 2042. Każda strona konfliktu jest podzielona na 4-osobowe oddziały, które przynajmniej teoretycznie powinny ze sobą bliżej współpracować i uzupełniać siebie nawzajem, wybierając jedną z czterech dostępnych klas, różniących się możliwościami i sprzętem. Podział jest prosty – medyk lepiej leczy i wypełnia rolę wsparcia ogniowe, szturmowiec nadaje się idealnie do wbijania na punkt i zaskakiwania wrogów odwagą, inżynier jako jedyna postać może naprawiać pojazdy i skuteczniej zwalczać te wrogie, a zwiadowca to król kampienia, który poza słaniem headshotów, odpowiada też za wypatrywanie i oznaczanie wrogów dla reszty drużyny. 

Na papierze wygląda to świetnie i każdy ma swoją konkretną rolę, ale nie zdziwcie się, jeśli grając z randomami, będziecie trafiać na osoby grające głównie na własne konto. Nawet czterech zwiadowców w drużynie to nic rzadkiego. Swoją drogą, warto docenić również obecność wielu rodzajów uzbrojenia, opcję dostosowywania broni konkretnymi elementami, wyposażenie i bronie nieoderwane od rzeczywistości oraz ogólny feeling strzelania z każdej broni. Różnica między nimi jest ogromna, a zastosowanie różne, więc i w tym aspekcie można sporo poeksperymentować.

W Battlefield 6 każdy znajdzie coś dla siebie

Jeśli zaś idzie o tryby gry, to najbardziej wciągnęło mnie to, jak gra radzi sobie z tempem na łącznie dziewięciu dostępnych aktualnie mapach. Tryby są stare i nowe, a wśród nich Conquest i Breakthrough prowadzą front spokojniej, Rush i Domination trzymają drużynę w krótszych zrywach, a całkiem nowa Eskalacja robi rzecz zaskakująco filmową – im dalej w las, tym mapa dosłownie się kurczy, bo kolejne punkty znikają z puli i cała walka zagęszcza się wokół kilku ostatnich celów. Kiedy oba zespoły idą łeb w łeb, ostatnie minuty to gęsty dym, gruz, zawalające się ściany i ten specyficzny rodzaj desperacji, o który w sieciowych shooterach dziś coraz trudniej.

Mapy na premierę to zestaw dziewięciu miejscówek z wyraźnym podziałem na strefy walki dobrane do trybów. Mirak Valley jest największą areną startową i pokazówką dla czołgów oraz lotnictwa, New Sobek City przerzuca walkę między placami budowy i wydmami pod Kairem, a Manhattan Bridge czy Empire State przypominają, że seria potrafi w ciasny, wertykalny miejski młyn. W praktyce szybko znajdziecie te ulubione mapy, których opanowanie zapewni wam przewagę, ale na wszystkich znajdziecie coś dla siebie. Naturalnie “najgorzej” mają te osoby, które chcą wyspecjalizować się w skrzydle pancernym lub lotniczym, bo maszyny te nie są dostępne na każdej mapie.

To gra AAA niezarzynająca sprzętu w 2025 roku jest możliwa?

Ważny jest też fundament techniczny. Battlefield 6 wychodzi na PS5, Xbox Series i PC, a choć wygląda świetnie, to nie będzie zaliczony do najładniejszych gier w ostatnich latach. To jednak dobrze, bo jak na dynamiczną grę nastawioną na rywalizację przystało, priorytetem są klatki i responsywność, a nie wodotryski. Na starcie nie ma bajerów w stylu ray-tracingu, ale jest stabilność, szybka kompilacja shaderów i bardzo konkretna skala destrukcji, która nie jest tylko pióropuszem kurzu. Ściany naprawdę się kruszą, balkony faktycznie spadają, a gruz potrafi zamknąć flankę. To jedna z tych gier, gdzie technika nie chce grać na pierwszym planie – służy temu, żeby nic nie stało między drużyną a prostą frajdą z wygrywania kolejnych metrów.

