Przetestowałem Yesim. Jeden eSIM, trzy kontynenty – co z tego wyszło?

Podróże w erze smartfonów mają jedną wspólną cechę — bez internetu się po prostu nie da funkcjonować. Nadrobienie zaległości z kilku (lub kilkunastu) godzin lotu, zamówienie taksówki z lotniska, przelania pieniędzy na konto wielowalutowe, nawigacja w nowym miejscu — nie muszę nikogo przekonywać, że internet jest po prostu niezbędny. Niby zawsze można złapać lotniskowe Wi-Fi a potem polegać na tym w hotelu (niebezpieczne i/lub wolne), kupić lokalną kartę SIM (zależy od miejsca, może być to scam, lub zapłacimy miliony) albo odpalić roaming od operatora, ale poza UE… nie chcemy potem spoglądać na rachunek od operatora. Przy ostatnich wyjazdach postanowiłem sprawdzić coś innego — Yesim. I tak wyszło, że ta jedna eSIM ogarnęła mi tygodniowy pobyt w San Diego, później tydzień na Bali, a po drodze jeszcze lotniska w Londynie i Dubaju.
...

Czym w ogóle jest Yesim?

Yesim to szwajcarska usługa eSIM stworzona z myślą o osobach, które często podróżują i nie mają ochoty żonglować fizycznymi kartami SIM. Firma działa od 2019 roku, ma siedzibę w Genewie i oferuje przedpłacone plany transmisji danych w modelu najprzyjemniejszym dla użytkownika, czyli kupujemy pakiet, korzystamy i niczego nie podpisujemy. Od strony technicznej Yesim jest czymś w rodzaju agregatora — w aplikacji wybieramy kraj lub region, do którego się wybieramy, a usługa pod spodem podpina nas do jednego z lokalnych operatorów. Nie dostajemy klasycznego numeru telefonu, to są plany wyłącznie z danymi komórkowymi, więc wszystko — rozmowy, wideo, SMS-y — leci przez rozwiązania typu WhatsApp, Messenger czy FaceTime.

Zasięg robi wrażenie. Yesim chwali się dostępnością w ponad 200 krajach i regionach, z planami lokalnymi, regionalnymi (np. Europa, Azja, Ameryka Północna) oraz globalnymi. Do tego dochodzą pakiety o stałej pojemności danych oraz opcje nielimitowane (z typową dla takich rozwiązań polityką Fair Use, która po zużyciu określonej puli może przyciąć prędkość), a także model Pay & Fly — eSIM, którą instalujemy raz, a potem tylko doładowujemy dane w ponad 170 krajach, płacąc za to, co realnie zużyjemy, z ważnością środków nawet do 12 miesięcy.

Czytaj też: Rusza eSIM Orange Flex Travel. Czy roaming od polskiego operatora się opłaca?

Na plus jest też to, że Yesim ma aplikację po polsku, działa na iOS i Androidzie, a w razie problemów oferuje całodobową obsługę klienta i dość prostą politykę zwrotów (30 dni na rezygnację z niewykorzystanego planu). Ja, z racji na podróże na dwa różne kontynenty, wybrałem plan globalny na 40 GB (a dokładnie 40960 MB, więc prawie 41 GB) o ważności 180 dni.

Jak to działa w praktyce? Od aplikacji do internetu w kieszeni

Z perspektywy użytkownika całość wygląda dość prosto. Najpierw pobieramy aplikację Yesim ze sklepu App Store lub Google Play i zakładamy konto. Zakładam, że kwestię tego, czy Wasz smartfon wspiera eSIM, macie już dawno rozwiązaną.

Kolejny krok to wybór kierunku. Przed wylotem do Stanów wybieramy pakiet na USA, przed Bali czy jakimkolwiek innym miejscem w Azji — albo plan lokalny na Indonezję, albo szerszy plan regionalny, jeśli zahaczamy po drodze o inne kraje. Do tego dochodzi jeszcze kwestia długości pobytu. Na krótką delegację można wziąć pakiet na kilka dni, na dłuższy wyjazd — coś na tydzień, dwa albo nawet miesiąc. Ceny zmieniają się w czasie, ale mniej więcej mówimy o poziomie kilku euro na dzień przy planach dziennych albo kilkanaście–kilkadziesiąt euro za większe paczki danych na dłużej. Tak czy siak, w praktyce najczęściej wychodzi to wyraźnie taniej niż klasyczny roaming poza UE u polskich operatorów, choć oczywiście mogą się zdarzyć wyjątki przy specyficznych promocjach czy pakietach roamingowych.

