Test Hyundai Kona N. Prawdopodobnie jedyne takie auto na rynku

Kompaktowy crossover stworzony do sportowej jazdy – to pierwsze zdanie, jakim można opisać Hyundaia Kona N. Pod wieloma względami jest to auto unikatowe i prawdopodobnie jedyne takie, jakie można dzisiaj kupić. Jeszcze można kupić.
Test Hyundai Kona N. Prawdopodobnie jedyne takie auto na rynku

Hyundai Kona N nie idzie na kompromisy. Nie możesz mieć wątpliwości, że to auto sportowe

Arkadiusz Dziermański

W kategorii auto szybko wyglądające Hyundai Kona N to mocne 12/10. Tu każdy element nadwozia wygląda skrajnie agresywnie i sportowo. Z przodu mamy spory grill i charakterystyczne dla Kony, przymrużone światła, które dopiero w tym modelu zdają się idealnie pasować. Jechaliście kiedyś na motorze bez kasku? Od pędu powietrza oczy automatycznie się przymykają i dokładnie to samo mają lampy w Konie.

Z boku nie zabrakło agresywnych przetłoczeń, ale tu pierwsze skrzypce grają 19-calowe felgi, które chętnie odsłaniają czerwone zaciski hamulców z logo N.

Z tyłu przy pierwszym spojrzeniu na pewno nie zwrócicie uwagi na spoiler dachowy z trójkątnym światłem stopu, który podkreśla Hyundai na swojej stronie internetowej. Tutaj pierwsze skrzypce grają duże końcówki wydechu i w żadnym wypadku to nie są atrapy. Wydech jest po prostu duży i do tego jeszcze wrócimy, ale tak, głośny.

Idealnym uzupełnieniem całości jest czerwona linia biegnąca wokół całego auta wzdłuż progów i dolnej części zderzaków. A skoro jesteśmy przy całości auta, spójrzmy na wymiary – 4125 x 1800 x 1565 (z relingami) mm. W kategorii mały sportowy crossover, obok Kony N, na myśl powinna nam przyjść Cupra Formentor, ale jest o ponad 20 cm dłuższa, a to już dosyć sporo.

Pod względem wizualnym Hyundai Kona N jest na granicy odpustowego wyglądu rodem z Szybkich i Wściekłych, ale robi to ze smakiem. Granica zostałaby przekroczona po dodaniu tutaj pasów na masce (dzień dobry Panie Ford!) Wygląda agresywnie, efektownie i zdecydowanie przyciąga spojrzenia innych uczestników ruchu.

Czytaj też: Test Dacia Jogger – LPG i niska cena kosztem komfortu?

W środku – Hyundai Kona, ale z ciekawymi dodatkami

Biorąc pod uwagę ogół wnętrza – Hyundai Kona N niewiele różnie się od podstawowej Kony. Układ przycisków, ekrany, nawiewy, to wszystko się nie zmieniło. Podobnie jak bardzo dobre wykonanie elementów i dominuje tutaj skóra i gumopodobne wstawki, ze zminimalizowaną ilością elementów z błyszczącego plastiku. Czuć, że to nie jest auto premium, ale wykonanie stoi na wysokim poziomie.

Do tego mamy bardzo dużo dodatków, które skutecznie nam przypominają, że jest to auto sportowe. Przede wszystkim jest to kierownica z dodatkowymi przyciskami, obszyta skórą z efektownym wzorze i taki sam znajdziemy na dźwigni zmiany kierunków jazdy.

Drugim sportowym elementem są oczywiście kubełkowe fotele ze skórzanymi wstawkami i obowiązkowo logo N. Koną N jeździliśmy sporo po krętych drogach w Bieszczadach i przesiedliśmy się do niej z Dacii Jogger, gdzie trzymanie w fotelu praktycznie nie istniało. W Konie czułem się przyklejony do oparcia. Fotele świetnie trzymają w zakrętach, nawet podczas dynamicznej jeździe krętymi drogami, więc również podczas zabawy na torze będziecie czuć się bardzo pewnie. Co warto zauważyć, fotele nie są zbyt twarde i po 6-godzinnej trasie do wspomnianych Bieszczad moje plecy były w bardzo dobre kondycji.

