Promieniowanie elektromagnetyczne jest badane przez 75 lat. Szkodliwości brak, ale strach nie mija

W lutym 2022 roku opublikowano raport podsumowujący 75 lat badań nad promieniowaniem elektromagnetycznym (PEM). Czy są jakieś dowody na szkodliwość sieci 5G? Jak bardzo posunęła się technologia? Jak badać żeby… faktycznie coś zbadać?
promieniowanie elektromagnetyczne pem 5g
promieniowanie elektromagnetyczne pem 5g

Sprzęt do badań promieniowania elektromagnetycznego znacznie się rozwinął

W lutym na łamach International Journal of Environmental Research and Public Health opublikowano badanie podsumowującej 75 lat prac nad promieniowaniem elektromagnetycznym. Serwis IEE Spectrum przeprowadził wywiad z jednym z autorów pracy Kennethem R. Fosterem. Emerytowanym profesorem Uniwersytetu Pensylwanii, który badaniami PEM zajmuje się od 1971 roku. Doświadczenie całej trójki, Fostera oraz Marvina Ziskine’a i Quirino Balzano, w badaniach nad PEM to łącznie ponad 100 lat pracy.

Celem badania było pokazanie, jak bardzo rozwinęły się metody pomiarów pól elektromagnetycznych oraz ich skutków. Zdaniem Fostera, zbadanie fal radiowych w środowisku jest prostsze, choć wraz z rozwojem technologii coraz bardziej skomplikowane. W otoczeniu mamy coraz więcej źródeł promieniowania, które często potrafią pojawiać się i znikać w krótkim czasie. W przypadku nowych generacji Wi-Fi (6e) czy sieci 5G, emitowanych jest wiele pojedynczych wiązek, zamiast jednej, stałej. Złapanie ich wszystkich za pomocą miernika jest więc bardziej skomplikowane. Z pomocą przychodzą nowe mierniki. Kilkadziesiąt lat temu nie do pomyślenia było, że za pomocą stosunkowo kompaktowego urządzenia można będzie jednocześnie profesjonalnie zmierzyć natężenie silnych pól elektromagnetycznych, np. w miejscu pracy zgodnie z zasadami BHP, jak i słabe pola z odległych źródeł. A do tego zidentyfikować źródło sygnału i określić dokładnie jego widmo.

Czytaj też: Nielimitowany Internet domowy 5G w T-Mobile. Cena jest intrygująca

Lecznicze zastosowania pól elektromagnetycznych. 75 lat badań, a niektórzy naukowcy nadal nie potrafią dokonywać pomiarów

O ile jednak, przy odpowiedniej wiedzy i sprzęcie, stosunkowo łatwo można zmierzyć natężenie PEM w środowisku, tak znacznie bardziej skomplikowane jest sprawdzenie indywidualnej ekspozycji dla konkretnej osoby, w konkretnej sytuacji. Wykorzystywana jest do tego dozymetria, czyli obliczanie dawek promieniowania jonizującego związanego z materią. Zazwyczaj oczywiście materią ożywioną.

Dlaczego obliczenia? Nie można przecież wbić w ciało człowieka sondy, która dokona pomiaru. Choć są sytuacje, kiedy w medycynie konieczne jest nakłucie pacjenta małymi sondami termicznymi. Tylko w taki sposób można sprawdzić, czy tkanki zostały ogrzane w odpowiednim stopniu np. podczas leczenia raka. Jeśli przesadzi się z dawką, może dojść do poparzenia. Jeśli jest zbyt niska, nie będzie efektów.

Czytaj też: Runął 60-metrowy maszt. Przeciwnicy sieci komórkowych wracają „do pracy”

Innym przykładem zastosowania dozymetrii jest sprawdzenie, ile energii pola elektromagnetycznego pochłania organizm i w jaki sposób jest ona po nim rozprowadzana. Tutaj mówimy głównie o badaniach na zwierzętach. Profesor Foster zaznacza, że nie można przecież machać telefonem przed zwierzęciem jako źródłem ekspozycji, choć niektórzy badacze tak właśnie robią. To właśnie dzięki dozymetrii możliwe było np. sprawdzenie skutków emisji PEM na szczury przez cały ich życie.

Ogółem, jak zaznacza Foster, na przestrzeni lat dozymetria obliczeniowa znacznie poprawia dokładność pomiaru dawki termicznej i doprowadziła do istotnych postępów w technologii.