Po opłaceniu planu aplikacja pozwala zainstalować eSIM dosłownie jednym kliknięciem. Nie trzeba przepisywać żadnych APN-ów, kombinować w ustawieniach — system sam dodaje nowy profil, a my jedynie wskazujemy, że ma on służyć jako główne łącze danych w roamingu na czas wyjazdu. Działa to dokładnie tak, jak każdy inny eSIM.

Czytaj też: Android z ulepszeniem związanym z eSIM. Na razie dla wybranych, ale to dopiero początek

Dobra praktyka jest taka, żeby fizyczną kartę z polskim numerem zostawić aktywną, ale ustawić ją tylko do rozmów i SMS-ów. Ewentualnie, przezorni mogą wyłączyć całkowicie polską kartę SIM w ustawieniach telefonu, jeśli nie zależy im na odbieraniu SMS-ów i połączeń podczas pobytu za granicą. Dane idą przez Yesim, dzięki czemu nie generujemy absurdalnych kosztów roamingu, ale nadal możemy odbierać kody SMS czy połączenia z banku albo od kuriera, który postanowi zadzwonić akurat wtedy, gdy my lądujemy na innym kontynencie.

San Diego, Bali, Londyn, Dubaj. Jeden eSIM, trzy kontynenty

Teoria teorią, ale to, co mnie interesowało najbardziej, to to, jak Yesim sprawdzi się w praktyce. Miałem akurat sporo dalekich wyjazdów i trochę okazji, żeby to przetestować. W drugim tygodniu listopada wystartowałem z Okęcia, przesiadka w Londynie, a potem prawie tydzień w San Diego. Potem tydzień w Polsce, żeby w ostatnim tygodniu listopada wybrać się na Bali przez Dubaj. W każdej z tych sytuacji Yesim miał jedno zadanie — dać internet od razu, bez grzebania w ustawieniach po 11 godzinach w samolocie (łącznie ponad 20 w podróży).

Scenariusz był powtarzalny. Przed pierwszym wylotem zainstalowałem eSIM, jeszcze w Polsce, i wybrałem wspomniany globalny pakiet. Samolot startuje, tryb samolotowy, klasyka. Lądowanie, wyłączam tryb samolotowy, telefon po chwili loguje się do lokalnej sieci i… to tyle. W San Diego jeszcze na płycie lotniska miałem już działające mapy, Ubera i komunikatory, bez szukania kiosku z kartą czy polowania na lotniskowe Wi-Fi z hasłem na wydruku przy automatach.

Najbardziej „egzotycznym” testem było Bali. Po przylocie do Denpasar sytuacja była dokładnie taka sama. Telefon złapał lokalną sieć, Yesim w tle dogadał się z operatorem i dane po prostu ruszyły. Nie musiałem bawić się w QR-kody po odprawie, ani rozmawiać z kimkolwiek przy stoisku operatora — a jeśli kiedykolwiek kupowaliście kartę SIM na azjatyckim lotnisku po długiej podróży, to wiecie, jak bardzo potrafi to być męczące.

Czytaj też: Android nadrabia zaległości. W systemie pojawi się świetna funkcja związana z eSIM

Lotniska w Londynie i Dubaju były z kolei dobrym testem pod kątem wygody. Oba miejsca mają Wi-Fi, ale zwykle z jakimś portalem logowania, ograniczeniem czasu albo wycinaniem części usług. Z Yesim po prostu wychodziłem z samolotu, odświeżałem maila, sprawdzałem gate dalszego lotu we Flighty, a jeśli trzeba było — robiłem hotspot dla laptopa. Bez kombinowania z rejestracją, kodami SMS czy innymi cudami.

W każdym z tych miejsc internet po prostu działał. Za każdym razem eSIM łączył się z siecią od razu i bez problemów — bez restartów telefonu, ręcznego wybierania operatora czy kontaktu z supportem. I za taką wygodę jestem w stanie wiele zapłacić — z tym, że nie muszę, bo stawki są naprawdę racjonalne.

Różnica, którą naprawdę czuć w podróży

Największy plus takiej usługi nie polega nawet na tym, że jest sprytna technologicznie, tylko na tym, że usuwa jedną z irytujących rzeczy z listy spraw do ogarnięcia. Nie musimy pamiętać, żeby po przylocie znaleźć stoisko operatora, nie wymieniamy karty SIM i nie zastanawiamy się, czy przypadkiem nie włączył nam się drogi roaming. Odchodzi mnóstwo stresu, który zdecydowanie nie jest nam potrzebny podczas takich wycieczek.