O ile z przodu mamy bardzo dużo miejsca, tak z tyłu, jeśli przednie fotele są ustawione w komfortowej pozycji, jest już troszkę na styk. Przy 183 cm wzrostu, siedząc z tyłu miałem lekki zapas przestrzeni przed kolanami, ale sedan to to zdecydowanie nie jest. Za to miejsca nad głową jest sporo. Podróżujący z tyłu mają do dyspozycji jeden port USB-A pod nawiewami klimatyzacji oraz opcjonalnie podgrzewane fotele w ramach pakietów Sport lub Luxury, które dodają też wentylowane i elektrycznie regulowane fotele z przodu. O cenach pakietów jeszcze porozmawiamy. Zdecydowanie jest to auto dla maksymalnie czterech osób, chyba że mówimy o przejeździe na bardzo krótkiej trasie.

Pojemność bagażnika do okien to 361 litrów i jest to wystarczająca przestrzeń na nieco większe zakupy, albo 2-osobowy wyjazd z rozsądną ilością bagażu. Więc to nas nie dotyczyło. Podczas naszej wycieczki, oprócz ubrań mieliśmy zapakowane dodatkowo buty do chodzenia po górach, zestaw w sumie trzech aparatów z obiektywami i sporo dodatkowej elektroniki i w tak ekstremalnej sytuacji nie obyło się bez zagospodarowania tylnej kanapy. Normalni ludzie takich problemów nie mają. Użytecznym dodatkiem jest siatka, która bardzo skutecznie trzyma w miejscu pojedyncze bagaże.

Czytaj też: Test Hyundai Kona Electric – elektryk (pod)miejski, o którym powinno być głośniej

Hyundai Kona N ma bardzo przyzwoite multimedia, ale z głośników w trasie się nie nacieszymy

Posiadacze innych, nowszych aut Hyundaia oraz Kia poczują się z interfejsem Kony N jak w domu. To dokładnie to samo, ze wszystkimi swoimi plusami oraz również minusami.

Interfejs ekranu głównego jest czytelny, prosty w obsłudze i działa bez opóźnień. Klasyczne smartfonowe listy dostępnych opcji przeplatają się z wyborem graficznym, jak np. w przypadku ustawień asystentów jazdy i bardzo łatwo można się w tym wszystkim połapać.

Kona N najwyraźniej nie została zaktualizowana do nowszej wersji oprogramowania, przez co po podłączeniu smartfonu w ramach Android Auto (po kablu) nie zajmuje on całego ekranu. Co prawda jest to już nowy interfejs systemu, ale 1/3 ekranu z prawej strony zajmuje nazwa naszego smartfonu. Tak w ramach przypomnienia, żebyśmy nie zapomnieli, z czego korzystamy. Kompletnie bez sensu i oby Kona N też doczekała się aktualizacji tego elementu. Kia już sobie poradziła z tą przypadłością w swoich autach.

Wygląd ekranu kierowcy zmienia się wraz z wyborem trybu jazdy. Zmienia się grafika na zegarach oraz ich kolor, a pomiędzy nimi możemy wyświetlić interesujące nas opcje dodatkowe. Wygląd kompletnie zmienia się w sportowym trybie N, ale do tego elementu za moment przejdziemy.

Kona N ma do dyspozycji wyłącznie kamerę cofania, bez opcji rozszerzenia jej o kamery 360 stopni. Obraz jest przyzwoitej jakości, ale kamera jest dosyć mocno na widoku i w deszczowe dni wymaga okazyjnego przetarcia. Head-up jest dostępny w formie podnoszonej szybki. Jeśli kogoś to razi, można go zamknąć jednym przyciskiem, ale jak zawsze powtarzam – lepiej bo mieć, niż nie mieć.

