Test Nissan Ariya. Tak wygląda przyszłość

Myśląc o elektrycznym Nissanie, przed oczami automatycznie pojawia nam się Leaf – jeden z pierwszych elektryków jakie pojawiły się na naszym rynku. Lubimy go, ale przyszła pora na coś nowego. Coś, co bez oglądania się za siebie pokaże kierunek w którym zmierza zakochany w elektryfikacji producent z Jokohamy. Przyjrzyjmy się Nissanowi Ariya.
Test Nissan Ariya. Tak wygląda przyszłość

Akatsuki, czyli jak zaprojektować piękny samochód i pięknie go zaprezentować

Ariya robi wrażenie. Cała na złoto, potrafi wejść w towarzystwo proletariackich benzyniaków z gracją i stylem, bez kompleksów, bez przepraszania za swój napęd. Jeśli chcecie ją kupić, gorąco namawiam Was do wybrania właśnie tego złotego koloru, który widzicie na zdjęciach – w połączeniu z czarnym dachem idealnie komplementuje sylwetkę flagowego elektryka Nissana. Ja nazywam go złotym, w katalogu wymieniony jest jako miedziany, ale to japońska nazwa najlepiej oddaje jego istotę. Akatsuki – połączenie słów „czerwony” i „księżyc”, w wolnym tłumaczeniu „brzask”. Jeśli dodacie do tego 20-calowe felgi dedykowane dla opcji Evolve, jest na co popatrzeć.

Zaprojektowana tak, aby zatrzymywać na sobie spojrzenia i pokazywać jak powinien wyglądać nowoczesny samochód, dumnie prezentuje swoje pokaźne rozmiary (4595 mm dł./2172 mm szer. z lusterkami/1660 mm wys.) opakowane w mięsiste linie i wszechobecny minimalizm. Tak, ten samochód pokazuje, że mniej często znaczy więcej. Trzy odważnie poprowadzone linie z przodu, dwie z tyłu, delikatne przetłoczenia, smukłe lampy i bijąca po oczach przednia listwa składają się na harmonijną całość nęcącą wzrok, obiecującą przyjemne doznania i komfort. Czy to samo znajdziecie w środku?

Czytaj też: Test Kia Xceed GT-Line – kiedy kosmetyczne zmiany są rewolucją

Nissan Ariya ma unikatowe wnętrze i pokazuje, jak powinny wyglądać dotykowe przyciski

Arkadiusz Dziermański

Jakoś tu ciemno… Faktycznie pomimo bardzo dużego, przeszklonego dachu, kolorystyka wnętrza testowanego egzemplarza Nissana Ariya była dosyć ponura. Wnętrze jest świetnie skomponowane i jeszcze lepiej wykonane. Z jednej strony jest wręcz dostojnie, co pasuje do zapowiedzi producenta, że mamy się poczuć jak w teatralnej loży. Faktycznie, drewniana deska rozdzielcza, drewno na konsoli środkowej, bardzo eleganckie, białe podświetlenie na drzwiach i pod deską rozdzielczą… Ale z drugiej strony na płaskiej podłodze znajdziemy bardzo miękkie, puchate dywaniki i tak jak na początku można mieć wrażenie, że może ja do tej elegancji nie pasuje, tak za chwilę szybko można się tu poczuć bardzo swobodnie.

Gdyby miał napisać, co najbardziej rzuca się w oczy we wnętrzu Nissana Ariya, to dosłownie nie wiedziałbym, od czego zacząć. Więc zacznijmy od środka, czyli najbardziej nietypowego elementu, jakim jest konsola centralna. Choć można by też powiedzieć – ruchomy podłokietnik. Tak, ten elementu przesuwa się i robimy to przyciskami na jego lewym boku. Możemy go wysunąć tak dosyć standardowo, jak w dowolnym innym aucie, albo cofnąć tak, że jego tylna część dojedzie w zasadzie do tylnej kanapy. Ciekawe rozwiązanie, ale ma jeden minus w postaci niemalże braku schowków. Poza miejscem na telefon w ładowarce indukcyjnej i ewentualnie klucze.