Co mnie zaskoczyło? Przede wszystkim stan gry na handheldzie wyposażonym w procesor AMD Ryzen AI Z2 Extreme, który pozwolił mi ograć część kampanii w Full HD na ustawieniach nadających priorytet wydajności w świetnej płynności. Mowa o poziomie średnio prawie 90 klatek na sekundę oraz odpowiednio 64,5 i 53,5 FPS, jeśli idzie o kolejno najgorszy 1% i 0.1% klatek ogółem. Pomiar ten został zrealizowany w sekwencji przedzierania się przez zniszczony pociąg na moście w jednej z misji. 

Chociaż gra jest pozbawiona wsparcia ray-tracingu, to twórcy postarali się o pełne wsparcie technologii zwiększających płynność rozgrywki. Mowa tutaj m.in. o technologii DLSS w wersji czwartej, która wprowadziła nie tylko modele SI oparte na transformatorach (jeszcze lepszy wynik skalowania w czasie rzeczywistym), ale też opcję generowania dodatkowych klatek za sprawą Multi Frame Generation (MFG). Chociaż z pełni możliwości “zwiększania płynności” w wykonaniu technologii NVIDIA skorzystają tylko właściciele kart z serii GeForce RTX 5000, to posiadacze starszych modeli z serii GeForce RTX nadal mają dostęp do błogosławieństwa DLSS i magii podbijania płynności z kilkudziesięciu klatek na sekundę do grubo ponad stu (w konkretnych scenariuszach).

Battlefield 6 jako gra na lata

Dziś nieszczególnie dobrze myślimy o grach określanych mianem “gier-usług”, ale pewne jest, że w tym kierunku pójdzie Battlefield 6, który naturalnie musiał doczekać się specjalnego “pakietu-ułatwiacza” na premierę. Ten kosztuje dodatkowo 130 złotych, podczas gdy podstawka kosztuje 299 złotych, a zapewnia dostęp do specjalnych skórek oraz boosterów do punktów doświadczenia. Źle więc nie jest, ale kto wie, co przyjdzie wydawcy EA jeszcze do głowy? 

Aktualnie Battlefield 6 jest po prostu łatwy do polubienia, bo jego decyzje projektowe są zrozumiałe i nie wymagają schowanego z tyłu głowy podręcznika nostalgii. Klasy z jasnym przeznaczeniem, nieprzesadzonymi gadżetami i bonusami dają im konkretną tożsamość i uczą współpracy. Przepełnione charakterem strzelanie z różnych broni nie jest z jednej strony zabawą w posyłanie na wrogów laserów, a z drugiej nie wymaga nie wiadomo jakich umiejętności, jeśli postaramy się unikać utrzymywania ciągłego ognia. Stabilna wydajność nawet na słabszych sprzętach nie odwraca uwagi od samej zabawy, a przegrana bitwa zapewnia nam progres broni i postaci, a tym samym rozwija nasz bojowy potencjał na kolejne gry.

Czytaj też: Recenzja Cronos: The New Dawn, czyli pierwszy raz z survival-horrorem

Dla kogoś takiego jak ja, bez żadnej sensownej historii z całą serią, Battlefield 6 to świetny próg wejścia, a dla tych, którzy czekali na “normalnego Battlefielda”,  to chyba właśnie ten moment, gdy wypada wrócić. Tak przynajmniej aktualnie sądzę, gdy patrzę na liczby popularności w pierwszych dniach po premierze. Najlepsze w tej grze jest bez zwątpienia to, że odnajdzie się w niej każdy – od osób lubujących się w agresywnym wbijaniu na punkt ze strzelbą po te pozostające w krzakach ze snajperką i na pozbawionych zupełnie skilla graczach kończąc, bo ci mogą złapać za stery czołgu, defibrylator, spawarkę czy wyrzutnię rakiet i robić za typowe wsparcie.