Za nagłośnienie odpowiada system Krell (konkretnie Premium Audio KRELL) i oferuje on bardzo dobre, głębokie brzmienie, ale… do określonej prędkości albo w mieście. Kona N jest podwójnie głośnym autem, bo z jednej strony szum powyżej 120 km/h jest wyraźnie słyszalny, a z drugiej już nawet w trybie komfort przebija się do wnętrza dźwięk wydechu. Tak więc melomani są skazani na wolną jazdę, w trybie Eco, a tacy w zasadzie nie powinni się nawet interesować tym autem. Kona bez N jest dla Was.

Czytaj też: Test BMW 7 – pięć metrów bezczelności

Hyundai Kona N rwie się do jazdy!

Sylwia Januszkiewicz

Kona N jest dostępna z jednym silnikiem – turbodoładowaną, 2-litrową jednostką benzynową wyposażoną w 4 cylindry i układ rozrządu DOHC. Pozwala na wygenerowanie 280 KM mocy przy 5500-6000 obr./min. i 392 Nm momentu obrotowego przy 2100-4700 obr./min. Rozpędza się 0-100 km/h w ciągu 5,5 s, przyspieszenie 80-120 km/h zajmuje jej 3,5 s, a maksymalna prędkość, do jakiej możecie ją rozbujać to 240 km/h. Moc jest przekazywana na przednią oś, a całość uzupełnia 8-biegowa, automatyczna skrzynia biegów z podwójnym sprzęgłem. Jak się tym jeździ? Jak Wam się zechce. Piszę całkiem serio.

Jeżeli nie macie nastroju na szaleństwa i chcecie spokojnie dojechać do pracy, wystarczy włączyć tryb Eco lub Normal i wykazać minimum wstrzemięźliwości. Kona nie będzie robiła zbędnego hałasu, będzie przyspieszała w sposób cywilizowany i tylko trzy rzeczy będą ją zdradzać. Na zewnątrz będzie to krzykliwy wygląd, a w środku – zawieszenie i układ kierowniczy. Jakiego trybu byście nie wybrali, będzie twardo. Mniej lub bardziej, ale twardo. Będziecie podskakiwać na progach bezpieczeństwa, a na kocich łbach nie będziecie w stanie zebrać myśli. Co do układu kierowniczego – jest po prostu ciężki. O kręceniu jednym paluszkiem możecie zapomnieć niezależnie od trybu jazdy, ale jest to coś, czego należy się spodziewać po tego typu aucie.

Jeśli zechcecie poszaleć (nie wyobrażam sobie, żeby miało być inaczej), macie spory wybór: Tryb Sport, N lub Custom. Custom pozwala dostosowanie ustawień poszczególnych elementów auta pod Wasze preferencje. Możecie np. ustawić zawieszenie w tryb Sport, a układ kierowniczy w Normal.  Tryby Sport i N wpływają na zawieszenie, układ kierowniczy, kontrolę stabilności, parametry silnika i dźwięk wydechu tak, aby dać Wam jak najwięcej frajdy z jazdy. Pisze o nich zbiorczo, ale nie myślcie, że nie ma między nimi różnic. O ile tryb Sport znacznie poprawia poziom dynamiki i precyzję prowadzenia, to tryb N jest tym, który sprawia, że na twarzy kierowcy pojawia się głupkowaty uśmiech. Na początku podchodziłam do niego ostrożnie, ale na dłuższą metę tak się nie dało.

Kona N ma to do siebie, że nęci i zaczepia, proponując przejście do sportowych ustawień. Wystarczy, że zobaczy znak drogowy ostrzegający o podwójnym zakręcie, a sygnalizuje to i od razu proponuje uruchomienie trybu N. Nie Sport, a N. Nawet najbardziej zrównoważonemu kierowcy trudno byłoby jej za każdym razem odmawiać, prawda? Tym bardziej, że to tylko kwestia wciśnięcia jednego guzika na kierownicy. Po jego uruchomieniu auto natychmiast zrzuca biegi, zaczyna wyć i spina się, oczekując asertywnego prowadzenia. Dostaniecie tutaj wszystko, czego można się po tym modelu spodziewać – od świetnego przyspieszenia, przez delikatne poślizgi, po strzelający wydech.

