Dramat techniczny i cenowy. Ponad 1000 zł, aby grać w Borderlands 4 na split-screenie
Od zawsze gry z serii Borderlands zaliczały się do tych, które nie wyciskają siódmych potów z naszego sprzętu i pozwalają na swobodną zabawę nawet na starszych komputerach. Daleko było więc im do typowych benchmarków growych, do których zalicza się m.in. Cyberpunk 2077. Wyglądały przy tym unikalnie i przyjemnie dla oka za sprawą swojej stylizacji, więc nawet niższe detale nie “biły po oczach”. Ba, Borderlands 3 był na tyle dobrze zoptymalizowany, że bez problemu dało się obejść paskudną praktykę Gearboxa w postaci blokowania lokalnego trybu coop na pecetach, odpalając tę samą kopię gry na jednym komputerze i dzieląc input na dwa okna. Borderlands 4 to z kolei zupełnie inna para kaloszy, ale z rodzaju tych, których nikt nie chciał w takim wydaniu.

Tragiczny stan techniczny najnowszego Borderlandsa to problem, choć musimy pamiętać, że silnik Unreal Engine nie jest nowy dla studia Gearbox. Już Borderlands 3 powstawał na jego wersji czwartej, a Borderlands 2 na poprzedniej (trzeciej). Innymi słowy, to nie tak, że studio rzuciło się na nowy silnik w przypadku Borderlandsa 4, a po prostu podeszło do tematu iteracyjnie. Najwyraźniej jednak “coś nie pykło” i od dnia premiery wypatrujemy coraz to kolejnych aktualizacji, które poprawiają to, jak stabilnie i płynnie działa gra. Stan techniczny gry ewidentnie się poprawia, więc za jakiś rok, może szybciej, produkcją będą mogli zainteresować się gracze ze słabszym sprzętem.


Czytaj też: Recenzja Cronos: The New Dawn, czyli pierwszy raz z survival-horrorem
Jeśli jednak już o technikaliach mowa, to Borderlands 4 cierpi na ten sam problem braku wsparcia lokalnego trybu kooperacyjnego typu split-screen na pecetach, choć oferuje go na konsolach. Efekt? Kiedy gracze niekonsolowi chcą pograć we dwójkę, to muszą mieć nie tylko dostęp do dwóch potężnych komputerów, ale też kupić dwie kopie gry, których cena w najbardziej rozbudowanych wydaniach sięga sumarycznie ponad 1000 złotych albo prawie 600 zł, jeśli ktoś zadowoli się podstawką. To dramat. Zwłaszcza w przypadku gry na Unreal Engine 5, a więc silniku oferującym rozwiązania takie jak GAS (Gameplay Ability System), które ułatwiają budowanie kooperacji od podstaw.

W praktyce więc, bez dobrego wyjaśnienia tego tematu przez twórców, możemy dojść do wniosku, że Gearbox po prostu lubi pienionszki. Aktualnie nie ma żadnego sensownego powodu, dla którego firma nie mogłaby np. aktywować trybu lokalnej kooperacji typu split-screen na pecetach i ostrzegać o problemie z wydajnością. Cała architektura związana z zarządzaniem kilkoma postaciami w jednej lokalnej sesji już tam jest (patrz lokalny tryb coop na konsolach), więc gdzie tak naprawdę leży problem? Czy to trwająca całe dekady obawa przed różnorodnością komputerów osobistych? Czy może brak umiejętności twórców? Trudno wytłumaczyć to zwłaszcza w dobie rozwiązań takich jak Universal Split Screen czy Nucleus Co-Op, które udowadniają, że w poprzednie Borderlandsy na komputerach rzeczywiście można grać.