Prawdopodobnie największy postęp nastąpił w dozymetrii obliczeniowej, wraz z wprowadzeniem metody skończonej różnicy czasu (FDTD) i modeli numerycznych ciała opartych na obrazach medycznych o wysokiej rozdzielczości. Pozwala to na bardzo precyzyjne obliczenie absorpcji energii PEM w organizmie z dowolnego źródła. Dozymetria obliczeniowa tchnęła nowe życie w znane metody leczenia, takie jak hipertermia w leczeniu raka, i ułatwiła rozwój ulepszonych systemów obrazowania MRI i wielu innych technologii medycznych.

Czytaj też: Darmowy roaming do 2032 roku. Jest z nami już pięć lat

Skoro pole elektromagnetyczne nie szkodzi, to dlaczego ludzie się go boją? Czyli o szamanach i magicznych miernikach

W tej kwestii profesor Foster raczej nie wnosi nic poza to, co wiemy już od dłuższego czasu. Promieniowanie elektromagnetyczne budzi w ludziach obawy. Przede wszystkim ze względu na nazwę. Słysząc promieniowanie myślimy – O matko! Czarnobyl! Do tego dochodzi niewiedza, bo promieniowanie promieniowaniu nierówne. Czym innym jest nieszkodliwe promieniowanie niejonizujące, emitowane przez elektronikę, a czym innym promieniowanie jonizujące. Jak wspomniany Czarnobyl.

Do tego dochodzi czynnik psychologiczny. Wokół mamy wiele anten, które groźnie wyglądają. Do tego emitują coś, co złowrogo jest nazywane promieniowaniem, a tego czegoś nie widać. To wzbudza obawy. Są też osoby elektrowrażliwe. Choć pomimo starań naukowcy nie są w stanie wykazać, że zgłaszane przez nich dolegliwości mają faktycznie związek z polem elektromagnetycznym.

Nie pomaga też łatwy dostęp do mierników, a raczej mierników. Które faktyczne wykrywają pola elektromagnetyczne, ale ich nie identyfikują. Więc jeśli urządzenie coś wykryje, a w dodatku połączy to ze złowrogim pikaniem rodem z licznika Geigera (wspominałem już o Czarnobylu?), to przecież jasne, że winna jest antena sieci komórkowej. Bo ją widać, jest brzydka i straszy. To wszystko, napędzane przez osoby chcące wywołać panikę dla własnych celów, napędza spiralę strachu.

Czytaj też: Polska pozwana do TSUE za brak wdrożenia Europejskiego Kodeksu Łączności Elektronicznej

Trzeba dalej badać. Ale przecież już są “tysiące badań…”

Często w internetowych dyskusjach o polach elektromagnetycznych można trafić na zdanie, że są tysiące badań… wskazujących ich rzekomą szkodliwość. Profesor Foster nie neguje, że faktycznie mamy tysiące badań, ale ich jakość pozostawia wiele do życzenia.

W literaturze istnieją tysiące badań dotyczących bioefektów PEM, które różnią się znacznie pod względem punktu końcowego, znaczenia dla zdrowia, jakości badania i poziomu narażenia. Większość z nich zgłasza jakiś efekt na wszystkich częstotliwościach i na wszystkich poziomach ekspozycji. Jednak większość badań wiąże się ze znacznym ryzykiem błędu systematycznego (nieodpowiednia dozymetria, brak zaślepienia, mały rozmiar itd.), a wiele z nich jest niespójnych z innymi badaniami. „Wyłaniająca się przewaga studiów” niewiele znaczy w odniesieniu do tej mrocznej literatury. Należy polegać na dokładniejszych ocenach agencji zdrowia. Te konsekwentnie nie znajdują wyraźnych dowodów na negatywne skutki środowiskowych pól RF– mówi profesor Kenneth R. Foster.

Co oczywiście nie oznacza, że należy przestać badać pola elektromagnetyczne. O ile w przypadku aktualnie używanych sieci komórkowych, w tym sieci 5G, możemy być spokojni, tak nadal stosunkowo niewiele mamy badań przyszłych technologii. Obecne sieci piątej generacji wykorzystują głównie częstotliwości, których używamy od lat. Ale w przyszłości sieć 5G będzie działać na wyższych pasmach, 26 GHz oraz powyżej 30 GHz. Tutaj badań jest niewiele. Wiemy za to, że i w tym przypadku fale nie przenikają skóry i póki co agencje zdrowia nie wyrażają obaw związanych z narażeniem na ich emisję.

Z tego powodu – badać nadal trzeba, ale też nie ma powodów, aby dzisiaj wstrzymać wdrażanie sieci 5G. Zdaniem profesora Fostera, do badań powinny włączyć się państwa. Rządy zarobiły i zarabiają duże pieniądze na sprzedaży praw do wykorzystywania pasm sieci komórkowych i część z nich powinny przeznaczyć na badania.