Test Seat Leon Sportstourer – rodzinne kombi nie musi być nudne jak Passat TDI

Rodzinne kombi zazwyczaj kojarzy nam się z paskudnym, powolnym karawanem. Seat Leon Sportstourer jest tego kompletnym przeciwieństwem. Piękny, pojemny, dynamiczny, ale niepozbawiony wad.
Test Seat Leon Sportstourer – rodzinne kombi nie musi być nudne jak Passat TDI

Seat Leon Sportstourer to jedno z najładniejszych aut kombi na rynku

Arkadiusz Dziermański

Seat Leon Sportstourer to piękne auto i w zasadzie najchętniej na tym skończyłbym tę część naszej recenzji. No tylko na niego popatrzcie! To kompletne zaprzeczenie stereotypom na temat aut typu kombi. Oczywiście duża w tym zasługa usportowionej (wizualnie) linii FR, ale też wysokości auta, która wynosi 1448 mm. Dzięki temu Leonowi zdecydowanie bliżej wizualnie do Volvo V90 czy Volkswagena Arteona, niż nieśmiertelnego Passata.

Z przodu auto jest nieco zadziorne, ale nieprzesadnie agresywne. Głównie za sprawą malutkiego, jak na dzisiejsze standardy, grilla. Za nim znajdują się aktywne wloty powietrza, tzn. kiedy chłodnica nie potrzebuje zasysać powietrza, jest zasłaniana przez aktywne żaluzje. Leon w kombi nie jest szerokim autem i z lusterkami ma szerokości 1991 mm.

Z boku… to czysta poezja. Seat Leon Sportstourer ma piękną linię, które świetnie komponuje się z wręcz idealnie dobranymi 18-calowymi felgami. Nie są ani za duże, ani za małe. Auto ma 4642 mm długości i oczywiście taki sam rozstaw osi jak hatchback, czyli 2686 mm.

Tył to chyba najbardziej dyskusyjny element Leona. Jakiś taki obły, z nazwą auta wypisaną dziwną czcionką, atrapami wydechu (wydech jest podwójny, po lewej stronie) i jakimiś takimi smutnymi światłami. Na wprost może szału nie robi, ale skutecznie nadrabia pod dowolnym skosem.

Czytaj też: Test BMW iX xDrive50 – jeszcze nigdy nie zapłaciliśmy tyle za ładowanie auta

Skoro kombi, to pewnie Seat Leon Sportstourer ma duży bagażnik?

Zaglądając do środka można mieć wrażenie, że nie do końca. A katalogowo to przecież 620 litrów. Faktycznie bagażnik jest głęboki, ale ma dosyć mocno podniesioną podłogę i optycznie nie robi to kompletnie żadnego wrażenie. Ale można ją bardzo łatwo opuścić i to o jakieś 7-8 cm, a optycznie całość wyraźnie zyskuje na pojemności.

W bagażniku mamy niewielka zagłębienia po bokach, np. do przewożenia płynów, są haczyki na siatki z zakupami, zdejmowana roleta oraz przyciski składające oparcia tylnej kanapy. Przewożenie dłuższych przedmiotów ułatwia możliwość przebicia się przez środkowy fotel.

Czytaj też: Test BMW i7 – czuć piniądz!

Zalety wnętrza Seata Leon Sportstourer

Wnętrze Leona jest bardzo minimalistyczne. Tu zwyczajnie jest mało elementów, co jest wątpliwą zasługą aktualnej polityki Volkswagena. Ale do wad za moment przejdziemy.

Pochwały należą się za wykonanie wnętrza. Nie są to wyszukane materiały, ale znajdziemy tu elementy skórzane, deska rozdzielcza jest gumowa i nie ma tu za dużo błyszczącego plastiku, ale znalazł się on nad dźwignią selektora kierunku jazdy i rysuje się jak głupi. Poza tym mamy tu efektowne plastiki imitujące szczotkowany metal, ale jeden z nich jest bohaterem kolejnego akapitu, o wadach.

Fotele są bardzo wygodne, lekko usportowione, co jest zasługą nieco sztywniejszych boków. Ładnie trzymają na zakrętach i nie męczą podczas dłuższych podróży. W testowanym wariancie fotel kierowcy był regulowany elektronicznie, z pamięcią ustawień. Pasażer musi się namachać za pomocą manualnej wajchy.

