Pozycja obowiązkowa. Wszyscy ciągle mówią o tej grze wideo, a ona sama zniechęca do grania

Clair Obscur: Expedition 33 miało być kolejną grą o walce dobra ze złem. Tymczasem zamienia się w poruszające studium żałoby, iluzji szczęścia i pytania o to, czy symulowane życie może być prawdziwe. Jeśli gubiliście się w jej fabule lub nie dotarliście do końca, to możliwe, że umknęła wam jedna z najbardziej dojrzałych historii, jakie znajdziemy w grach wideo ostatnich lat.
Pozycja obowiązkowa. Wszyscy ciągle mówią o tej grze wideo, a ona sama zniechęca do grania

Poniżej przygotujcie się oczywiście na spoilery, choć starałem się przedstawić wszystko tak, aby zachęcić was do przejścia Clair Obscur: Expedition 33, a nie zabić przyjemność z najważniejszego – poznawania zaoferowanej nam w tej grze historii. Umówmy się jednak – jesteśmy już kilka miesięcy od jej premiery, więc jeśli do tej pory nie miałeś okazji po nią sięgnąć, to może wreszcie dasz się przekonać.

Moja pierwsza gra na Steam. Ledwie prototyp nauczył mnie, jak wymagające jest tworzenie gier

Fabularne zawiłości, które trzeba poznać

Fabularnie gra Clair Obscur: Expedition 33 błyszczy, ale nie jest to ideał bez skazy. Można doszukać się w tej produkcji pewnych luk logicznych i momentami zarzucić jej nieco pokręcone oraz niejednoznaczne przedstawianie opowieści w konkretnych chwilach. Pytania “co autor miał na myśli” i “kto jest synem kogo”, są tutaj częste, a od pewnego momentu miałem nieustannie wrażenie, że jeden z bohaterów czai się w cutscenkach za resztą drużyny tylko dlatego, że czeka na idealny moment, żeby wbić im nóż w plecy. Jednak jeśli nie dacie się zirytować ciągle rosnącej kupce pytań bez odpowiedzi w pierwszych godzinach, to zostaniecie za to sowicie wynagrodzeni.

Czytaj też: Czy niska rozdzielczość na handheldzie jest problemem?

W pewnym momencie gra zaczyna nie tyle zdradzać tajemnice otaczającego nas świata, ile strzelać do nas odpowiedziami z wielkiego działa, aby wywrócić pojmowanie historii do góry nogami. W skrócie? Świat głównych bohaterów nie istnieje w powszechnym rozumieniu. To “żyjący obraz”, symulacja, twór, w którym toczy się życie i na którego bezpośredni wpływ mają utalentowani malarze z rodziny Dessendre, żyjący w rzeczywistym świecie. Największym zresztą zwrotem akcji jest to, że wszystko złe w tej symulacji jest spowodowane dwójką malarzy (żoną i mężem), którzy walczą ze sobą z zupełnie różnych motywacji.

Podczas gdy żona zatraciła się w symulacji, szukając wytchnienia po stracie syna (autora obrazu), mąż chce za wszelką cenę uratować swoją lubą od postradania zmysłów. Tyle tylko, że nie wszystko jest takie proste i sytuacja w świecie-obrazie namalowanym przez nieżyjącego już syna nie ułatwia sprawy. Zwłaszcza że do tego oto świata zawitała w pewnym momencie córka wspomnianego małżeństwa, która po raz pierwszy od śmieci brata (ten poświęcił się, aby ją uratować) poczuła szczęście w zdrowym, a nie okaleczonym przez pożar ciele. Tutaj właśnie wchodzimy my, gracze.

Czytaj też: VRR w ekranie, czyli sekret złudnie płynnego obrazu na handheldach

Rozpoczęliśmy całą przygodę z myślą o konieczności walki z zero-jedynkowym złem, które okazało się mieć zupełnie inne oblicze, a finalnie dowiadujemy się, że cały ten świat nie istnieje i jest “jedynie symulacją”. Czymś, co musi zostać zniszczone, żeby uratować obie kobiety od zatracenia się w fikcji. Finalnie zresztą dostajemy wybór. Możemy obrać stronę awatara nieżyjącego już syna małżeństwa albo okaleczonej w rzeczywistości córki. W pierwszym scenariuszu doprowadzamy do zniszczenia jedynego, co zostało po synu (obrazu, w którym pozostała jego cząstka), a tym samym “wypychamy” córkę i matkę z wyniszczającej symulacji i je ratujemy. W drugim z kolei zostajemy w symulacji pozbawionej niszczycielskiego wpływu ojca i nawet doprowadzamy do odrodzenia wszystkich, którzy do tej pory odeszli w ramach regularnej, corocznej “czystki”. Ceną za to jest życie w symulacji. Wiara w coś, co nie istnieje.

