
Ćwiczenia ujawniły nie tylko technologiczne możliwości Państwa Środka, ale również pewne istotne ograniczenia nowoczesnych systemów bojowych. Akcja upłynęła pod znakiem wysokiego zaawansowania technologicznego, bo czworonożne roboty-psy załadowane ładunkami wybuchowymi zaczęły przeszkody terenowe, a latające drony FPV zaczęły atakować wrogie pozycje, podczas gdy autonomiczne systemy zaopatrzeniowe wspomagały wymagającą logistykę. Jednak obok tej imponującej integracji różnych platform bezzałogowych widoczne były przeróżne problemy – od zestrzelonych robotów po nieskuteczne ataki dronów na dobrze ufortyfikowane pozycje.
Desant z dronami i robotami nie wyszedł najlepiej. Chiny udowodniły, że ludzie to ciągle podstawa
Czworonożne roboty wysłane w pierwszej fali sił desantowych miały konkretne zadanie – przetrwać wszystko, co zrzucą na nie obrońcy i tym samym utorować drogę dla kolejnych jednostek. Te robopsy wyposażone w materiały wybuchowe zaczęły pokonywać rowy, betonowe bloki i różnego rodzaju barykady na przyczółku desantowym, próbując przełamać linie obronne. Nie działały jednak w pojedynkę, bo równocześnie drony FPV rozmieszczone przez specjalne jednostki zapewniały im osłonę ogniową, atakując stanowiska strzeleckie przeciwnika.
Czytaj też: Tarcza na pierwszą linię. Chiny dołożyły nowy klocek do swojej mozaiki przeciwlotniczej
Podczas całej operacji drony rozpoznawcze monitorowały pole walki w czasie rzeczywistym, identyfikując pozycje wroga. Inne roboty pełniły z kolei funkcję transporterów amunicji, dostarczając zaopatrzenie żołnierzom rozproszonym na różnych pozycjach. Jeden z robotów wyposażony w karabin maszynowy towarzyszył grupie spadochroniarzy infiltrujących tyły wroga przez dżunglę, którzy mieli za zadanie utorowanie drogi do przechwycenia posiłków przeciwnika. Taka skala integracji systemów bezzałogowych robi wrażenie, bo wszystkie maszyny uczestniczyły we wszystkich fazach operacji, od początkowego uderzenia po wsparcie jednostek głęboko na terytorium wroga.
Gdy zaawansowana technologia zawodzi. Ćwiczenia ujawniły słabości systemów bezzałogowych
Manewry pokazały jednak, że nawet najnowocześniejsza technologia ma swoje ograniczenia. Żołnierz sił obronnych zdołał zestrzelić robota-psa z pewnej odległości, gdy ten poruszał się po otwartej plaży, a latające drony pomimo intensywnego ostrzału, nie były w stanie skutecznie osłabić dobrze ufortyfikowanych pozycji obronnych. Amfibijne pojazdy opancerzone ulegały z kolei uszkodzeniom od ognia artylerii, powodując zatory na trasie natarcia.
Czytaj też: Wojskowe sekrety na wysokości kilku tysięcy metrów. Chiny budują w Tybecie fortece
W okolicznościach, gdy sprzęt bezzałogowy został już zniszczony, byliśmy zmuszeni uciec się do najbardziej prymitywnego podejścia – użycia ludzi – podsumował sytuację Ren Mengqi, dowódca ćwiczeń.
Te słowa ilustrują fundamentalny problem współczesnej wojny zautomatyzowanej. Mimo ogromnego postępu technologicznego człowiek wciąż pozostaje niezbędny w najbardziej krytycznych momentach walki. Roboty mogą wspierać żołnierzy i redukować straty, ale nie są w stanie całkowicie ich zastąpić w najtrudniejszych sytuacjach bojowych. Jest to ważna lekcja dla wszystkich armii intensywnie inwestujących w systemy bezzałogowe.
Czytaj też: Najlepszy z najlepszych stał się lepszy. Chiny ulepszają swój myśliwiec nowej generacji
Czworonożne roboty z ładunkami wybuchowymi i drony latające mogą wydawać się ciągle dosyć futurystyczne na polu walki, ale ćwiczenia Chin dowodzą, że stanowią już teraz realny element arsenału. Pytanie nie brzmi więc, czy zostaną użyte w ewentualnym konflikcie, ale kiedy to nastąpi i czy ich ograniczenia uda się przezwyciężyć przed prawdziwą próbą bojową. Jednak mimo ich technologicznego zaawansowana tradycyjna wojna nadal pozostaje domeną ludzi, a ich prawdziwa potęga pokazuje się zwłaszcza w przypadku wojny na wyniszczenie.