Z elementów praktycznych, mamy tu przesuwany podłokietnik ze sporym schowkiem pod nim (i gniazdem 12V), opcjonalnie dwa porty USB-C i ładowarkę indukcyjną z przodu oraz kolejne dwa porty USB-C z tyłu. Uchwyty na napoje są różnej wielkości, wiec do jednego możemy włożyć mniejszą puszkę, do drugiej większy kubek z kawą. Wedle gustu.

Jak na kombi przystało, z tyłu jest bardzo dużo miejsca. We wnętrzu Leona w zasadzie nikt nie musi się ograniczać, jeśli chodzi o ilość wolnej przestrzeni. Kanapa jest wygodna, opcjonalnie mamy tu osobną strefę klimatyzacji. Podróż w cztery osoby jest bardzo komfortowa, ale i w pięć na krótszych trasach nie będzie większego problemu.

Czytaj też: Test Kia Stonic – tanie auto nie musi epatować taniością

Wad wnętrza niestety nie brakuje

Puste wnętrze Seata Leon Sportstourer to też dla niektórych może być wada. Nie ma tu żadnych fizycznych przycisków, poza tymi na kierownicy. Głośnością czy klimatyzacją sterujemy, co prawda dużymi i całkiem wygodnymi, ale jednak przyciskami dotykowymi.

Błyszczące elementy na kierownicy są efektowne, ale w silnym słońcu okazało się, że oślepiają kierowcę w trakcie jazdy. Co może brzmieć nieco kuriozalnie, ale ciemne okulary to wręcz obowiązkowe wyposażenie kierującego Leonem w wersji FR.

Obok selektora zmiany kierunku jazdy mamy dwa zagłębienia. Lewe jest płytsze, więc telefonu tam nie włożymy, za to prawe jest głębsze, ale… telefon tam nie włożymy. Chyba że to mniejszy model z ekranem znacznie mniejszym niż 6,5 cala. 6,8 cala wygląda tutaj tak:

Czyli telefon w tym miejscu trzyma się w zasadzie do pierwszego mocniejszego hamowania lub bardziej dynamicznego przyśpieszenia. Na tym niestety nie koniec wad, ale do nich przejdziemy w kolejnej sekcji.

Wnętrze jest przyzwoicie wyciszone. Co ciekawe, podczas jazdy z wyższymi prędkościami w środku bardzo słabo słychać opór powietrza i wiatr, za to dosyć mocno przebija się odgłos toczących się opon.

Czytaj też: Test Hyundai Santa Fe – zapakowaliśmy rodzinę i ruszyliśmy w podróż

Technologia to element, który strasznie psuje to auto

Macki Volkswagena dotknęły systemu multimedialnego Seata Leon Sportstourer i jest to w zasadzie jego najsłabszy element. Interfejs jest ładny, przejrzysty, kolorowy i bardzo przyjemnie się na niego patrzy, ale tego samego nie można powiedzieć o jego użytkowaniu. Jest niemiłosiernie wolny i reaguje na polecenia z dużym opóźnieniem. Najlepiej jest raz wprowadzić wszystkie ustawienia i o nim zapomnieć, a ekranu używać do Android Auto lub Apple CarPlay. Oba działają bezprzewodowo, za co ogromny plus oraz bez żadnych zastrzeżeń. Wielka szkoda, bo poprzednie generacje Seata wypadały pod tym względem o wiele lepiej. Interfejs działał szybciej, mieliśmy sporo wygodnych fizycznych przycisków. Niestety ewolucja poszła w złym kierunku.