Mam wrażenie, że formą rekompensaty za brak schowków jest drugi nietypowy element, czyli dodatkowy schowek na środku deski rozdzielczej. Można go też zamienić w półkę i byłby bardzo użyteczny, gdyby nie sposób otwierania. Schowek otwiera się elektronicznie. Ale nie na zasadzie, że wciskamy guzik i się otwiera, a otwiera się powoli wraz z trzymaniem guzika. To trochę jakbyście chcieli odsunąć sterowane elektroniczne oparcie fotela. Zdecydowanie nie jestem fanem tego rozwiązania, a dla kontrastu schowek przed pasażerem otwiera się klasycznie.

Trzeci charakterystyczny element to przyciski. Tutaj czapki z głów przed Nissanem! Początkowo byłem pewny, że są to fizyczne przyciski z polami dotykowymi. Czyli można dotknąć, ale jak kto woli, można wcisnąć.

A jednak nie, bo zastosowano tutaj genialnie działającą haptykę i tylko nam się wydaje, że wciskamy guzik, a on odpowiada świetną wibracją. Każdy producent aut, który chce wyposażyć swój nowy model z dotykowe przyciski, powinien mieć obowiązkowo wycieczkę po wnętrzu Nissana Ariya.

Dzięki zaprojektowaniu auta praktycznie od zera, a nie w oparciu o istniejące auto z napędem spalinowym, wnętrze jest bardzo przestronne. Płaskie podłogi w połączeniu z dużymi wymiarami powodują, że wydaje się wręcz ogromne. Na komfort nie powinni narzekać ani osoby podróżujące z przodu, ani z tyłu. Fotele są miękkie, wygodne i dobrze trzymają w miejscu w trakcie jazdy.

Bagażnik jest spory. Głęboki, szeroki, wysoki, o pojemności 468l w wariantach z napędem na jedną oś i 415l w wersji e-4orce. Podłoga jest podwójna i pod nią jest wystarczająco dużo miejsca, aby zmieścić tam niezbędne okablowanie.

Czytaj też: Test Volkswagen ID.3 – Pan elektryk do miasta

Technologie Nissana Ariya na plus i… na minus

Nissan Ariya to – jak przystało na flagowe auto elektryczne – jeżdżąca technologia. Zanim przejdziemy do rozwiązań wspomagających prowadzenie, zacznijmy od udogodnień we wnętrzu. Wzrok od razu przyciągnie podwójny ekran. Co słusznie od razu wzbudza skojarzenia z BMW i Mercedesem. Pomiędzy ekranami mamy lekkie zagięcie, a na jego krawędzi dotykowy przyciski ze skrótami, np. do widoku z kamer.

Choć Nissan przeprojektował nieco interfejs, to nadal jest wierny swoim podziałom. Czyli multimedia na ekranie centralnym, a wszystko co związane z ustawieniami auta i dostępnych systemów na ekranie kierowcy. Mówiąc inaczej, na ekranie głównym sterujemy multimediami dotykowo, ale już ustawienia związane z prowadzeniem musimy zmieniać za pomocą przycisków na kierownicy. Nie do końca jestem fanem takiego rozwiązania.

Sylwia Januszkiewicz

Jednym z pierwszych systemów wspomagających jazdę, które sprawdziliśmy, był Propilot Park. Mówiąc po polsku – asystent parkowania. Każdy producent ma swojego asystenta i chociaż na niektóre (Mercedes, BMW, Volkswagen) nie dam powiedzieć złego słowa, inne… powiedzmy, że nie powinny być w ogóle oferowane klientom, bo niepotrzebnie podbijają cenę, a pożytek z nich żaden.

System parkowania Nissana plasuje się po jasnej stronie mocy – kiedy wybierzecie miejsce parkingowe, nie musicie nic więcej robić, samochód sam zajmie się ruszaniem, hamowaniem i zmianą trybu jazdy (przód/tył). Potrafi zaparkować prostopadle i równolegle, a jeżeli ma za mało miejsca na prawidłowe ustawienie się przy pierwszej próbie, samodzielnie skoryguje swoją pozycję i ostatecznie ustawi się idealnie między liniami/innymi samochodami. Jedynym mankamentem jest tutaj potrzeba towarzystwa – jeśli jesteście na pustym parkingu, Ariya nie zaproponuje Wam miejsca parkingowego. Pomimo wyraźnie narysowanych linii, potrzebuje przynajmniej jednego zaparkowanego samochodu obok którego mogłaby się ustawić. Nie spodziewałam się jednak niczego innego – nie spotkałam się jeszcze z asystentem parkowania, który nie zgłupiałby na pustym parkingu. Poza tym, kto potrzebuje asystenta parkowania na pustym parkingu?

