Test Kia Stonic – tanie auto nie musi epatować taniością

Tanie auta mają często jeden duży problem. Wsiadacie do środka i dostajecie w głowę młotem z napisem – jestem tani! Kia Stonic skutecznie przeczy tym stereotypom, bo choć auto w dobie dzisiejszych cen należy zdecydowanie do tych tańszych, to pod wieloma względami pokazuje, że da się jednocześnie mieć tanio i dobrze.
Test Kia Stonic – tanie auto nie musi epatować taniością

Kia Stonic to mały, zgrabny crossover

Kia Stonic w obecnej poliftowej wersji jeździ po drogach od 2020 roku. Trzeba przyznać, że auto może się podobać i wiele rzeczy bardzo skutecznie przyciąga wzrok. Z przodu jest to ładnie zaślepiona plastikowym elementem chłodnica (są też wersję z kratką, która też prezentuje się bardzo dobrze) oraz wloty powierza na wysokości kół, które nie są atrapą. Do tego mamy efektowne przetłoczenia na masce.

Na boku ładnie biegnie jasna linia oddzielająca czarne progi i nadkola od reszty nadwozia. 16-calowe aluminiowe felgi są częścią wyposażenia testowanego wariantu, w wyższych wersjach można wybrać 17-calowe z szerszymi oponami.

Tył jest w ciekawy sposób zaokrąglony, ma ładnie wkomponowane lampy, a najefektowniejszym elementem jest tutaj zdecydowanie chromowana, nieco powiększona końcówka wydechu.

Kia Stonic świetnie nadaje się do miasta dzięki niewielkim wymiarom. Auto ma 4140 mm długości, 1760 mm szerokości o 1520 mm wysokości. Rozstaw osi wynosi 2580 mm.

Czytaj też: Test Hyundai Santa Fe – zapakowaliśmy rodzinę i ruszyliśmy w podróż

Kia Stonic to wzór do naśladowania dla tanich aut

We wnętrzu Kii Stonic można poczuć się… dobrze. Producent zadbał o to, żeby wnętrze, choć budżetowo, nie odrzucało brzydkimi plastikami czy nadmiernym skrzypieniem.

Przede wszystkim zminimalizowano tu błyszczące plastiki. Znajdziemy je w obramowaniu ekranu oraz nawiewów. Poza tym dominuje tu przyzwoitej jakości plastik i miękkie, gumopodobne elementy. Na tle testowanej przez nas ostatnio Dacii Jogger można odnieść wrażenia, że Stonic to auto o półkę wyżej.

Z przodu mamy całkiem sporo miejsca. Nie trzeba wcale ograniczać przestrzeni, żeby pasażerowie nie musieli narzekać na nadmierny ścisk. Fotele są profilowane, z miękkimi bokami, które może nie trzymają jakoś wybitnie w trakcie jazdy, ale robią to na tyle skutecznie, że nie trzeba się dodatkowo zapierać nogami na zakrętach.

Trzy elementy można by z przodu nieco poprawić. Podłokietnik na tunelu środkowym jest bardzo krótki, przydałoby się jeszcze chociaż 5 cm więcej. Tylko wtedy trzeba by mocno przesunąć do przodu uchwyty, a raczej zagłębienia na napoje, bo już teraz do tylnego trudno zmieścić coś więcej niż puszkę 0,3l. Litrowa butelka z wodą nie mieści się przez wystający nad nią podłokietnik. Rzecz trzecia to umiejscowienie stacyjki. Ten problem dotyczy tylko wariantu z klasycznym kluczykiem. Jeśli macie do niego cokolwiek podczepione, to w trakcie jazdy będzie to wyglądać jak poniżej i cały czas uderzać Was w kolano.

Tylna kanapa została rozwiązania w ciekawy sposób. Jest osadzona dosyć głęboko, przez co z jednej strony siedzimy trochę zapadnięci, ale dzięki temu miejsca na nogi jest zaskakująco dużo i przy 183 cm wzrostu, bez konieczności przesuwania przedniego fotela mogłem siedzieć zaskakująco komfortowo. Ogółem podróż w cztery osoby będzie bardzo wygodna, ale latem może być gorąco, bo nawet w dodatkowym wyposażeniu nie ma dwustrefowej klimatyzacji.

Jest za to port USB, więc opcjonalnie można podpiąć jakiś wiatraczek. Kanapa jest dzielona w proporcjach 40/60 i składa się ją bardzo łatwo jednym przyciskiem na oparciu.

