Donkey Kong to jedna z najważniejszych marek Nintendo, której początki sięgają legendarnego automatu z 1981 roku, gdzie po raz pierwszy pojawili się zarówno Donkey Kong, jak i Mario. Przez lata marka doczekała się wielu odsłon, głównie dwuwymiarowych platformówek, takich jak niezapomniane Donkey Kong Country czy Tropical Freeze. W historii serii pełnoprawne wcielenie się w świat 3D umożliwiał jednak tylko Donkey Kong 64 z 1999 roku, które przez lata pozostawało jedyną dużą trójwymiarową przygodą z owłosionym bohaterem w roli głównej.
Bananza na Nintendo Switch 2 to więc długo wyczekiwany powrót serii do trójwymiarowego świata, pierwszy taki tytuł od ponad dwóch dekad, stanowiący prawdziwy przełom i nową jakość dla fanów klasycznego goryla. Od razu także zaznaczę, że wszelkie skojarzenia ze wspomnianym w pierwszym akapicie Super Mario Odyssey są jak najbardziej słuszne, gdyż za tę grę odpowiada dokładnie to samo studio, czyli zespół Nintendo EPD.
Czytaj też: Moja pierwsza gra na Steam. Ledwie prototyp nauczył mnie, jak wymagające jest tworzenie gier
Fabuła z sercem i… bananami
Bananza nie sili się na epicką narrację, prezentując raczej lekki i pełen uroku scenariusz z typowo nintendowskim wdziękiem. Nie jest to jednak w żadnym stopniu zarzut, bo taka platformówka powinna bronić się przede wszystkim gameplayem — i tu wszystko jest na miejscu. Jeśli chodzi jednak o świat gry, to Donkey Kong oraz młodsza Pauline — znana z oryginalnych przygód goryla, która tutaj początkowo została uwięziona w formie fioletowego, mówiącego… kryształu — ruszają w podziemia w pogoni za złotem oraz tajemniczym klejnotem Banandium. Ten drugi surowiec, poza tym, że posiada potężne zasoby energii, to jest też ulubioną przekąską naszego protagonisty.




Przeciwnikiem dwójki głównych bohaterów jest chciwa korporacja VoidCo, która bez skrupułów plądruje ich świat. Naszym celem jest zatem powstrzymanie CEO bezdusznego korpo, którym jest Void Kong, oraz odesłanie Pauline na powierzchnię — tam, skąd pochodzi i gdzie jej miejsce. Droga ta jednak nie będzie usłana różami, a co za tym idzie, czeka na nas masa wyzwań. Mimo dość prostej konstrukcji fabuła potrafi zaangażować, głównie dzięki znakomicie wykreowanym postaciom.
Czytaj też: Graliśmy już w Battlefield 6 i… wow! Powrót kultowej marki w wielkim stylu
Pauline to jednak nie tylko towarzyszka Donkey Konga, która liczy na jego destrukcyjne umiejętności, a realna pomocniczka w tej kopalnianej eskapadzie — jej głos ma magiczne właściwości, bez którego zwyczajnie nie dalibyśmy rady osiągnąć upragnionego celu. Żeby było ciekawiej, jej głos jest w pełni udźwiękowiony, co w grach Nintendo jest prawdziwą rzadkością — i nie da się ukryć, że wyrazista chemia bohaterki z Donkey Kongiem dodaje historii ciepła i autentyczności.


Demolka w najlepszym możliwym wydaniu. Donkey Kong Bananza to wspaniały chaos
W Donkey Kong Bananza sercem zabawy jest totalna destrukcja i to właśnie na niej zbudowano całą tożsamość tej odsłony. Zapomnijcie o filigranowych platformówkach, w których liczy się każdy precyzyjny skok. Tutaj goryl demoluje wszystko, co stanie mu na drodze, od ścian i głazów po złote złoża i skomplikowane konstrukcje. Możemy zatem bez większego namysłu plądrować każdy zakamarek jaskiń w poszukiwaniu złota czy ukrytych bananów (których w całej grze jest 777), lub też w ten sposób odkrywać nowe elementy przedstawionego świata.
Czytaj też: Recenzja Mario Kart World. Forza Horizon w uniwersum Nintendo
W samej rozwałce uderzenie jest autentyczną ucztą dla zmysłów — ekstremalnie satysfakcjonująca haptyka Joy-Conów 2, eksplozje odłamków na ekranie i ten dziecięcy dreszczyk radości z pozwolenia na „psucie” rzeczy po kolei to wspaniałe połączenie. Warto jednak czasem się głębiej zastanowić nad tym, co chcemy rozwalać.