Najważniejsze nowości w Borderlands 4
Grałem w każdą odsłonę serii Borderlands i choć to trójka zapisała się w mojej pamięci, jako ta najlepsza odsłona w kwestii gameplay’u (dodatki lepiej pomińmy), to z tyłu głowy ciągle majaczy mi Borderlands: The Pre-Sequel, który wprowadził niższą grawitację i tym samym odświeżył sposób poruszania się. Borderlands 4 zrewolucjonizował z kolei cały system poruszania się, zapewniając jeszcze większą swobodę za sprawą podwójnych skoków, wykorzystywanego szeroko haka do wspinaczki, jetpacków (w grze występują modele o różnych statystykach) oraz wreszcie sensownego systemu pojazdów, które stały się “wierzchowcami na zawołanie”. Zostały znane już z serii “ataki z powietrza”, wślizgi i naturalnie sprint, ale gra otworzyła przed nami to, co do tej pory było zamknięte, czyli “domenę powietrzną”.
Czytaj też: Pozycja obowiązkowa. Wszyscy ciągle mówią o tej grze wideo, a ona sama zniechęca do grania








Na całe szczęście z takim poszerzeniem “wertykalności poruszania się” przyszedł również nowy projekt całego świata. W Borderlands 4 znajdziemy nie tylko otwarty świat, ale też znacznie bardziej rozbudowane lokacje, które w pewnym sensie zmuszają nas do ciągłego skakania. Odświeżające? Jak najbardziej tak, ale nie możemy zapominać o przypadku gry Doom: Eternal, która poszła w podobnym kierunku “zrobienia z czołgu myśliwca”, a część graczy nie przyjęła tego z otwartymi ramionami. Bardziej “uziemieni” fani serii mogą zwyczajnie nie ucieszyć się z takiego “otwarcia pola bitwy”, bo projekt części lokacji rzeczywiście wymaga znacznie agresywniejszego poruszania się po nich dla maksymalnej efektywności, choć muszę przyznać, że te najbardziej wymagające momenty są zwykle powiązane z aktywnościami pobocznymi.



Co ciekawe, główni bossowie fabularni, choć są wizualnie i “bojowo” zaawansowani, robiąc wrażenie nawet przy którymś z kolei przejściu, doczekali się w dużej mierze prostych, horyzontalnych aren. Na palcach jednej ręki można zliczyć momenty, w których musimy oderwać się na dłużej od ziemi, aby uniknąć co potężniejszych ataków. Jest to zresztą dosyć dziwne, bo jeśli już twórcy tak zrewolucjonizowali poruszanie się, to powinni zadbać o jedną naprawdę rozbudowaną sekwencję związaną ze skakaniem, lataniem i przyciąganiem się do elementów. Był na to zresztą świetny moment w sekwencji z… mhm, “deorbitującym czymś”. Szczegółów zdradzać jednak nie chcę, bo jest to jeden z najlepiej zaprojektowanych i wyglądających momentów w grze.



Dlaczego Borderlands 4 to kres rozwoju serii?
Oto więc dostaliśmy otwarty świat pozbawiony regularnych ekranów wczytywania czy konieczności teleportacji, rewolucję w sposobie poruszania się, otwarcie gry na “powietrzne zabawy”, całą masę aktywności pobocznych “ala Ubisoft the game“, jeszcze więcej broni, jeszcze więcej możliwości rozwoju postaci i jeszcze lepszy gameplay. Wszystkie te zmiany były kierunkiem, w którym chciałem, aby seria poszła, jako jej wieloletni fan, ale przechodząc Borderlandsa 4 dotarło do mnie proste pytanie “co teraz”? Jakie plany rozwoju tej gry będzie miał Gearbox i czy znajdzie sposób na wprowadzenie kolejnych nowości do produkcji, która zdobyła swoją popularność głównie przez znany już nam styl i innowacyjne niegdyś przeniesienie mechanik lootu prosto z hack&slashy pokroju Diablo od Blizzarda do shootera?



Dziś jestem szczególnie ciekawy tego, jakie dodatki twórcy dla nas szykują i czy te wprowadzą coś nowego w zakresie mechanik, potencjalnie budując fundamenty kolejnej odsłony, która przyniesie pożądany powiew świeżości. Mam bowiem wrażenie, że potencjalny Borderlands 5 będzie musiał wprowadzić pewien reset dla serii. Zabawić się koncepcjami, jak to zrobiło Clair Obscur: Expedition 33, zaczerpnąć nieco więcej z gatunku rogue-like lub souls-like albo wreszcie zaproponować nam fabułę, która nie będzie jedynie dodatkiem, a jednym z fundamentów całej zabawy. Ileż bowiem można opierać całą serię gier na rozwałce, specyficznym humorze i różnorodności broni?