Jeśli wolicie parkować samodzielnie, do Waszej dyspozycji jest system kamer 360 stopni z dynamicznymi liniami cofania. Jakość obrazu jest świetna, a sam system jest wręcz niezbędny – Ariya jest pięknym autem, ale widoczności z tyłu nie ma zbyt wiele, więc bez kamer łatwo byłoby ją uszkodzić. Producent wiedział co robi, oferując ten system w standardzie. Dodatkowo mamy do dyspozycji jeszcze jedną kamerę z tyłu, z której widok możemy wyświetlić na lusterku wstecznym.

Czytaj też: Test Nissan Juke Hybrid – to nie jest samochód dla ludzi o ciężkiej nodze

Propilot Assist to kolejny system warty uwagi. Jest to połączenie aktywnego tempomatu z półautonomiczną jazdą. Żadna nowość, ale (wiem, powtarzam się) system systemowi nierówny. Niektóre lubią trzymać samochód bliżej prawego/lewego pasa, inne akresywnie hamują przed pojazdem poprzedzającym, jeszcze inne wolno przyspieszają po wyminięciu przeszkody. W naszym elektrycznym Nissanie jest po prostu harmonijnie. Samochód trzyma się środka pasa, hamuje płynnie, przyspiesza sprawnie. Jedyna uwaga, jaką mam, to odległość od pojazdu poprzedzającego. Można ją oczywiście wyregulować, ale nawet najmniejsza jest… spora. Byłabym w stanie to zrozumieć przy wysokich prędkościach i samochodzie z hamulcami bębnowymi, ale tutaj mamy cztery wentylowane tarcze, jest więc czym hamować.

Ostatnim systemem o którym chciałabym napisać coś więcej, jest asystent monitorowania martwego pola, który poza funkcją sygnalizacji potrafi też interweniować. O tym, że jest skuteczny, mogę Was zapewnić, posługując się własnym doświadczeniem. Było ciemno, padało niemiłosiernie, a ja byłam przekonana, że lampka ostrzegająca mnie o pojeździe w moim martwym polu dotyczyła samochodu jadącego jakieś 3 metry za mną, zaczęłam więc zmieniać pas. Okazało się, że nie, dotyczyło to innego, małego samochodu, który był dokładnie w moim martwym polu. Gdyby nie interwencja systemu, pewnie zepchnęłabym tego biednego bąka na sąsiedni pas, a później przytuliła mandat na 1500 zł. Muszę też przyznać, że Ariya czekała do ostatniej chwili, pozwoliła mi nawet wjechać lewą osią na linie oddzielające pasy, dając szansę na reakcję. Kiedy się jej nie doczekała, zainterweniowała sama. To pokazało mi, że system jest skuteczny, ale nie nadgorliwy – nie będzie Was wkurzał za każdym razem, gdy minimalnie zbliżycie się do linii.

Ariya kryje wiele innych systemów wspomagających jazdę i wpływających na bezpieczeństwo, ale zabrakłoby mi miejsca na opisanie ich wszystkich, wybaczcie. Jeśli miałabym je krótko podsumować, powiedziałabym, że to, co jest, jest zrobione porządnie. Pomaga kierowcy, ułatwia jazdę, ale do prowadzenia aktywnie wtrąca się wyłącznie wtedy, gdy zajdzie taka potrzeba. Tak powinno to wyglądać w każdym nowoczesnym samochodzie.

Czytaj też: Test Honda Civic e:HEV. Auto, które nie chce spalać benzyny

Nissan Ariya to żwawo poruszające się dwie tony. Polska to dalej trudny kraj dla aut elektrycznych

Ariya nie należy do maleństw, nie jest też autem wagi piórkowej. Jej masa własna waha się między 1914 kg a 2218 kg w zależności od wersji, na którą się zdecydujecie. Pierwszy wybór przed którym musicie stanąć, to napęd. Mamy tutaj napęd na przednią oś lub na wszystkie koła (e-4orce) o którym pisaliśmy przy okazji jazd testowych nowym X-Trailem. Jeżeli lubicie jazdę po nieutwardzonym terenie i zdecydujecie się na e-4orce, Wasza Ariya będzie dysponowała mocą 301 KM i 600 Nm momentu obrotowego, rozpędzających ją 0-100 km/h w 5,7s, do maksymalnej prędkości 200 km/h. Dostaniecie też akumulator o pojemności netto 87 kWh. Nam w udziale przypadła wersja z napędem na przód.

