Bez nich artyleria nie istnieje. Teraz USA chcą je zrewolucjonizować

Pustynne równiny południowo-zachodniej Arizony często rozbrzmiewają hukiem prób artyleryjskich, ale najnowsze testy w ośrodku Yuma Proving Ground przyciągają uwagę nie tylko z powodu mocy wybuchów. Wpływ MACS na przyszłość Armii USA zapowiada się bowiem na istną rewolucję.
Bez nich artyleria nie istnieje. Teraz USA chcą je zrewolucjonizować

Tym razem amerykańscy inżynierowie zgłębiają to, jak zapalają się i zachowują ładunki miotające. Robią to nie tylko po to, aby strzelać dalej, ale też w celu osiągnięcia wyższej precyzji, ograniczenia zużycia luf oraz uproszczenia całej logistyki. W centrum tych wysiłków znajduje się bowiem nowa generacja ładunków miotających, które to są zbudowane na podstawie starego już tak naprawdę systemu MACS (Modular Artillery Charge System).

Jeszcze lepszy MACS dla amerykańskich artylerii. Do czego doprowadzą nowe testy?

Na początku lat 2000 Armia USA przeszła z klasycznych worków z prochem na modułowy system MACS, czyli zestaw ładunków, które można układać warstwowo w zależności od pożądanego zasięgu. W skład systemu wchodzą m.in. ładunki M231 (low-zone), stosowane pojedynczo lub w parach do strzałów krótkiego zasięgu, oraz M232 (high-zone), używane w konfiguracjach po trzy do pięciu jednostek przy ogniach na maksymalną odległość. Chociaż MACS powstał z myślą o anulowanej haubicy Crusader, szybko zaadaptowano go do starszych platform, takich jak M109 Paladin czy M777. Dziś jednak ten dobrze znany system przechodzi poważne testy modernizacyjne.

Czytaj też: To już wymknęło się spod kontroli. Tajna broń Chin mieści się na opuszkach palców

Amerykańska artyleria samobieżna

Aktualnie na wspomnianym poligonie Yuma trwają intensywne badania nad nową generacją ładunków MACS, które mogą zrewolucjonizować sposób prowadzenia ognia. Przede wszystkim testowana jest równomierność zapłonu, bo nierówny rozkład ciśnienia w komorze zamkowej powoduje mikrowibracje, które z czasem prowadzą do przyspieszonego zużycia lufy. Inżynierowie starają się zsynchronizować zapłon dla obu typów ładunków, by zminimalizować to zjawisko. Równolegle testowany jest tzw. COMMON Ignitor, czyli jeden uniwersalny zapalnik do wszystkich ładunków, który to ma uprościć logistykę, zmniejszyć ryzyko błędów obsługi i przyspieszyć przygotowanie działa do strzału.

Czytaj też: Nowa francuska superarmata lądowa. Ta broń zaleje przestworza ołowiem

Ultralekkie haubice M777

Kolejny aspekt to monitorowanie zużycia lufy. W tym celu po setkach strzałów mierzona jest prędkość wylotowa, ciśnienie w komorze, a także prowadzony jest bezpośredni zapis obrazu z wnętrza lufy. Celem jest doświadczalna odpowiedź na pytanie – czy nowy typ ładunku faktycznie spowalnia zużycie sprzętu, czy przeciwnie? W tym celu wykorzystuje się również atrapy pocisków, a więc realistyczne odlewy woskowe o identycznej masie i aerodynamice jak ostrza bojowe. Dzięki nim można bezpiecznie prowadzić testy balistyczne przy niższych kosztach i bez ryzyka eksplozji.

Czytaj też: To nie będzie atak, a ostateczna destrukcja. Chiny redefiniują potęgę lotniskowca

Wszystko to dzieje się w kontekście gwałtownie rosnącej roli artylerii w nowoczesnym konflikcie. Nie jest to zresztą wyssane z palca, bo najlepszym tego przykładem jest wojna w Ukrainie, gdzie intensywność ognia przypomina już poziomy z II wojny światowej. Każdy dodatkowy kilometr zasięgu i każda przedłużona godzina życia lufy to dziś realna przewaga. Dodatkowo, wyniki amerykańskich testów mogą szybko przełożyć się na inne kraje NATO, które coraz częściej adoptują kompatybilne systemy.