Pojemność bagażnika to katalogowo 332 litry, ale optycznie wydaje się, że jest nieco większa. Podłoga jest podniesiona dosyć wysoko, co z jednej strony ułatwia załadunek i rozładunek, ale z drugiej zabiera trochę przestrzeni. Pod podłogą znajduje się koło zapasowe. Warto też dodać, że po lewej stronie bagażnika znajduje się mały schowek, idealny do przewożenia np. płynu do spryskiwaczy.

Czytaj też: Test Mini Cooper Countryman Plug-In Hybrid – za co ludzie go tak lubią?

Kia Stonic ma proste multimedia i zaskakująco przyzwoite nagłośnienie

8-calowy ekran Stonica jest przyzwoitej jakości. Jest czytelny nawet w słoneczne dni i ma dobre kąty widzenia. Domyślnie niewiele na nim zrobimy. Służy wyłącznie do sterowania multimediami, a nawigacja jest dostępna tylko w wyższych wersjach wyposażenia lub dodatkowych pakietach. Ale nie jest do niczego potrzebna, bo mamy tu bardzo dobrze działające Android Auto i Apple CarPlay (oba przewodowo).

Wszelkie ustawienia auta dotyczące np. systemów bezpieczeństwa wprowadzamy za pomocą przycisków na kierownicy na małym ekranie (3,5 lub 4,2 cala) umieszczonym pomiędzy zegarami. Na nim możemy też wyświetlić informacje o spalaniu czy aktywności systemów wspomagających.

Kia Stonic nie ma wielu dodatkowych bajerów. Najbardziej przydatnym jest kamera cofania, która oferuje dobrą jakość obrazu, opcjonalnie ruchome linie i bardzo użyteczną perspektywę. Dawno już nie widziałem kamery, dzięki której można tak łatwo wyczuć, gdzie faktycznie kończy się tył auta. Tylko kąt widzenia mógłby być nieco szerszy i byłoby idealnie.

Na pokładzie mamy zestaw sześciu głośników, w tym dwa wysokotonowe. Nie są sygnowane żadnym modnym logo i grają zaskakująco przyzwoicie. Czysto, z całkiem szeroką sceną, ładnym i niedudniącym basem. To bardzo pozytywne zaskoczenie. Podobnie jak wygłuszenie auta, które też jest zaskakująco przyzwoite. Oczywiście, to nie jest limuzyna za pół miliona, ale przy prędkościach autostradowych można w środku swobodnie rozmawiać bez krzyczenia do siebie.

Czytaj też: Test Hyundai Kona N. Prawdopodobnie jedyne takie auto na rynku

Kia Stonic z silnikiem 1.0 to całkiem żwawe auto

Sylwia Januszkiewicz

Kię Stonic możecie kupić w „czystej” benzynie lub w wersji MHEV, oznaczającej miękką hybrydę (Mild Hybrid Electric Vehicle). Testowaliśmy egzemplarz wyposażony w 3-cylindrowy, litrowy silnik o mocy 100 KM i 172 Nm momentu obrotowego z manualną, 6-stopniową skrzynią biegów i napędem na przednią oś (Stonic nie występuje z napędem AWD). Przyspieszenie 0-100 km/h zajmuje jej 10,7s – jak na swój segment, wystarczająco. Jasne, trzeba ją trochę poganiać, jeżeli nam się spieszy, ale czego innego można spodziewać się po silniku 1.0?

Biorąc pod uwagę cenę (o której za chwilę) tego autka, będziecie też zadowoleni z jego prowadzenia. Zawieszenie na pewno nie jest szczytem inżynieryjnej maestrii koreańskiego producenta i na nierównościach będzie Wami bujać, ale jest to dodatkowy argument za spokojną, ekonomiczną jazdą – szybka jazda na nierównej drodze jest po prostu nieprzyjemna. Jeśli zachowacie umiar i zdrowy rozsądek, nie ma płaczu. Manualną skrzynię biegów należy zaliczyć na plus – pomimo sporego jak na auto testowe przebiegu (ok 30 000 km, a niektórzy w autach testowych radzą mnożyć przebieg przez cztery, żeby poznać jego realne zużycie), działała płynnie i była sztywna, dzięki czemu nie było ryzyka wrzucenia nieprawidłowego biegu.

Grzechem byłoby też pominięcie tego, jak zwrotne jest to auto. Minimalny promień skrętu to 5,1 m, co w połączeniu z niewielkim rozmiarem sprawia, ze wszelkiego rodzaju wąskie uliczki, czy ciasne parkingi, nie będą Wam straszne. Chętnie przeszłabym dalej, ale jest jedna rzecz, która skutecznie uprzykrzała mi koegzystencję z tym autem, więc przeczytacie o tym, czy tego chcecie, czy nie.

