Recenzja Call of Duty: Black Ops 7 – czy tak to powinno wyglądać?

Wiele mówi się na temat niedawnej premiery Call of Duty: Black Ops 7, niestety głównie w złym świetle, a rywalizacja z największym wrogiem marki, czyli Battlefieldem, tym razem za sprawą najnowszej części dorzuciła do pieca. Jednak czy jest to faktycznie tak zła gra, czy po raz kolejny niektórzy po prostu prześcigają się w negatywnych, pozbawionych uzasadnienia opisach?
...

Wiele mówi się na temat niedawnej premiery Call of Duty: Black Ops 7, niestety głównie w złym świetle, a rywalizacja z największym wrogiem marki, czyli Battlefieldem, tym razem za sprawą najnowszej części dorzuciła do pieca. Jednak czy jest to faktycznie tak zła gra, czy po raz kolejny niektórzy po prostu prześcigają się w negatywnych, pozbawionych uzasadnienia opisach? 

Tym razem sądzę, że prawda leży gdzieś pośrodku, choć nie mogę uznać siebie za prawdziwego fana marki, bo przygodę z Black Opsami zakończyłem na drugiej odsłonie. Rodzicami tego napakowanego ślicznymi gnatami i pełnego energii potworka jest studio Treyarch wspomagane przez Raven Software. Czyli ci sami, którzy dali tyle frajdy w poprzednich częściach. Widać to, bo gra od początku do końca jest skierowana do zaznajomionej z tą dynamiką społeczności, a na każdym kroku czuć, że twórcy nie byli zainteresowani nowymi graczami. 

Rozgrywka — rozwałka, rozwałka i ładne widoczki 

Zazwyczaj w tym miejscu piszę o tle fabularnym i historii opowiadanej w grze, jednak ze względu na Call of Duty: Black Ops 7 zrobię to później. Klasycznie gra jest podzielona na kampanię, tryb wieloosobowy oraz tryb Zombie. Jednakże, już na starcie widać pewne drobne, ale kluczowe różnice. 

Przede wszystkim kampania, którą twórcy ewidentnie chcieli, byśmy przechodzili głównie w kooperacji. Dlaczego? Ponieważ kampania w trybie solo nie daje nam do dyspozycji oddziału wsparcia AI, co tylko podkreśla, jak bardzo jest ona zaprojektowana pod kooperację. Może jestem za stary, ale chciałbym grając na spokojnie, ale płynnie w kampanię, móc spauzować grę i zrobić coś tak prozaicznego, jak gorąca herbatę na rozgrzanie starych kości. Tutaj, nawet przy solowej rozgrywce wywala nas z serwerów, gdy jesteśmy bez ruchu 10-15 minut. W porządku, marudzenie na kampanię Black Ops 7 zaliczone – teraz mogę poczuć się jak reszta, hehe. 

Przejdę w takim razie do trybu Zombie, w który przez dłuższy moment grałem, bo lubię takie smaczki, a w Killing Floor 3 bawiłem się dobrze, a w sumie mamy tutaj podobny klimat. Logiczne jest, że ten tryb przeznaczony jest i dla solowych graczy, i dla drużyn, bo nic tak nie łączy ludzi, jak wspólne rozwalanie zombiaków. Co ciekawe, bogactwo mechanik i różnorodność w trybie Zombie była dla mnie czymś zupełnie odświeżającym i motywującym do odkrywania, a każda runda dawała do myślenia, w co zainwestować punkty. 

Czytaj też: Recenzja Pokémon Legends: Z-A. Odważnie znaczy dobrze?

Na koniec Multiplayer. Choć wiem, że większość sięgnie po tę grę właśnie ze względu na tryb Multi, ja go raczej po prostu odhaczyłem. Gra jest dla mnie trochę za szybka. Mam poczucie, że gdy stanę, poczekam i wyceluję, to zaraz ktoś ustrzeli mnie z flanki, szczególnie że lokacje są w moim odczuciu bardzo zamknięte. 

Jednak, jak wcześniej wspomniałem, grę Call of Duty: Black Ops 7 kupuje się dla trybu Multiplayer, a nie kampanii, bo z czego by się wtedy ludzie śmiali na rozdawaniu nagród w kategorii gier, jeśli nie z kampanii CoD-a? Dlatego może mi wybaczycie, ale w kwestii tego trybu musiałem bardziej zasięgnąć języka, bo widać, że nie jestem ekspertem. I ten aspekt wypada w Black Ops 7 chyba najlepiej, przede wszystkim, jeśli chodzi o brak wymuszonego SBMM. 

SBMM, czyli Skill-Based Matchmaking, to system dobierania graczy w grach wieloosobowych, który ma za zadanie umieszczać cię w lobby z osobami o identycznym lub bardzo zbliżonym poziomie umiejętności. 

Jasne, gdy to czytasz i widzisz, że jest teraz niewymuszony, wyobrażasz sobie, jak wpadniesz do mapy jako nowicjusz, a wokół weterani siekają cię czym popadnie, ale problematyka jest bardziej złożona. W poprzednich odsłonach ten problem może i był lepiej zbalansowany, jednak odbyło się to dużym kosztem dobierania graczy, żeby tę równowagę zapewnić, co z kolei przekładało się na długi czas oczekiwania. A tego nikt nie lubi w tak mocno dynamicznej strzelance. 