Czy dobre życie w symulacji to w ogóle życie?

Z punktu widzenia racjonalnie myślącego człowieka, wybór pod koniec Clair Obscur: Expedition 33 jest więc oczywisty, ale sama jego realizacja… no cóż, tutaj można się zatrzymać na dłużej. Zniszczenie symulacji jest bowiem równoznaczne ze zniszczeniem jedynego dzieła nieżyjącego syna, a to coś, czego nie chce zarówno matka, jak i jedna z sióstr rodziny Dessendre. Dlatego też jest to inicjowane najpierw przez ojca, a następnie awatara syna, któremu to finalnie udaje się dopiąć swego, choć jest to równoznaczne z unicestwieniem wszystkiego. Na zawsze i włącznie z nim samym.

Obaj mężczyźni mają więc ten sam cel – uratować kobiety, które zatracają się w fikcji i wyniszczają, bo nie potrafią poradzić sobie ze swoimi problemami w rzeczywistym świecie. Zamiast tego wolą od nich uciec, choć znają tego konsekwencje. Gdyby nie ta pogoń za ułudą szczęścia, to cała symulacja w formie żyjącego obrazu nie musiałaby zostać zniszczona. To bowiem nie obraz jest problemem, a to, czym kierują się dwie bohaterki tej historii… a raczej, z czym nie mogą sobie poradzić.

Dochodzimy więc do momentu, w którym jako gracze wchodzimy w wirtualny świat, zapoznajemy się z katastrofalną wizją przyszłości, zżywamy się z bohaterami, a tu nagle dostajemy w twarz, że zatracanie się w symulacji jest po prostu złe. Czy więc aby to my, odbiorcy, nie jesteśmy “tymi zagubionymi”, którzy szukają szczęścia, pochłaniając właśnie cyfrowy świat? Odpowiedź jest prosta – w pewnym sensie tak, to właśnie my. Gracze poszukujący w cyfrowym świecie chwili szczęścia.

Czytaj też: Wielkie gry na małej konsoli. Nintendo Switch 2 odświeża Zeldę i czaruje Cyberpunkiem

Clair Obscur: Expedition 33 przypomina nam, że granica w pewnych kwestiach może być cienka, a każde jej przekroczenie może się źle skończyć. Nie tylko dla nas, ale też dla naszych najbliższych. Bo czy dzieło-symulacja nieżyjącego członka rodziny Dessendre naprawdę musiało być zniszczone? Czy nie mogło zostać pamiątką po zmarłym dla żyjących, gdyby ci nie szukali łatwego przepisu na szczęście i ulgę?

Historia, która zasługuje na ekranizację

Clair Obscur: Expedition 33 ma w sobie nie jedno coś, a “wiele cosiów”, które sprawiają, że przedstawiona w grze historia łapie za serce. Zwłaszcza że podkreśla ją świetnie skomponowana muzyka i wymagający gameplay, potęgujące kolejne przerywniki. Już sam początek wgniata nas w fotel, bo przecież jak można egzystować w świecie, w którym co roku życie “się skraca”, a część ludzi w danym wieku po prostu znika? Dodajmy do tego motyw poświęcających się każdego roku ekspedycji, które mają dać kres temu zjawisku i wytrwałość obywateli mimo ponad 60 prób zakończonych fiaskiem… a to tylko początek. Ledwie baza, którą z pozoru trudno pobić, a jednak twórcom się to udało i to nie jakimś epickim wątkiem wymykającym się spod kontroli, a egzystencjonalnym pytaniem rodem z kultowego Matrixa. 

Po prostu growy majstersztyk. Pozycja obowiązkowa i to nawet dla samej fabuły.