Problem tanich dronów bojowych to już teraźniejszość
Przestrzeń powietrzna państw NATO coraz częściej staje się areną niepokojących incydentów. Od połowy ubiegłego roku rumuńskie, polskie i belgijskie systemy obrony powietrznej odnotowują regularne naruszenia przez bezzałogowe statki powietrzne. Szczególnie alarmujące wydarzenie miało miejsce niedawno, bo 6 listopada, kiedy to niezidentyfikowane drony pojawiły się w pobliżu brukselskiego lotniska, zmuszając władze do podjęcia natychmiastowych działań kryzysowych.
Czytaj też: Chiny zbudowały okręt, w który trudno uwierzyć. Teraz pokazała go telewizja

Tego typu incydenty wymagają reakcji, ale nie w formie tradycyjnego uzbrojenia. Konwencjonalne metody przeciwdziałania tym zagrożeniom okazują się wyjątkowo nieefektywne ekonomicznie. Wysyłanie zaawansowanych myśliwców o wartości dziesiątek milionów dolarów w celu przechwycenia taniego drona to rozwiązanie, które trudno uznać za racjonalne. Właśnie w tej strategicznej luce próbuje się umiejscowić estońska firma z nietypową propozycją.
Mark 1 potwierdza, że wyrzutnia za miliony nie ma sensu w wojnie z dronami
Dla wolnych celów o stosunkowo małym potencjalne destrukcyjnym koszt użycia myśliwca czy pełnowymiarowego systemu przeciwlotniczego jest nieproporcjonalny. Każdy start, każda rakieta średniego zasięgu i każde utrzymanie dyżuru bojowego generują ogromne wydatki, które przy masowych nalotach dronów stają się nie do utrzymania. Dziś szczególnie pierwsza linia obrony musi zejść z kosztu na strzał i uprościć logistykę na tyle, by jednostki ochrony infrastruktury mogły realnie obsłużyć wiele jednoczesnych zagrożeń. Tutaj właśnie do gry wkracza kieszonkowy efektor w postaci Mark 1, którego to opracowała firma Frankenburg Technology.

Mark 1 to pocisk o długości ok. 65 cm, którego każdy żołnierz przeniesie w jednej ręce. Zastosowany w nim napęd na paliwo stałe upraszcza obsługę i magazynowanie, a autonomiczne naprowadzanie pozwala zamykać przechwycenie na krótkim dystansie bez rozbudowanej aparatury na stanowisku ogniowym. Twórcy nie obiecują cudów skuteczności w każdych warunkach pogodowych, ale deklarują świadomy wybór komponentów i funkcji pod konkretny przypadek. Mowa o scenariuszu, kiedy w grę wchodzi zestrzelenie wolno lecącego obiektu o przewidywanym kursie na niskim pułapie, który na dodatek generuje wystarczająco dużą sygnaturę termiczną.
Czytaj też: Najsłabsze ogniwo łańcucha dostaw stanie się najsilniejsze. Autonomiczne konwoje wjechały do Europy
Naturalnie, zanim żołnierz wykorzysta Mark 1, musi najpierw otrzymać stosowne dane od dowództwa np. z radarów krótkiego zasięgu. Taki układ odciąża kosztowne systemy przeciwlotnicze, a w tym nawet zaawansowane zestawy MANPADS i uzupełnia środki walki elektronicznej. Oznacza to jednocześnie, że pociski typu Mark 1 muszą znajdować się zawsze pod ręką, a więc na stanowiskach przy lotniskach, rafineriach, stacjach transformatorowych i magazynach paliw, bo tam, gdzie najbardziej liczy się udane zestrzelenie wrogiego drona.
Stan programu. Firma nie kłamie, ale poprawa musi mieć miejsce
Aktualnym celem Frankenburg Technology jest podbicie skuteczności Mark 1 do przynajmniej 90 procent w docelowym profilu celów, ale publicznie omawiane testy poligonowe wskazują na około połowę trafień w 53 próbach. Jest to wprawdzie poziom akceptowalny na wczesnym etapie, ale przed wdrożeniem do armii konieczne jest podniesienie powtarzalności naprowadzania i stabilności pracy silnika w szerokim zakresie temperatur. Zresztą, aby finalnie Mark 1 miał sens operacyjny, producent musi potwierdzić trzy rzeczy.
Czytaj też: Tym szpiegują Niemcy. Oto pierwsze takie zdjęcia PEGASUS
Po pierwsze, Mark 1 musi odznaczać się odpornością swoich algorytmów naprowadzania na zakłócenia i utratę śledzenia przy drobnych manewrach celu. Po drugie, musi cechować się zgodnością oraz bezproblemową integracją z systemami dowodzenia, aby operator nie walczył z interfejsem, tylko z celem. Po trzecie, armie będą oczekiwać twardych danych o całkowitym koszcie, a więc nie tylko cenie pocisku, ale też serwisu, szkolenia czy logistyki magazynowej. Jeśli te wskaźniki zepną się w jedną całość, piechota dostanie realne narzędzie do zdejmowania tanich dronów bez uruchamiania wyrzutni za miliony.