Kampania – oj, tu się będzie działo  

Po śmierci Raula Menendeza, którego niektórzy mogą pamiętać z BO2, ruch Cordis Die nie upadł, ale zszedł do podziemia. Światowe mocarstwa są osłabione, a władzę przejmują prywatne korporacje militarne i tajne syndykaty. Głównym bohaterem jest syn Alexa Masona, czyli bohatera części pierwszej. Tutaj nasz mały żołnierz w cieniu wielkiego ojca wraz ze swoją ekipą odkrywa istnienie tajnego projektu o kryptonimie “Avalon”. Okazuje się, że wewnątrz CIA działała komórka, która próbowała wykorzystać technologię kontroli umysłu, by stworzyć “idealnych żołnierzy”. 

Jak na to popatrzeć z wierzchu, to ta historia wygląda jak scenariusz do Black Ops. Jednak ze względu na wykonanie, miałem odczucia, jakbym był w średnim filmie akcji z przełomu lat 2000. Przerywników filmowych jest masa i są często napakowane “ciężkimi” tekstami, które może ktoś będzie cytował tak, jak po obejrzeniu “Chłopaki nie płaczą” czy “Dzień świra“. Mimo że napisałem o słabych tekstach, to całość ma jednostajne tempo, które trochę nawet wciąga. 

Czytaj też: Czy to najlepszy extraction shooter? Recenzja ARC Raiders

Kampania rzecz jasna jest krótka. W necie przeczytałem, że powinna trwać 5h, mnie zajęła 7h, a nie uważam, że spowalniałem, tym bardziej że 90% przeszedłem z randomowymi graczami, a nie solo, co powinno przyspieszyć. Co prawda Call of Duty: Black Ops 7 nie kupuje się dla kampanii, ale tym razem przejście jej daje nam pewne rozwinięcie, taki ukryty poziom, a mianowicie – Endgame na mapie Avalon. 

Mapa Avalon jest wielka i jest na niej do czego strzelać. To fajna zabawa, jeśli chcemy się rozgrzać przed opcją Multi, ponieważ sprawdzamy sobie broń i podnosimy jej wirtualny poziom. Na dodatek walczymy z botami, które nie są w tej odsłonie Black Ops zbyt bystre. Na mapie mamy dodatkowo małe misje, które możemy wypełniać, oraz pojawiających się innych graczy, którzy mogą do nas dołączyć lub bawić się też solo. 

Grafika i muzyka – nic się nie zmieniło  

Zacznę od muzyki, która rzecz jasna w strzelance jest praktycznie zbędna. Jej największe wpływy są tak naprawdę w scenach filmowych w trybie kampanii, a tam, jak pisałem, trzymają tempo, więc nie ma co marudzić. Jednak z warstwy audio graczy w Call of Duty interesuje coś innego – dźwięk wystrzału broni. 

Dźwięk strzelania i immersja ruchu każdego rodzaju pukawki daje frajdę. Jest dobrze dopracowana, zarówno pod względem dźwiękowym, jak i animacji. Pisząc jakiś czas temu recenzję ARC Riders, zwróciłem uwagę, jak te dźwięki z broni wypadają z daleka czy w innych pomieszczeniach. Chciałem tutaj mieć to samo, jednak albo w tym szybkim tempie nie jest to zauważalne, albo w tym wypadku twórcy się mocno nie spocili przy pozycjonowaniu dźwięku. 

Czytaj też: Recenzja Super Mario Galaxy 1 + 2. Kosmiczne szaleństwo doleciało na Switcha

Jak już napisałem o świetnych animacjach broni, trzeba również zwrócić uwagę na pięknie zaprojektowane poziomy. Oczywiście nie wszystkie, ale ten, na którym ulica ciągnie się zawijasami w górę, był cudowny. Jakkolwiek poziomy w grze mi się podobają, to assety graficzne, czyli te nasze ściany, drzewa itp., były słabe wizualnie. Nie jest to jednak ważne w tak dynamicznej grze, bo kto normalny, zamiast strzelać do wroga, przygląda się grafice ziemi pod nogami? Oczywiście wszystko to ma również wpływ na optymalizację i płynność w grze, które są na najlepszym poziomie. Ostatecznie uważam, że ten aspekt został dobrze wykonany, oczywiście mając na uwadze gatunek rozgrywki. 

Ostateczny werdykt – kampienie na promocje  

Bez owijania w bawełnę – bawiłem się średnio. Kampania była ani zła, ani dobra, szczególnie że po opiniach innych graczy wiedziałem już, na co się szykowałem. Podobał mi się tryb Zombie i duża mapa z przeciwnikami w Endgame. Jak zwykle odbiłem się od Multi, ale to ze względu na preferowany rodzaj strzelanki, bo ten jest zwyczajnie dla mnie za szybki. 

Gra aktualnie kosztuje 349 złotych na Steamie. Tutaj, mimo że sam nie zagrywam się w tryb Multi, mogę śmiało napisać, że to za dużo. Jest masa innych gier, które mają podobne tryby w mniejszej cenie, dlatego zdecydowanie polecam poczekać na promocję. 

Czytaj też: Od fanowskiego projektu do kontrowersyjnej trylogii. Jak Tripwire zmieniło Killing Floor na zawsze

Oczywiście, jeśli jesteś hardkorem Call of Duty i szukasz każdej, nawet najmniejszej przewagi względem innych graczy, to i tak to kupisz, bo chcesz poznać mapy i nowe bronie. Całej reszcie graczy, która się waha, odradzam kupowanie w pełnej cenie. Domyślam się, że ze względu na opinie i nadchodzące święta, długo nie trzeba będzie czekać na obniżkę ceny.