Jeśli i tego Wam za mało, możecie jednym przyciskiem całkowicie wyłączyć kontrolę trakcji. Dalej czegoś Wam brakuje? Dostępna jest funkcja Launch Control. Na deser dostajecie jeszcze jedną funkcję. Na kierownicy znajduje się ładny, czerwony przycisk z napisem NGS. Oznacza on funkcję N Grin Shift. Po jej uruchomieniu, osiągi silnika i skrzyni biegów będą wyżyłowane tak, aby zapewnić Wam największą moc, jaką Kona N może z siebie wykrzesać. Mówiąc kolokwialnie – dostaje porządnego kopa na 20 sekund. To świetna funkcja, ale jest na tyle obciążająca auto, że po jej użyciu, na ponowne uruchomienie trzeba poczekać minimum 40 sekund.

Niezależnie od tego, czy chcecie pobawić się w rajdowca po torze, czy przypadkiem trafiliście na bieszczadzkie serpentyny, czy lubicie igrać z losem i chcecie poczuć się jak w GTA – Kona N zapewni Wam radość i miłe wspomnienia. O ile zachowacie trochę rozsądku. Mnie na szczęście się udało i wyszłam z tego testu w jednym kawałku, ale warto też wspomnieć o pewnych rzeczach, które mnie nie zachwyciły.

Obok zmiany trybów jazdy Kona N ma też opcję zmiany trybu pracy napędu, który w teorii jest przystosowany do np. jazdy po błocie czy śniegu. To tyle teorii. Spójrzcie na zdjęcie powyżej. Po zjechaniu do tego dołka z tyłu, wyjazd był możliwy tylko dzięki temu, że kilkaset metrów dalej udało się nam pożyczyć łopatę. Brak napędu na cztery koła i niski profil opony powodują, że lepiej nie zjeżdżać tym autem z ubitej drogi.

Pierwszą jest elektroniczny generator dźwięku. Pytam się: po co? Po jaką cholerę robić z Kony N oszusta? Dźwięki wydechu są świetne, więc jaki jest sens instalowania generatora dźwięku w kabinie? Nie jestem w stanie tego pojąć. Raz, że jest to niepotrzebne, a dwa – przy dłuższych trasach robi się po prostu męczące.

Przejechałam tym autem ponad 600 km trasami szybkiego ruchu i niestety – sztywne zawieszenie w połączeniu z hałasem w kabinie sprawiają, że po kilku godzinach takiej jazdy czułam się tak zmęczona, jakbym przekopała porządny rów. Pod koniec trasy, chcąc odpocząć chociaż przez chwilę, skorzystałam z tempomatu i systemu podążania na pasie ruchu, ale tutaj pojawił się spory problem. Auto, co jest zrozumiałe, wymaga trzymania rąk na kierownicy i nawet pomimo jej kurczowego ściskania, co jakiś czas zaczynało piszczeć i wyrzucało komunikat o konieczności… trzymania rąk na kierownicy. Wygląda to dokładnie tak:

Nie dość, że hałas nie daje spokojnie odpocząć to jeszcze samochód krzyczy, że coś go boli. Niestety Kona N nie nadaje się do każdej podróży. W mieście będziecie się nią jarać, na krótkich trasach będziecie nią zachwyceni, ale jeśli będziecie mieć do przejechania pół Polski, może Was porządnie sponiewierać.

Czytaj też: Test Nissan Qashqai e-Power – nietypowa hybryda potrafi być oszczędna

Hyundai Kona N potrafi być względnie oszczędny, ale też spali tyle, ile mu wlejemy

W tym miejscu zazwyczaj podajemy Wam spalanie w mieście, na trasie z ograniczeniem do 90 km/h oraz wyniki na trasach szybkiego ruchu. Tak będzie i tym razem, ale dostaniecie trochę więcej wartości. Zacznijmy od miasta. Podczas jazdy w trybie Normal, kiedy sumiennie trzymałam się ograniczeń prędkości, Kona N spalała 8,6 l/100 km. Kiedy korzystałam z trybu Sport, przekroczenie 10 l/100 km było czystą formalnością.