Mianowicie, jest tu mnóstwo zabawy z otoczeniem. Czasem musimy rozwalić wysoki głaz, który rzuca cień na kwiatek, uniemożliwiając mu właściwe kwitnięcie — wtedy więc interwencja pięści goryla okazuje się zbawienna. Innym razem musimy wyrwać kawałek kamiennej podłogi, żeby utorować sobie drogę przez kolczaste bluszcze, jeszcze w innym miejscu na wyrwanym kawałku głazu możemy surfować po okolicy, a w innych sytuacjach rzucanie błotem czy ziemią pozwoli nam zbudować krzywy mostek, który jednak pozwoli nam dotrzeć do znajdźki.
Czytaj też: Recenzja Death Stranding 2: On the Beach. Hideo Kojima znów zaserwował prawdziwe dzieło sztuki
Takich rozwiązań jest znacznie więcej, lecz co istotne, gra nie prowadzi nas absolutnie za rączkę — na wszystko musimy wpaść sami. W ten sposób mażemy czasem też ominąć pewne łamigłówki, po prostu przedzierając się przez ścianę, albo ułatwić sobie walki, rozwalając podłogę pod rywalami. To świetna sprawa, bo destrukcja w tym świecie nie jest tylko efektownym dodatkiem, ale zamienia się w potężną mechanikę, która często jest przydatna.




Samego skakania tutaj jednak nie brakuje, zarówno w 3D, jak i w segmentach 2D, które są doskonałym hołdem dla poprzednich odsłon serii. Donkey Kong Bananza to nadal w głównej mierze platformówka i w tym sprawdza się świetnie — od premiery Astro Bota nie bawiłem się tak dobrze przy konsoli, a przy tym lekkość i ciepły dla serduszka klimat działają podobnie kojąco, co w Kirby and the Forgotten Land.
Czytaj też: Recenzja Nintendo Switch 2 Welcome Tour. Naprawdę mamy płacić za samouczek?
Bossowie w Bananzie
Poza platformowymi i logicznymi wyzwaniami, w nowej odsłonie Donkey Konga czekają na nas również walki z bossami — i jest ich całkiem sporo! Każdy z największych rywali stanowi unikalne wyzwanie, które łączy elementy platformowe, zagadki i mechanikę destrukcji. Bossowie są nie tylko widowiskowi, ale też świetnie zaprojektowani. Każdy ma wyraźny wzorzec ataków, który trzeba rozgryźć, co sprawia, że walki są ciekawe i każda może nas zaskoczyć. Nie jest to poziom trudności z soulslike’ów, ale to gra Nintendo, więc raczej nikt tego nie oczekuje — jest interesująco i przyjemnie, a na koniec dnia właśnie o to chodzi.

Wnętrze Ziemi nie jest wcale takie straszne. Świat Bananzy potrafi oczarować
Podziemne królestwa Bananza to prawdziwa rewia bogactwa. Od zielonych dżungli, przez rwące strumienie lawy i ośnieżone groty, po fantazyjne i nieco futurystyczne miejscówki. Każdy poziom zachęca do eksploracji i kreatywnej destrukcji, a projektanci zadbali, by znajdźki faktycznie nagradzały ciekawość zamiast zwyczajnie zalewać gracza morzem przedmiotów — balans pod tym względem jest świetnie wyważony.
Czytaj też: Recenzja Nintendo Switch 2. Koniec kompleksów przenośnych PC
Każdy biom to również unikalna mechanika. Na lodzie się ślizgamy, wulkaniczne poziomy zmuszają do omijania lawy, dżungle zachęcają do wspinaczki po lianach i unikania drapieżnej roślinności. Połączono tu klasyczne sekcje 2D z eksploracją sandboksowych przestrzeni, a platformowe zagadki korzystają z inspiracji takimi grami jak Zelda czy Splatoon, zapewniając nieustannie coś nowego do odkrycia. Poza zbieraniem bananów na mapie, mamy także do dyspozycji dodatkowe poziomy w formie wyzwań, które są równie kreatywne i pozwalają zmienić nieco percepcję na rozgrywkę.