Chętni naturalnie zawsze się znajdą, co potwierdziły fenomenalne wyniki Borderlandsa 4 na Steam (304398 graczy w szczycie i dziesiątki tysięcy bawiących się każdego dnia), ale formuła tego samego po raz piąty (siedem, wliczając spin-offy) może już za bardzo rozczarować nawet najwierniejszych fanów. Z drugiej jednak strony istnieje zagrożenie, które może podzielić społeczność zgromadzoną wokół Borderlandsa tak, jak zrobiła to Cywilizacja VII, wprowadzając kontrowersyjną zmianę związaną z epokami.
Borderlands 4 w 2025 roku. Czy warto?
Powracamy więc do najważniejszego pytania – czy warto sięgnąć dziś po Borderlandsa 4? Z perspektywy kogoś, kto jest fanem serii i przeszedł poprzednie odsłony, odpowiedź jest prosta – nie znajdziecie innej takiej gry na rynku. Względem poprzedniczek dostaliśmy to, co sumarycznie wynosi doskonale znaną nam zabawę na wyższy, lepszy poziom, opakowując ją w charakterystyczny styl graficzny i ciągle żałosny (“wujkowy”) humor, który stracił nieco na szaleństwie względem poprzedników. Mam zresztą wrażenie, że twórcy zrobili to intencjonalnie, bo momentów wykręcających z żenady jest w Borderlands 4 o dziwo mniej niż w poprzednich częściach. Wśród questów znajdą się również perełki, które zapadają w pamięć na dłużej, ale tyczy się to głównie zadań pobocznych.
Czytaj też: Uczcie się na cudzych błędach. Po usłyszeniu tej historii od razu zareagowałem


Ton głównej fabuły również stał się w pewnym stopniu doroślejszy i dotyka już jednoznacznie bezpośrednio bardziej poważnych tematów, choć same postaci nadal starają się je “luzować i spłycać” w ramach “edgy żarcików”. Ileż jednak można wałkować to samo poczucie humoru i powszechnie panujące w świecie Borderlands szaleństwo co drugiej postaci? To, co kiedyś było odświeżające, teraz stało się standardem w serii, a twórcy, zamiast pójść w zawsze sprawdzającą się “sinusoidę wrażeń” lub jeszcze bardziej dokręcać śrubę, nieco ją poluzowali. Efekt? Trudno znaleźć w nowych historiach wiele momentów, które nas jakoś szczególnie zaskakują, wprawiają w osłupienie, doprowadzają do wybuchu śmiechu (delikatne uniesienie kącika ust to max, na co możecie liczyć), czy nawet wprowadzają w konsternację. Do tej pory mogliśmy zrzucić to na karb niedoskonałego zrozumienia języka angielskiego i udawać, że gry są rzeczywiście zabawne, ale w Borderlands 4 po raz pierwszy doszło do wprowadzenia polskiej wersji językowej, która jest wprawdzie dobra (surowe maszynowe tłumaczenie raczej nie weszło w grę), ale nie idealna, bo np. bronie ciągle są określane po angielsku.



Innymi słowy, jeśli serię Borderlands lubicie, to Borderlandsa 4 pokochacie – co do tego nie mam wątpliwości. To po prostu ewolucja serii w dobrym kierunku, choć sama gra naturalnie kosztuje zbyt dużo, nadal wyciąga kasę z fanów split-screena na pecetach, jest technicznie niedopracowana, jej interfejs jest miejscami nieprzejrzysty, a podstawa rozgrywki wymaga ciągle dziejącego się na przestrzeni patchów balansu. Jej największe bolączki zostaną więc naprawione w ciągu następnych miesięcy, więc jeśli możecie, to dajcie jej pół roku, a może i rok cały, bo wtedy nie tylko gra stanie się tańsza, ale też po prostu lepsza.



Twórcy odkryją również do tego czasu karty związane z zapowiedzianymi już rozszerzeniami, a nawet dorzucą do czterech dostępnych bohaterów dwóch kolejnych. To dosyć ważne, bo aktualnie zabawy w Borderlands 4 jest na około 25-35 godzin, jeśli skupicie się na misjach głównych i jakieś 60-80 godzin, jeśli zdecydujecie się zaglądać w każdy kąt i wykonywać każdą aktywność poboczną. Gearbox chce zresztą ewidentnie zrobić z tej produkcji grę-usługę, co widać już w regularnych, cotygodniowych wydarzeniach.