Czytaj też: Próbowałeś przenieść eSIM na nowy telefon z Androidem? Wkrótce koniec tych męczarni

To też wygoda na poziomie planowania. Internet po prostu jest z nami — w Warszawie, Londynie, San Diego, Dubaju i na Bali. I nie musimy za każdym razem instalować nowego eSIM-a, a możemy używać tego samego profilu, jedynie podmieniając pakiety w aplikacji, zwłaszcza jeśli korzystamy z opcji globalnych albo Pay & Fly.

Dochodzi do tego kilka drobiazgów, które w praktyce robią różnicę. Yesim oferuje wbudowaną funkcję VPN zwiększającą prywatność i bezpieczeństwo połączeń (w szczególności w ramach Pay & Fly na urządzeniach Apple), a także możliwość dokupienia wirtualnych numerów, jeśli ktoś jednak potrzebuje lokalnego telefonu. A jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, support jest dostępny 24/7 z deklarowanym bardzo krótkim czasem odpowiedzi — w eSIM-ach to ważne, bo zwykle piszemy do nich wtedy, gdy jesteśmy już na lotnisku. Tego jednak nie sprawdziłem, bo zwyczajnie nie miałem potrzeby; wszystko działało bez zarzutu.

Czytaj też: Test Huawei Watch 4 Pro – eSIM i zaskakująco dużo nowości

O czym warto pamiętać? Kilka ograniczeń

Trzeba jednak uczciwie powiedzieć o kilku rzeczach. Po pierwsze, Yesim, tak jak większość eSIM-ów dla podróżnych, to usługa typowo nastawiona na internet. Nie dostajemy standardowego numeru, a klasyczne rozmowy i SMS-y działają tylko na naszej polskiej karcie, jeśli jej nie wyjęliśmy/nie wyłączyliśmy. Gdy chcemy dzwonić lokalnie, robismy to przez komunikatory albo dokupujemy wirtualny numer.

Po drugie, prędkość internetu zawsze zależy od lokalnego operatora, obciążenia sieci, jakości infrastruktury w danym kraju i tego, jak bardzo zatłoczone jest miejsce, w którym akurat stoimy. Sam Yesim uczciwie zaznacza, że korzysta z różnych partnerów i nie może zagwarantować stałej prędkości — można trafić na 5G, można trafić na LTE, a w bardzo turystycznych miejscach w godzinach szczytu nawet najlepszy eSIM cudów nie zrobi.

Po trzecie, co oczywiste, potrzebujemy telefonu z obsługą eSIM. Dla większości nowszych modeli to już standard, ale jeśli ktoś wciąż używa starszego sprzętu, trzeba to sprawdzić przed kupnem planu.

No i wreszcie kwestia ceny. Yesim jest z reguły sporo tańszy od klasycznego roamingu poza UE, ale nie zawsze będzie absolutnie najtańszą opcją na rynku. Zdarzają się lokalne karty SIM z bardzo agresywnymi promocjami, tylko że wtedy płacimy swoim czasem — formalnościami, szukaniem punktu sprzedaży i kombinowaniem z numerem. Pytanie, czy zależy Wam na jak największej oszczędności, czy na czasie i wygodzie. Dla mnie wygrywa druga opcja.

Czytaj też: Plus stawia na nowoczesność. Do oferty trafiają startery eSIM

Dla kogo Yesim ma sens?

Yesim to rozwiązanie, które ma sens tylko, jeśli dość regularnie daleko wyjeżdżacie. Jeśli kilka razy w roku lecicie dalej niż do Pragi czy Berlina i chcecie po prostu mieć święty spokój z internetem — bez wczytywania się w cenniki roamingu i bez biegania po lotnisku za kartą SIM, albo planujecie bardziej skomplikowaną trasę wakacyjną, na przykład kilka krajów w jednej podróży, przesiadki, kombinacje typu Europa + USA + Azja w ciągu miesiąca, to ta usługa jest dla Was idealny.

W moim przypadku Yesim przeszedł test bojowy na trzech kontynentach, czterech lotniskach i kilku zmian stref czasowych — i za każdym razem robił dokładnie to, czego od niego oczekiwałem. Czyli zapewniał internet od razu po wylądowaniu, bez zabawy w ustawienia i bez stresu o rachunek po powrocie. Czy to jedyna słuszna opcja na rynku? Nie. Czy jest jedną z tych, na które naprawdę warto mieć oko, planując kolejne wyjazdy — zdecydowanie tak. Teraz czeka mnie podróż do Japonii przez Chiny, także będzie okazja, żeby wykorzystać resztę danych z globalnego planu i ponownie wystawić Yesim na próbę, chociaż o internet podczas tej podróży w ogóle się nie martwię.