Mamy tutaj do wyboru wariant z akumulatorem o pojemności 63 kWh lub 87 kWh (taki sam jak dla e-4orce), oba mają 300 Nm momentu obrotowego i podobną moc – 214 KM dla mniejszej baterii i 238 dla większej. Maksymalna prędkość obu została ograniczona do 160 km/h, a przyspieszenie 0-100 km/h wynosi 7,5s dla wersji 214-konnej oraz 7,6s dla wersji 238-konnej. Testowana przez nas Ariya była wyposażona w większy akumulator, była więc tą „najwolniejszą” w gamie, jednak traktujcie to słowo z przymrużeniem oka – 7,6s do setki dla samochodu o masie 2 ton to dobry wynik.

Przyspieszenie Ariyii nie jest problemem, przejdźmy do zużycia energii. Ten konkretny egzemplarz ma (według WLTP) w cyklu mieszanym zasięg do 525 km. Oznaczałoby to zużycie mniej więcej 16,5 kWh/100 km. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak wykręcić taki wynik w cyklu mieszanym. Wiem, testowaliśmy auto zimą, ale temperatura oscylowała w granicach 0 stopni. Jasne, był i deszcz, i śnieg, ale wyniki, które Wam za chwilę podam, są efektem pomiarów wykonywanych przy względnie dobrej pogodzie. Ariya zużywała w mieście 19,9 kWh/100 km, co przekłada się na zasięg 437 km, trasa z ograniczeniem prędkości kosztowała nas 18,8 kWh/100 km (462 km zasięgu), a droga ekspresowa z tempomatem ustawionym na 120 km/h to już 25,1 kWh/100 km (346 km zasięgu).

Jeśli jesteście bardzo ciekawi, podam Wam też inne wyniki. Pierwszy to efekt mojego 2-godzinnego rajdu po stolicy. Od ładowarki do ładowarki. Musiałam szybko naładować samochód do pełna, bo następnego dnia czekała mnie dłuższa trasa. Piątek, 21:00. Pomyślałam sobie, że ludzie mają w piątek wieczorem zajęcia ciekawsze, niż sterczenie przy ładowarce. Najwyraźniej pomyślałam o tym nie tylko ja. Prawie 2 godziny i 5 zajętych ładowarek DC później, wróciłam do domu wściekła, z nienaładowanym samochodem. Pogoda była paskudna (śnieg, mróz), a ja dojechałam tocząc się spokojnie tylko do drugiej ładowarki, później już poszło z górki. Jaki był efekt mojego wariackiego rajdu od ładowarki do ładowarki w tych warunkach? 27 kWh/100 km, przekładające się na maksymalnie 322 km zasięgu. Trasa dzień później również była ciekawym doświadczeniem. Pogoda dalej była pod psem, ale za to ja byłam spokojna – wstałam o 7 RANO W SOBOTĘ, ŻEBY DOSTAĆ SIĘ DO WOLNEJ ŁADOWARKI DC, więc tak, miałam naładowane auto. Włączyłam tempomat na 120 km/h. Ariya zużywała 29 kWh/100 km (268 km zasięgu). Dzień później, przy wyższej temperaturze, bez opadów i porywistego wiatru, było to już 25 kWh/100 km, dające 78 km zasięgu więcej. Nie zrozumcie mnie źle, nie jest to hejt na Ariyę, po prostu chcę uświadomić Wam, jak bardzo pogoda i styl jazdy wpływają na zużycie energii w elektryku. Każdym elektryku.