Czytaj też: Test Dacia Jogger – LPG i niska cena kosztem komfortu?

Tak jak wszystkie nowe samochody, tak i Kia Stonic jest wyposażona w system Stop&Start. Ma to na celu ograniczenie emisji spalin – silnik nie pracuje podczas postoju, a kiedy chcecie ruszyć (wciskacie gaz jeśli macie skrzynię automatyczną, sprzęgło – jeśli macie skrzynie manualną), natychmiast się uruchamia. Nie jest to szczególnie odkrywcze, ale pozwala zaoszczędzić paliwo. Czy działa bez zarzutu? Nie. Kia Stonic bardzo chętnie wyłącza silnik spalinowy, z jego włączaniem bywa niestety różnie.

Wiadomo, jak przyjemne jest kiszenie się w korku samochodem z manualną skrzynią – wrzucamy jedynkę, toczymy się, widzimy, że samochód przed nami zaczyna hamować, więc wrzucamy luz i zaczynamy robić to samo. Kiedy widzimy, że światła stopu naszego towarzysza niedoli gasną, wrzucamy jedynkę, znowu zaczynamy przyspieszać, po czym po chwili hamujemy i tak w kółko. Stonic kilkukrotnie pokazał mi w takich sytuacjach środkowy palec.  Kiedy tylko wrzucałam go na luz, silnik gasł, natomiast kiedy jeszcze toczył się na oparach, a ja chciałam przyspieszyć, niekoniecznie miał ochotę się uruchomić. Było to co najmniej irytujące, bo musiałam wybierać – albo ruszam ślamazarnie, bo wciskam sprzęgło i czekam, aż silnik połapie się w sytuacji, albo wyłączam system Stop&Start, więc mogę prowadzić sprawnie, ale spalać więcej paliwa. Przyznaję, że wybrałam to drugie – brak mi cierpliwości, w szczególności gdy pod światłami widzę cwaniaków, którzy tylko czekają na okazję wbicia się w jakąkolwiek wolną przestrzeń, aby skręcić tam gdzie chcą bez grzecznego czekania w kolejce. Nie jest to mała wada – Stonic jest pozycjonowany jako miejski crossover i z założenia najwięcej czasu ma jeździć po mieście. Cóż, dla dobra jego użytkowników miejmy nadzieję, że będzie to niezakorkowane miasto.

Skoro już wyrzuciłam to z siebie, przejdźmy do przyjemniejszych rzeczy.

Czytaj też: Test BMW 7 – pięć metrów bezczelności

Spalanie jest adekwatne do małego auta, jakim jest Kia Stonic

Producent deklaruje, że zużycie paliwa w cyklu mieszanym to dla tej konkretnej konfiguracji przedział 5,4-5,9 l/100 km w cyklu mieszanym i mogę potwierdzić, że Koreańczycy nie minęli się z prawdą.

Cykl miejski6,5 l/100 km
Trasa do 90 km/h (70-90 km/h)5,2 l/100 km
Droga ekspresowa (tempomat ustawiony na 120 km/h)5,4 l/100 km
Autostrada (tempomat ustawiony na 140 km/h)7,3 l/100 km

Przyznaję – pomiar w mieście był dla Stonica korzystny. Mały ruch, jak na Warszawę, niewielka ilość czerwonych świateł, do tego sumiennie trzymałam się ograniczeń prędkości i jechałam na tyle spokojnie, żeby system Stop&Start nadążał. Kiedy go wyłączałam i kwitłam korkach, spalanie potrafiło skoczyć do 8 l/100 km, jednak były to przejazdy, które z ograniczaniem spalania nie miały nic wspólnego  – okoliczności były fatalne, a i ja nie zasługiwałam na złotą odznakę oszczędnego kierowcy. Pozostałe wyniki, jak na auto niezelektryfikowane, robią bardzo dobre wrażenie.

Czytaj też: Test Nissan Qashqai e-Power – nietypowa hybryda potrafi być oszczędna

Kia Stonic to bardzo dobrze wycenione auto

Kia Stonic jest jednym z tańszych crossoverów na rynku. Jej ceny wahają się między 78 100 zł a 107 600 zł jeżeli interesuje Was czysta benzyna, natomiast miękkie hybrydy to wydatek w granicach 84 100 – 110 600 zł.