Zazwyczaj staramy się unikać wrzucania nieskończenie wielu zdjęć interfejsu, ale w przypadku Leona zrobimy wyjątek. Ekran kierowcy może być skonfigurowany na masę różnych sposobów. Można tu zrobić dosłownie choinkę przeróżnych wyświetlanych informacji, można dowolnie łączyć ze sobą elementy, wybrać widok nieco bardziej analogowy, całkowicie cyfrowy, a na deser dołożyć do tego mapę. Zobaczcie sami:

Kolejnym wpływem Volkswagena są czujniki martwego pola. Czytając nasze testy wiecie, że bardzo zwracamy uwagę na ten element. Seat Leon Sportstourer jest w nie wyposażony, ale ich działanie wymaga bardzo dużego przyzwyczajenia. Sygnalizator czujników nie znajduje się jak zazwyczaj na szybie lusterka, ani też na jego obudowie jak w niektórych Volkswagenach, a… na listwie świetlnej na drzwiach. Leon ma dwie strefy podświetlenia. Jedna poniżej deski rozdzielczej, a druga to właśnie taki pasek biegnący pod całą przednią szybą i do połowy drzwi, w ich górnej części. Obie strefy możemy podświetlić na inny kolor. Czujnik martwego pola sygnalizuje niebezpieczeństwo podświetlając połowę paska na drzwiach na pomarańczowo. Tak wygląda to przy podświetleniu wygaszonym (w dzień) oraz kiedy jest aktywne i świeci się na inny kolor:

Wymaga to od kierowcy dużego przyzwyczajenia, bo trzeba sobie zakodować, że ok patrzymy w lusterko, ale też trzeba mieć na uwadze, czy pod nim coś się przypadkiem nie świeci. Pewnie da się do tego przyzwyczaić, ale szczególnie przesiadając się z innego auta, jest to strasznie nieintuicyjne.

Testowany egzemplarz był wyposażony w nagłośnienie Beats Audio. Dźwięk jest dobrej jakości, z przyjemnym basem, ale bardzo przekombinowanymi ustawieniami. Jest ich trochę za dużo, w dodatku momentami psują dźwięk. Jak np. tryb surround, który strasznie spłaszcza brzmienie. W tym przypadku skromniej oznaczałoby lepiej.

Przemilczymy temat kamery cofania, bo w testowanym egzemplarzy była ona uszkodzona. Taki niestety urok aut testowych.

Czytaj też: Test Mercedes GLC 220d – popularny SUV w ultraoszczędnej wersji

Seat Leon Sportstourer w najmocniejszej odmianie

Sylwia Januszkiewicz

Testowany przez nas Leon był wyposażony w najmocniejszy silnik w gamie – 2-litrową jednostkę napędzaną benzyną, oferującą 190 KM i 320 Nm momentu obrotowego, pozwalające na rozpędzenie go 0-100 km/h w ciągu 7,6s. Zestaw uzupełnia dwusprzęgłowa, automatyczna skrzynia i napęd na przednią oś. Jak się tym jeździ? Jak Seatem, czyli bardzo dobrze.

Przełożenia są sprawne, przyspieszenie wystarczające, a układ kierowniczy lekki. Leon zachowuje się w mieście w sposób cywilizowany, a jeżeli potrzebujecie większej precyzji prowadzenia i dynamicznego przyspieszania, można skorzystać z trybu Sport. Kierownica stawia wtedy większy opór, a silnik wkręca się na wyższe obroty. Leon daje wtedy większą satysfakcję z jazdy i dba o to, żeby kierowca nie czuł się jak typowy tateł w średnim wieku, jadący nudnym kombi. Jeśli chcecie kupić solidne kombi, polecam obejrzenie Leona, ale zainteresowanym radziłabym podczas jazdy testowej zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze  zawieszenie – jest dosyć sztywne, więc tych z Was, którzy cenią sobie sprawne i miękkie wybieranie nierówności, może rozczarować. Po drugie – wyciszenie kabiny. Nie ma tutaj tragedii, ale przy prędkościach autostradowych Leon potrafi zmęczyć, szczególnie przy dłuższych trasach.

To, co zwróciło moją uwagę, to świetnie zestrojone systemy służące półautonomicznej jeździe. Asystent pasa ruchu działa na tyle płynnie, że w pewnym momencie nie byłam pewna, czy jest on aktywny, czy może to ja lekko poruszam kierownicą i utrzymuję auto na środku pasa ruchu. Nie ma tutaj agresywnych ruchów kierownicą, czy opóźnionej reakcji skutkującej koniecznością asertywnego odbijania kierownicy. Auto jest prowadzone jak po sznurku. To samo mogę powiedzieć o aktywnym tempomacie. Poza sytuacjami awaryjnymi, nie uświadczycie silnego hamowania w związku ze zbliżeniem się do pojazdu poprzedzającego. Leon namierza taki pojazd i wytraca prędkość płynnie, bez niepotrzebnych nerwów i dyskomfortu pasażerów. Mogłabym się przyczepić jedynie do tego, jak szybko przyspiesza po wyminięciu przeszkody. Tutaj również mu się nie spieszy, ale zawsze można mu w tym pomóc, przynajmniej ja tak robiłam, kiedy ruch na autostradzie był spory i czułam nerwowe dyszenie innych kierowców na karku.

