Postawili na prąd i stworzyli broń przyszłości. Nawet Amerykanie z niej zrezygnowali

Japonia wychodzi przed szereg, mając dostęp do funkcjonalnej broni przyszłości. Takiej, w której pocisk nie jest wprawiany w ruch precyzyjnie kontrolowaną eksplozją ładunku wybuchowego, a… prądem. Wiąże się to zarówno z wielkimi zaletami, jak i wadami.
...

Kiedy państwa czy firmy chwalą się swoją nową bronią, to zwykle najpierw widzimy efekt, a dopiero potem poznajemy sztuczki, które za nią stoją. Z japońskim railgunem, a więc działem elektromagnetycznym, jest odwrotnie. Zanim usłyszeliśmy o udanych strzałach na wysokie odległości, Japończycy musieli rozwiązać nudne problemy, a w tym jak utrzymać stabilny impuls elektryczny przy kołysaniu okrętu, jak schłodzić przewodniki po ułamku sekundy przewaleń energii czy jak sprawić, by system kierowania ogniem dogadywał się z bronią, która nie zna ani grama prochu. Dopiero wtedy kiedy te problemy zostały rozwiązane, Japońskie Siły Samoobrony mogły oficjalnie pokazać, że eksperymenty to już przeszłość i teraz nadszedł czas na sianie zniszczenia.

USA odpuściło, Japonia dowozi. Railgun wraca do gry i uderza w budżety wojskowe

W 2023 roku Japończycy zademonstrowali pierwszy udany strzał railguna z okrętu. Prawdziwa zmiana przyszła jednak w 2025 roku, gdy na morzu doszło do serii testów z realnym celowaniem i powtarzalnym profilem strzału. Wielka różnica tkwi w tym, że na pokładzie zadziałał cały łańcuch, a więc magazyn energii, kondycjonowanie impulsu, samo działo i pomiar efektu na celu. Tak jak np. taki rewolucyjny szklany rycerz w Young Sherlock Holmes broni się nie mocą komputerów, ale dobrym planem oświetlenia i krótkim kadrem, tak tu liczy się spójny projekt: właściwa długość szyn, przewodniki, ograniczenie erozji styków, zarządzanie temperaturą, korekcja trajektorii przy bocznym wietrze i falowaniu.

Czytaj też: Nowy niszczyciel w powietrzu. Ta broń wygląda jak pocisk, ale lata jak samolot

W tym rodzaju broni zamiast ładunku miotającego mamy bowiem prąd, który przez dwie szyny tworzy pole elektromagnetyczne i przyspiesza pocisk do ponad 2,5 km/s. Reszta to już fizyka ze szkoły średniej, ale na sterydach. Energia kinetyczna zastępuje materiał wybuchowy, więc magazyn amunicji staje się magazynem samych efektorów oraz systemów zasilania. W takim scenariuszu zyskuje się dwie rzeczy – po pierwsze bezpieczeństwo i logistykę, bo na pokładzie nie trzyma się już wielu ton prochu, a po drugie sterowalność, bo zmieniając tylko energię impulsu, można korygować prędkość wylotową, zasięg i sam efekt przy uderzeniu w cel.

Nowoczesne wojny to starcie kosztów. Pocisk manewrujący za setki tysięcy kontra obrona za jeszcze więcej to gra, w której budżet przegrywa szybciej niż żołnierz. Railgun proponuje inną matematykę, bo mały, niekierowany pocisk lecący bardzo szybko do celu jest trudnym celem dla radarów i efektorów, a do tego nie rodzi ryzyka eksplozji w magazynie. Dla floty oznacza to nowy wymiar obrony i rażenia, bo zwalczanie szybkich celów powietrznych i nawodnych na średnim dystansie, uderzenia punktowe na infrastrukturę, przerywanie ataków saturacyjnych. Nie zastępuje to rakiet ani klasycznej artylerii, ale wkłada klin tam, gdzie koszt jednego strzału ma największe znaczenie.

Nie taki railgun kolorowy, jak go malują

Największym wrogiem railguna nie jest przeciwnik, tylko materia. Każdy strzał niszczy szyny, każdy impuls chce zamienić przewodniki w grzałki, a każdy milimetr luzu w styku potrafi zjeść połowę zysku. Dlatego też japońska praca domowa objęła właśnie trwałość lufy szynowej, chłodzenia i wykorzystywania energii w cyklu morskim. W tle są jeszcze integracje, które obejmują okrętowe sieci zasilania wysokiej mocy, stabilizację platformy, fuzję danych z radarów i optyki czy algorytmy prowadzenia ognia, które przewidują atmosferę i ruch celu przy prędkościach hipersonicznych w końcowym odcinku lotu.

Czytaj też: Latający radar NATO krąży nad Polską. Oto dlaczego Boeing E-3 Sentry jest oczami i uszami sojuszu

Niedawny sukces prób w wykonaniu Japończyków nie rozwiązuje jednak wszystkiego. Railgun musi wytrzymać tysiące strzałów między remontami, trafić ruchomy cel w pogodzie innej niż folder reklamowy i robić to w tempie sensownym operacyjnie. Musi też wygrać z konkurencją o miejsce na pokładzie, a więc z laserami, z rakietami krótkiego zasięgu czy nawet z nową/starą artylerią prochową o programowalnych zapalnikach. Dlatego to nie jest opowieść o cudownej broni, a o kolejnym rodzaju uzbrojenia, które może zacząć trafiać coraz częściej na pokłady okrętów.

Czytaj też: Patrioty, Narew i Pioruny kontra drony. Polska pokazała siłę na wschodniej flance

Pewnie nie zobaczymy jutro filmów z przechwytywania rakiet balistycznych ani salw rodem z gier wideo. Zobaczymy raczej żmudne zwiększanie energii pojedynczego strzału, skracanie czasu między strzałami, wydłużanie życia szyn, a przede wszystkim wdrożenie taktyk, w których railgun dostaje dokładnie te zadania, które opłaca się wykonywać energią elektryczną, a nie prochem. Jeśli to się powiedzie w przypadku Japonii, to na pewno nawet marynarka USA wróci do tej koncepcji nie z powodu mody, ale rachunku kosztów i ryzyka.