Mamy trzy wersje wyposażenia tego modelu – M, L i GT Line. Wyposażenie standardowe (M) jest okrojone, ale podstawowe udogodnienia są. Mamy tutaj 16-calowe felgi, manualną klimatyzację, światła dzienne i pozycyjne w technologii LED, 8-calowy ekran dotykowy, łączność Android Auto i Apple CarPlay, elektrycznie regulowane, podgrzewane lusterka i klasyczny, składany kluczyk.

Wersja L (86 100 – 98 100 zł dla silnika benzynowego i 93 100 – 101 100 zł dla miękkiej hybrydy) stanowi spory przeskok w standardzie wyposażenia. Za dodatkową opłatę 9 000 zł dostaniecie pakiet bezpieczeństwa, który zawiera m.in. tempomat, system utrzymywania auta pośrodku pasa ruchu, czy system automatycznego hamowania, automatyczną klimatyzację, kamerę cofania z tylnymi czujnikami parkowania, konsolę centralną z podłokietnikiem, skórzano-materiałową tapicerkę, elektrochromatyczne lusterko wsteczne, czy 17-calowe felgi. Dodatkowych elementów jest więcej, ale już te w pełni uzasadniają dodatkową opłatę. Jeśli musicie uważać na budżet, ale zależy Wam na bezpieczeństwie, zdecydowanie polecam wersję L.

Wersja GT Line nie jest (jak sugeruje nazwa) usportowioną opcją Kii Stonic. Dostaniecie dodatkowe udogodnienia, ale nie dodatkową moc, czy sportowe elementy konstrukcyjne. Pełny pakiet świateł LED, dostęp bezkluczykowy, podgrzewana kierownica i fotele, przednie czujniki parkowania, nawigacja, wybrane elementy stylistyczne – za tego typu elementy należy dopłacić 9 500 zł do wersji L. Czy jest to warte swojej ceny? Jeśli jesteście gotowi za to dopłacić to pewnie, czemu nie. Osobiście wolałabym wydać te pieniądze na dodatkowe pakiety, które są znacznie bardziej przydatne.

Mamy dwa dodatkowo płatne pakiety bezpieczeństwa. Pierwszy, dedykowany dla wersji M, kosztuje 3000 zł i zawiera wszystkie elementy związane z bezpieczeństwem, dostępne w wersji L. Jeśli nie zależy Wam na automatycznej klimatyzacji, czy kamerze cofania, zamiast dopłacać 9 000 zł za wersję L, możecie wydać 3 000 zł i mieć udogodnienia takie jak tempomat, system automatycznego hamowania, czy system utrzymujący auto pośrodku pasa ruchu.

Pakiet bezpieczeństwa dla wersji L kosztuje 2 500 zł (dla manualnej skrzyni biegów) lub 4 500 zł (dla wersji z automatem), natomiast dla wersji GT Line to wydatek rzędu 2 000 zł lub 4 000 zł. Tutaj otrzymujemy system monitorowania martwego pola z funkcją reakcji, system monitorowania ruchu poprzecznego podczas cofania, rozpoznawanie ograniczeń prędkości (tylko dla GT Line), czy aktywny tempomat (tylko dla skrzyń automatycznych).

Mamy jeszcze kilka dodatkowych pakietów, dedykowanych dla poszczególnych wersji wyposażenia, które dają to możliwość dopasowania wyposażenia auta pod konkretnego kierowcę, ale za jedno muszę Kię skrytykować. System monitorujący martwe pole dostępny wyłącznie jako dodatkowy pakiet? Kia nie jest wyjątkiem, ale jest to słabe, bardzo słabe. Ten system jest na tyle istotny, że nie powinien być dostępny wyłącznie jako jeden z elementów dużego, dodatkowo płatnego pakietu.

Czytaj też: Test Mercedes GLC 220d – popularny SUV w ultraoszczędnej wersji

Kia Stonic poleca się jako oszczędna opcja do miasta. Tylko wybierajcie automat…

Kia Stonic jest bezpretensjonalnym, budżetowym autkiem, które solidnie spełnia rolę narzędzia dowożącego kierowcę z punktu A do punktu B. Urocza, zwrotna i ekonomiczna, nie wzbudza szczególnych emocji, ale nie taka jest jej rola. Kia proponuje uczciwy układ – za relatywnie niewielką kwotę dostajecie dobrze wyposażone auto z 7-letnią gwarancją, które idealnie nadaje się do miasta, a jeśli chcecie wyskoczyć na krótki urlop i nie jesteście obciążeni przesadną ilością bagażu, możecie walić jak w dym. Nic dziwnego, że znalazła całkiem pokaźne grono odbiorców. Tylko jeśli faktycznie planujecie dużo jeździć po mieści, warto dopłacić do automatycznej skrzyni biegów.