Trasa z ograniczeniem do 90 km/h przejechana na spokojnie będzie Was kosztować zaledwie 6,2 l/100 km, jeśli zechcecie troszkę poszaleć w trybie Sport, powinno udać się zamknąć spalanie w 8 l/100 km, a jeśli najdzie Was ułańska fantazja, włączycie tryb N i zaczniecie Konę cisnąć po krętych drogach, może być trudno zmieścić się w 10 l/100 km.

Spalanie na drodze ekspresowej  wyniosło 7,4 l/100 km, a na autostradzie – 9,5 l/100 km. Oba te wyniki przyjmijcie jako wartości minimalne – pomiary robiliśmy na tempomacie ustawionym na maksymalną dopuszczalną prędkość (120 km/h na drogach ekspresowych i 140 km/h na autostradach). Wiadomo, im szybciej i agresywniej prowadzicie, tym więcej Kona N spali), jednak jeśli w danym momencie chcecie zaoszczędzić na paliwie, da się – 7,4 l/100 km to niewielkie spalanie jak na takie auto.

Czytaj też: Test Mercedes GLC 220d – popularny SUV w ultraoszczędnej wersji

Zaletą takich aut jak Hyundai Kona N jest wyjątkowo nieskomplikowany cennik

Tutaj będzie krótko – Kona N jest dostępna w jednej wersji wyposażenia (N Performance), zapłacicie za nią 201 000 zł. Możecie co prawda dokupić dwa pakiety (Luxury za 12 900 zł i Sport za 9 900 zł), ale jeśli zależy Wam wyłącznie na sportowych doznaniach, nie będą Wam do niczego potrzebne.

N Performance zawiera prawie wszystkie elementy, które składają się na sportowy charakter Kony N, a do tego dorzucono takie wygody jak podgrzewane przednie fotele, wyświetlacz head-up, inteligentny tempomat z funkcją Stop&Go, czujniki parkowania, kamerę cofania, system monitorowania tylnej kanapy, ładowarkę bezprzewodową, czy system multimedialny, o którym pisał Arek. W cenie jest też 5-letnia gwarancja bez limitu kilometrów oraz 5-letnia usługa assistance. Jest to bogate wyposażenie, a pakiety oferują głównie dodatkowe smaczki takie jak elektrycznie sterowane okno dachowe, skórzaną tapicerkę, czy wentylowane fotele. Rzeczy fajne, ale nie niezbędne do życia, poza jednym elementem. Za system monitorowania martwego pola trzeba dodatkowo zapłacić i jest on częścią pakietu Sport.

Czytaj też: Test Ford Puma ST-Line X – zadziorny kot trzyma rybki w bagażniku

Cieszmy się autami takimi jak Hyundai Kona N, póki są dostępne na rynku

Kona N to jedna z dziwniejszych mieszanek z jakimi miałam do czynienia – rozmiar i prowadzenie godne rasowego hot-hatcha, zamknięte w małym crossoverze! Nie wiem jak to nazwać, hot SUV? Hot crossover? Nieważne. Ważne, że jest to jedno z niewielu aut na rynku, które nie muszą udawać, że są sportowe. Wystarczy na nią spojrzeć i jej posłuchać – ma prezencję godną narwanego dresa, aż się pali, żeby wyjaśniać każdego, kto odważy się wywołać go do tablicy, a kiedy się do niej wsiądzie, wrażenie to tylko się potęguje. Jest głośna, zadziorna i  gotowa w każdej chwili sprowadzić do parteru pierwszego amatora wyścigów, jaki nawinie się pod jej koła. Robi to wszystko i jeszcze więcej, ale ma przy tym tyle wdzięku, że nie jestem w stanie myśleć o niej bez uśmiechu i szczerej, czystej sympatii.