Ciekawa historia Marathon. Zapomniana marka Bungie miała „romans” z Apple
Choć dzisiejszy Marathon to zupełnie nowe rozdanie, tytuł ten ma korzenie sięgające lat 90. — i to w bardzo nietypowym dla strzelanek miejscu. Oryginalna trylogia Marathon debiutowała bowiem w latach 1994–1996, i to na komputerach Macintosh. W czasach, gdy dominował Doom, Bungie stworzyło własną, ambitną wizję FPS-a, która wyróżniała się nie tylko intensywną akcją, ale i silnym naciskiem na narrację, eksplorację oraz filozoficzne tło.
Czytaj też: Cyberpunk 2077 jeszcze piękniejszy. Nvidia ujawnia nowe możliwości DLSS

Co ciekawe, już wtedy poruszano nieco cyberpunkowe wątki sztucznej inteligencji, transhumanizmu i tożsamości — tematy, które świetnie rezonują z nową wersją gry i jej cybernetycznym światem. Nie da się ukryć, że Marathon był duchowym prekursorem Halo i to była kluczowa inspiracja dla Bungie przy tworzeniu fenomenalnych FPS-ów na Xboksa — a teraz historia zatacza koło.
Marathon powraca. Tym razem już na serio
Od blisko dwóch lat wiemy oficjalnie o tym, że Marathon nadchodzi. To tytuł, który nie tylko wskrzesi zapomnianą markę, ale też ma szansę namieszać na rynku strzelanek typu extraction shooter. Akcja produkcji dzieje się w 2850 roku, na zniszczonej kolonii Tau Ceti IV, gdzie ślad po mieszkańcach dawno zaginął. W to opuszczone miejsce przybywają tak zwani Runnerzy — biosyntetyczni najemnicy, wysyłani przez rywalizujące frakcje w poszukiwaniu technologii, surowców i artefaktów. Każdy Runner ma własny zestaw umiejętności, styl rozgrywki i statystyki.
Czytaj też: Tencent przejmuje kontrolę nad hitami Ubisoftu? Wielka zmiana w branży gier


Rozgrywka to miks PvP i PvE — maksymalnie 18 graczy (czyli sześć trzyosobowych drużyn) ląduje na mapie, by grzebać w ruinach, unikać patroli sterowanymi przez AI, walczyć z innymi ekipami i w końcu wydostać się z łupem. Można grać solo, ale gra premiuje współpracę — system pingów, wspólne cele i możliwość reanimacji to tylko część narzędzi do kooperacji. Zanim wyruszymy na misję, dobieramy sprzęt i wybieramy jednego z Runnerów. We wczesnej wersji, która niedługo debiutuje, będziemy mieli do wyboru cztery postacie:
- Void – specjalista od niewidzialności, przypominający nieco Łowcę z Destiny 2;
- Glitch – szybszy zawodnik, który potrafi dosłownie glitchować przeciwników;
- Locus – z tarczą i odważnym stylem gry, polegającym na wbieganie w samo centrum akcji z gnatem, tak jak Tytan z Destiny;
- Blackbird – recon, postać idealna do zwiadu i wykrywania zagrożeń.
Czytaj też: Recenzja Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition. Nintendo odpala petardę na do widzenia


Pełna wersja gry zaoferuje sześciu Runnerów. Bungie nie narzuca ograniczeń przy ich wyborze — drużyna może składać się nawet z trzech takich samych postaci. Jeśli zginiemy, tracimy sprzęt — za to jeśli przeżyjemy i wrócimy z łupem, możemy przenieść ekwipunek do kolejnych rozgrywek, zdobywać coraz lepszy gear i rozwijać postać. Do tego dochodzą endgame’owe wyzwania, rankingi, fabuła sezonowa i eventy dla społeczności. Bungie postawiło też na klimat — w grze znajdą się animowane fabularne wstawki.
Wczesna wersja w tym miesiącu, premiera Marathon jeszcze w tym roku
Premiera Marathon zaplanowana jest na 23 września, a gra — pomimo przynależności Bungie to PlayStation Studios — trafi jednocześnie na PS5, Xbox Series X|S i PC, oferując pełny cross-play i cross-save. Jeszcze w tym miesiącu, dokładnie 23 kwietnia, wystartują zamknięte testy alfa, więc najwięksi fani będą mogli rzucić okiem na nową produkcję Bungie już wcześniej. Zapisy trwają zarówno na stronie dewelopera, jak i na Discordzie Marathon.

Czytaj też: Recenzja Assassin’s Creed: Shadows. Japoński asasyn – spełnienie marzeń czy wielkie rozczarowanie?
Na ten moment nie wiadomo jeszcze, ile Marathon będzie kosztować. Pewne jest jedno — nie będzie to gra free-to-play. Bungie zapowiada, że więcej szczegółów cenowych poda później, chociaż czasu jest coraz mniej. No i tutaj rodzi się jedno, kluczowe pytanie: czy to ma szanse odnieść sukces? Chociaż Marathon wygląda efektownie, to rynek shooterów PvPvE jest dziś przepełniony, a niedawna porażka Concord pokazuje, jak łatwo o potknięcie — i nawet doskonały pomysł na papierze, kiedy zostanie zrealizowany nieco za późno lub jedna rzecz pójdzie nie tak, może okazać się absolutną klapą. Sukces Destiny to solidna podstawa, ale jednocześnie ogromna presja.