Czytaj też: Test Cupra Ateca – sportowy SUV nie musi pochodzić z Niemiec

Brak hybrydy widać w spalaniu

Ponieważ testowana wersja nie jest hybrydą, a po maską mamy 190 KM, spalanie w mieście może wywoływać mieszane uczucia. Przy niewielkim ruchu Leon spalał 6,9 l/100 km, natomiast w korkach potrafił pochłonąć 8,8 – 9,5 l/100 km. Znacznie korzystniej wypada w trasie – na drogach krajowych, przy jeździe w zakresie 70-90 km/h, 100 km będzie Was kosztowało 5,5 l benzyny, na drogach ekspresowych (z tempomatem ustawionym na 120 km/h) 6,0 l, natomiast na autostradach (tempomat ustawiony na 140 km/h) – 7,4 l/100 km.

Jeżeli poruszacie się głównie między miastami i często pokonujecie dłuższe trasy, będziecie usatysfakcjonowani spalaniem Leona. Jeżeli potrzebujecie auta przede wszystkim do miasta i to do miasta często zakorkowanego, skłaniałabym się raczej w stronę hybrydy.

Czytaj też: Test Seat Arona Xperience – zwinny, łaskawy dla portfela krasnolud

Seat Leon Sportstourer nie jest drogim autem

Ceny testowanej wersji to ciężki temat, bo już nie mamy jej w cenniku, nie da się jej zamówić. Mogę Wam jednak nieco na ten temat napisać, bo da się ją jeszcze znaleźć – niektórzy dealerzy mają na placach pojedyncze sztuki. Wszystkie jakie udało mi się wygrzebać, są oferowane w wariancie FR, czyli wyższej wersji wyposażenia. W podstawie kosztowała ona mniej więcej 135 000 zł, ale Seat nie byłby Seatem, gdybyśmy nie mieli możliwości dokupienia tuzina pakietów. Pakiet z monitorowaniem martwego pola? Dopłata. Kamera cofania? Dopłata. 10-calowy ekran dotykowy? Dopłata.

Morał z tego jest taki, że nieźle doposażony Leon z silnikiem 2.0 kosztuje 150 000 – 170 000 zł i w tych widełkach cenowych znajdują się ostatnie sztuki oferowane przez dealerów.

Co do dostępnych obecnie wersji silnikowych: ceny wahają się od 118 100 zł za wersję z 1.5-litrowym silnikiem benzynowym i manualną skrzynią, przez 131 900 zł za 150-konną hybrydę, po 126 700 – 146 700 za diesla (w zależności od mocy, skrzyni biegów i wariantu wyposażenia). Biorąc pod uwagę ceny nowych aut, nie jest źle, nawet po dokupieniu wybranych pakietów.

Czytaj też: Test Seat Ateca – agresywny z zewnątrz, komfortowy w środku

Seat Leon Sportstourer to rodzinne auto, w którym nie zawsze poczujecie się jak w rodzinnym aucie

Duży, pojemny, agresywnie wyglądający, a jeśli uda Wam się upolować wariant z najmocniejszym silnikiem benzynowym, to do tego o sportowym usposobieniu. Seat Leon Sportstourer to efektowne i komfortowe auto, ale mający swoje wady, które często wynikają z niezbyt pozytywnego wpływy Volkswagena (za działanie interfejsu ktoś powinien stracić głowę, o sygnalizacji czujników martwego pola nie wspominając).

Seat Leon Sportstourer może być traktowany jako alternatywa dla SUV-ów, ale z kompletnie innego bieguna. Równie pojemny, ale bardziej usportowiony, ze sztywniejszym zawieszeniem i na ogół niższą ceną. Bo w końcu nie każdy lubi wysoko siedzieć.