Bezzałogowiec startujący z bezzałogowca, czyli MQ-20 Avenger wystrzelił A2LE podczas lotu
Firma General Atomics Aeronautical Systems (GA-ASI) przetestowała w praktyce drona Advanced Air-Launched Effects (A2LE). To samo w sobie stanowi znaczący skok w kierunku przyszłości całych rojów dronów, które będą jeszcze tańsze i skuteczniejsze, bo będą wystrzeliwane z powietrza. Dlaczego? Bo w koncepcji tego typu statku-matki można realizować znacznie bardziej zaawansowane misje, w których to jeden wielki dron zbliża się do celu, aktywuje dziesiątki, setki, a nawet i tysiące znacznie mniejszych dronów kamikadze, a te zalewają obszar poniżej w poszukiwaniu konkretnych celów. Tego typu wizje przedstawiały już przeróżne historie w książkach czy filmach, a choć nadal jest nam do nich raczej daleko, to niedawno firma GA-ASI dokonała w tym znaczącego postępu.
Czytaj też: Wojna uczy izraelskich czołgistów. Spójrz na ulepszone czołgi Merkawa
Prezentacja i praktyczny sprawdzian drona A2LE miały miejsce podczas zeszłorocznej demonstracji na poligonie Dugway Proving Ground w Utah. Ten nowy mały bezzałogowy system powietrzny (SUAS) został z powodzeniem rozmieszczony z wewnętrznej komory broni należącego do firmy drona MQ-20 Avenger, prezentując nową potencjalną zdolność w technologii wojny powietrznej. Wydarzenie to dodatkowo podkreśliło umiejętności firmy w szybkim rozwijaniu, produkcji i testowaniu tego typu małych dronów w kontrolowanym środowisku, ale nie dokonała tego w pojedynkę. W projekcie współpracowała z Divergent Technologies, a w projektowaniu i konstrukcji A2LE wykorzystała Divergent Adaptive Production System (DAPS), która znacznie obniża koszty i ramy czasowe produkcji, potencjalnie rewolucjonizując produkcję bezzałogowych statków powietrznych.
Czytaj też: Z tym sprzętem bojowym wojna, to jak gra wideo na kodach i wcale nie mowa o dronach
Zaprojektowany tak, aby wytrzymać siły wyrzutu z wewnętrznej komory MQ-20, kadłub A2LE przeszedł rygorystyczne testy, aby zapewnić jego integralność strukturalną. Jego produkcja obejmuje z kolei wykorzystanie technologii druku 3D, co tak naprawdę oznacza znaczne przyspieszenie samego procesu produkcji i tym samym drogę ku realizacji kosztowo-efektywnych rojów dronów. Do tego dążą aktualnie największe mocarstwa, bo sama koncepcja wykorzystania bezzałogowych platform do rozmieszczania innych bezzałogowych systemów ma na celu zwiększenie potencjału wojska oraz jego zdolności do penetracji niebezpiecznych terenów bez ryzyka utraty personelu. Tyczy się to nie tylko wspomnianego atakowania, ale też realizowania misji zwiadowczych.
Czytaj też: Pierwsza wojna kosmiczna? Historyczna chwila z udziałem Izraela
Możemy wyobrazić sobie wojny przyszłości, w których bombowiec stealth unika wykrycia przez radary przeciwlotnicze i zamiast zrzucania bomb (lub poza zrzuceniem kilku bomb na strategiczne cele), rozmieszcza setki dronów nad miastem, a te łączą się w konfiguracje roju i przeprowadzają zarówno ocenę zniszczeń, jak i dobijają wrogów, którzy przetrwali bombardowanie. Wszystko to wręcz w białych rękawiczkach i bez ryzykowania życia własnych pilotów, bo kontrolę nad dronami albo będzie realizować sztuczna inteligencja, albo operatorzy, mający za zadanie podejmować kluczowe decyzje (np. czy zaangażować dany cel). Programy wojska USA już do tego dążą, co wskazuje przede wszystkim niedawno ogłoszony Replicator.