A po co my te banany tak właściwie zbieramy? Nie jest to pusty motyw, jak z księżycami w Super Mario Odyssey, a również system rozwoju postaci. Co pięć zjedzonych bananów otrzymujemy punkt umiejętności, który pozwala nam ulepszać zdolności Donkey Konga — od większego poziomu zdrowia, przez szybsze ładowanie mocnych ataków w postaci Kong Bananzy, po zbieranie większej ilości złota podczas uderzeń pięściami w podłoże. Opcji jest naprawdę wiele, co nie tylko ułatwia nam rozgrywkę z czasem i daje poczucie progresu, ale też motywuje do szukania bananów.
Czytaj też: Wielkie gry na małej konsoli. Nintendo Switch 2 odświeża Zeldę i czaruje Cyberpunkiem
Donkey Kong to więcej, niż tylko goryl
Jednym z najciekawszych elementów Bananzy jest… tytułowa Bananza, czyli transformacja Donkey Konga. Dzięki specjalnym mocom, które odblokowujemy wraz z postępem w grze i pokonywaniem bossów, możemy zmienić go w różne zwierzęta, każde z unikalnymi zdolnościami. Struś pozwala latać i zrzucać jajeczne bomby, zebra śmiga po lodzie i kopie wrogów, nosorożec przebije się przez niemal wszystko, a Kong Bananza pozwala uwolnić prawdziwą siłę goryla. Transformacje są świetnie zaprojektowane, dodają mnóstwo frajdy i urozmaicają rozgrywkę — i chociaż to powoli robi się stały element gier Nintendo (to samo było we wspomnianych Super Mario Odyssey czy Kirby and the Forgotten Land), to nadal się to nie nudzi.


Ciekawostką jest to, że gra oferuje także tryb kooperacji, w którym drugi gracz może przejąć kontrolę nad kamerą lub używać zdolności Pauline. Kooperacja jest fajnym dodatkiem, szczególnie dla młodszych graczy lub rodziców grających z dziećmi.
Techniczne fajerwerki z drobnymi potknięciami
Switch 2 pokazuje w Donkey Kong Bananza swoje możliwości i robi to z przytupem. Gra wygląda obłędnie — kolory są soczyste, animacje Donkey Konga i Pauline są płynne i pełne charakteru, a efekty destrukcji, jak rozsypujące się kamienie czy eksplozje, robią ogromne wrażenie. Szczególnie w trybie handheld gra działa w stabilnych 60 klatkach na sekundę, co jest imponującym wynikiem. Zdarzają się lekkie chrupnięcia w bardziej intensywnych momentach, szczególnie pod koniec gry, ale i tak jest to doskonała jakość, mając na uwadze przesiadkę z pierwszego Switcha.
Dźwięk to kolejny mocny punkt. Ścieżka dźwiękowa to kapitalny miks nowych utworów i remiksów klasyków, takich jak Stickerbush Symphony czy motywy z Donkey Kong Country. Muzyka idealnie dopasowuje się do tempa gry — spokojna w momentach eksploracji, dynamiczna podczas walk z bossami. Głosy postaci, zwłaszcza Pauline (bo reszta to typowe dla Nintendo jęczenie kreatur w ich własnym, wymyślonym języku) dodają grze życia, a odgłosy demolki są tak satysfakcjonujące, że aż chce się rozwalać więcej.




Niestety, co muszę przyznać, to kamera czasem nie nadąża za akcją. W wąskich tunelach, podczas szybkich sekwencji platformowych czy podczas przekopywania się przez ściany kopalni potrafi zgubić orientację, co potrafi być frustrujące. Nie zdarza się to często, ale wystarczająco, by to dostrzec.
Czytaj też: Klony zamiast towarzyszy broni. The Alters pokazuje nowe oblicze samotności w kosmosie
Czy Donkey Kong Bananza to nowy klasyk Nintendo?
Donkey Kong Bananza to triumfalny powrót kultowej marki Nintendo i jedna z najradośniejszych platformówek ostatnich lat. Choć można się doszukać drobnych mankamentów, jak miejscami zbyt łatwe walki z bossami czy sporadyczne problemy z kamerą, Bananza rekompensuje to z nawiązką niesamowitą grywalnością, kreatywnym designem oraz atmosferą pełną energii i ciepła. Mechanika rozwałki, rewelacyjnie zaprojektowany świat oraz charyzmatyczny duet Donkey Kong i Pauline sprawiają, że od gry trudno się oderwać. Po blisko 20 godzinach zabawy wciąż miałem ochotę odkrywać nowe sekrety i alternatywne ścieżki, a każda chwila spędzona z Bananzą była czystą frajdą.

Czy gra jest powodem, by sięgnąć po Switcha 2? Dla każdego fana platformówek absolutnie tak. Donkey Kong Bananza to tour de force Nintendo — gra, która celebruje dziedzictwo serii, wyznacza nowe standardy dla 3D platformerów ze stajni Nintendo i daje nadzieję, że najlepsze jeszcze przed nami. Donkey Kong wraca w wielkim stylu — i takie hity trafiają się naprawdę rzadko!