Czytaj też: Test BMW X5 xDrive45e – radość z luksusu

Piszę to po raz enty, ale warto to zaznaczyć – jeśli nie jesteście zdani wyłącznie na sieć publicznych ładowarek, nie będziecie mieć z tym zużyciem większych problemów. Nawet jeśli przejeżdżacie dziennie 100 km i lubicie sobie zaszaleć, jedna noc ładowania ze zwykłego gniazdka spokojnie uzupełni Wam ubytek prądu, a jeśli zainstalujecie sobie wallboxa, nie będziecie potrzebować do tego całej nocy, Ariya należy bowiem do wąskiego grona elektryków, które prądem zmiennym (AC) możecie ładować z mocą do 22 kW! I nie, w przeciwieństwie do niektórych producentów, Nissan nie każe sobie za to dopłacać 5756 zł. Nissan ma, w przeciwieństwie do tychże producentów, za dużo przyzwoitości na takie manewry. Wielkie brawa, nie jest to bowiem standard, niestety.

Korzystając z szybkiej ładowarki, możecie Ariyę ładować z mocą maksymalnie 130 kW. Konia z rzędem temu, komu się to uda. Po raz kolejny, nie jest to zarzut do Nissana – wyposażyli swojego elektryka w pompę ciepła, można więc podgrzać baterię, aby ładowała się sprawniej. To jest zarzut do polskiej infrastruktury ładowania, ale to temat, nad którym ostatnio pastwi się Łukasz.

Nowe, ciemne logo Nissana jest bardzo efektowne

Skoro już wiemy, ile da się tym samochodem przejechać, przejdźmy do tego, jak się go prowadzi. Będzie krótko – prowadzi się świetnie. Z przodu mamy kolumny MacPhersona, z tyłu zawieszenie wielowahaczowe, więc o wyłapywanie nierówności nie musicie się martwić. Możecie sobie płynąć i nie przejmować się nierównościami, poczujecie jedynie progi bezpieczeństwa i naprawdę spore ubytki. Układ kierowniczy jest lekki i nie będzie od Was wymagał żadnego wysiłku, a biorąc pod uwagę to, że w tle pracuje pokaźny oddział systemów asystujących, nie trzeba być dobrym kierowcą, żeby kierować Ariyą bez stresu i wysiłku. Nawet pomimo jej wymiarów.

Czytaj też: Test Hyundai Kona Electric – elektryk (pod)miejski, o którym powinno być głośniej

Ceny? Elektryczne!

Piszemy o elektryku, więc wiadomo, że nie będzie tanio. Ariya jest dostępna w dwóch liniach wyposażenia – Advance i Evolve. Ceny zaczynają się od 239 900 zł, a kończą na 318 900 zł – tyle musicie zapłacić za 301-konną Ariyę w wersji Evolve z napędem na wszystkie koła. Tanio nie jest, ale muszę przyznać, że wersja już wersja Advance jest bogato wyposażona – na tyle, że nie będę wymieniać nawet przykładowych elementów wyposażenia, jest ich po prostu zbyt wiele. Zachęcam Was do przejrzenia cennika, jestem pewna, że nieźle się zdziwicie.

W trakcie pisania tego testu przejrzałam sobie kilka cenników i ceny Ariyii nie odstają od konkurencji. Jeśli dodamy do tego wysoki standard wyposażenia, osobom rozglądającym się za autem napędzanym na prąd radziłabym przyjrzeć się Nissanowi Ariya dokładniej.

Czytaj też: Test Kia Stinger GT. To wymierający gatunek – zamawiaj, póki możesz

Nissan Ariya to wyznacznik przyszłości Nissana

Nissan Ariya to flagowy model oferty Nissana i swego rodzaju wyznacznik tego, jak będą wyglądać kolejne modele producenta. Sam projekt auta jest ciekawy. Zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz jest to dosłownie coś nowego. Trzeba docenić, że pomimo skrajnego pójścia w nowoczesność, Nissan wybrnął z tego obronną ręką. Wystarczy tylko spojrzeć, jak genialnie działają tu dotykowe przyciski. Może nie wszystko się udało, bo otwierany przyciskiem schowek może być długo wypominany, a interfejs szczególnie ekranu głównego mógłby być nieco lepiej zaprojektowany. No i przydałby się dodatkowy bagażnik pod maską.

Nissan Ariya jest bardzo udanym autem, godnym bycia flagowym modelem. Piękny, świetnie wykonany, bardzo dobry w prowadzeniu, dynamiczny i pełen systemów znacznie ułatwiających życie kierowcy. Oszczędny? Względnie i pod tym względem można go plasować gdzieś w środku elektrycznej stawki. Podsumowując, jeśli szukacie przestronnego, elektrycznego auta, warto wybrać się na jazdę testową Nissana Ariya.