Nowy mobilny system obrony powietrznej HQ-13 trafia właśnie do jednostek Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Oficjalne wdrożenie tego OPL stanowi odpowiedź na rosnące znaczenie dronów i pocisków manewrujących we współczesnych konfliktach. Co ciekawe, równolegle z tym procesem wzmacniania chińskiej armii, eksportowa wersja tego samego systemu znalazła się już w rękach paramilitarnych grup działających w Afryce.
Drony miały przewagę, ale HQ-13 właśnie napisał nowy rozdział obrony
HQ-13 wyróżnia się przede wszystkim tym, że wszystkie kluczowe komponenty zmieszczono w jednym opancerzonym pojeździe Dongfeng Mengshi 6×6. Mówimy tutaj o radarze, systemie kierowania ogniem, wyrzutniach oraz pociskach, które tworzą w pełni autonomiczną jednostkę bojową. Tego typu rozwiązanie eliminuje konieczność wsparcia zewnętrznych elementów przy podejmowaniu decyzji o ataku. Jeśli z kolei chodzi o parametry techniczne, to system osiąga maksymalny zasięg 18 kilometrów i może zwalczać różnorodne zagrożenia powietrzne, bo helikoptery, bezzałogowe statki powietrzne, pociski manewrujące oraz samoloty ze stałymi skrzydłami. HQ-13 został zaprojektowany do towarzyszenia brygadom średnich i lekkich rodzajów broni połączonych, a jego modułowa architektura pozwala na działanie zarówno samodzielne, jak i w ramach większej sieci obrony powietrznej.
Czytaj też: Budżetowy Tomahawk to nie żart. Nowy pocisk manewrujący niczym zbrojeniowy Ragnarök

Na pierwszy rzut oka HQ-13 wygląda jak kolejny element wyścigu zbrojeń. Patrząc na niego jednak znacznie szerzej, nie sposób nie dostrzec w nim znaku, że pole walki przestaje przypominać mapę z liniami frontu, a coraz bardziej przypomina sieć zdarzeń w czasie rzeczywistym. Co to oznacza? Ano to, że kto szybciej wykryje, skalkuluje i naciśnie spust, ten wygra i przeżyje. Dlatego też Chińczycy postawili na mobilny system, który ogranicza liczbę pośredników w łańcuchu decyzji i przenosi całą logikę walki na pojedynczy, opancerzony wóz.
Właśnie tak – klucz do zrozumienia HQ-13 nie leży w liczbach, ale w skróceniu łańcucha decyzji. W tym systemie radar, dowodzenie, naprowadzanie i efektor pracują w jednej kapsule bojowej, a to z kolei pozwala jednostce działać w marszu i na postoju z minimalnym przygotowaniem stanowiska. W erze rojów dronów i nisko lecących pocisków takie spłaszczenie procesu oznacza mniej kabli, mniej radiostacji i mniej momentów, w których można zniszczyć kwestię dowodzenia jakimiś zakłóceniami. Ta architektura upraszcza też logistykę brygad, bo zamiast zestawu wozów specjalistycznych dochodzi jeden moduł, który można przerzucić tam, gdzie właśnie powstaje luka w parasolu przeciwlotniczym.
Czytaj też: Shahed to przeszłość. Ten autonomiczny dron trafia cel bez satelitów
Takie zintegrowanie ma jednak cenę. Tego typu autonomiczny wóz łatwiej przytłoczyć celami niż rozproszoną baterię przeciwlotniczą, a pojedyncza platforma ma skończoną liczbę kanałów naprowadzania. W środowisku nasyconym tanimi dronami skuteczność zależy od tego, czy HQ-13 jest wpięty w większą sieć czujników i zakłócaczy. W wojennej praktyce najlepsze efekty przynosi dopiero warstwowe połączenie rozpoznania radiolokacyjnego, pasywnej obserwacji optycznej, lokalnych zagłuszaczy i precyzyjnych efektorów, które dostają z wyższych szczebli już obrobione cele. Dlatego też HQ-13 wpisuje się w ten model jako ruchomy, taktyczny bezpiecznik, a nie samotny pogromca wszystkiego.
Nieprzewidziane konsekwencje eksportu
Eksportowa wersja systemu oznaczona jako FB-10A stała się źródłem nieoczekiwanych komplikacji. W lutym 2025 roku Zjednoczone Emiraty Arabskie pośredniczyły w transakcji między Chinami a Czadem, jednak systemy te nigdy nie trafiły do regularnej armii tego kraju. Jedna z jednostek FB-10A została przekierowana i trafiła w ręce Szybkich Sił Wsparcia Sudanu, czyli grupy paramilitarnej zaangażowanej w trwający konflikt w regionie.
Ten przypadek doskonale ilustruje problemy związane z kontrolą przepływu nowoczesnych technologii militarnych. Trafienie zaawansowanego systemu obrony powietrznej w ręce niepaństwowych aktorów może znacząco wpłynąć na równowagę sił w niestabilnych regionach. System, który pierwotnie miał wzmocnić obronność Czadu, ostatecznie może być używany w wojnie domowej w sąsiednim Sudanie.
Czytaj też: Zrobili z artylerii snajpera na 100 km. Odkrywamy tajemnicę nowego pocisku
Wdrożenie HQ-13 przez chińską armię to część szerszej modernizacji mającej na celu zwiększenie przeżywalności jednostek manewrowych. Jednak przypadek z FB-10A wyraźnie pokazuje, że kontrola nad eksportem zaawansowanych technologii militarnych pozostaje poważnym wyzwaniem dla wszystkich producentów uzbrojenia. Wprowadzenie nowoczesnego systemu obrony powietrznej z pewnością wzmacnia możliwości chińskiej armii, ale równoczesne trafienie tej technologii w ręce nieregularnych sił paramilitarnych budzi poważne obawy co do skuteczności mechanizmów kontroli eksportu.