Recenzja Ghost of Yōtei. Piękna i brutalna Japonia napędzana zemstą

Pięć lat po tym, jak Ghost of Tsushima zrewolucjonizowało podejście do gier o samurajach i Japonii, Sucker Punch powraca z nową produkcją w tym uniwersum. Tym razem zostajemy przeniesieni do surowych i nieokiełznanych krajobrazów Ezo — dzisiejszego Hokkaido — w 1603 roku. To właśnie tutaj Atsu, główna bohaterka, staje się duchem zemsty i wędrowcem w świecie pełnym roninów, mitów i nieprzewidywalnej natury. Spędziłem sporo czasu w tej otwartej epopei i… cóż, Ghost of Yōtei to immersyjna i emocjonalna podróż, która bierze wszystko, co pokochaliśmy w Tsushimie, i wynosi to na wyższy poziom, dodając świeżość, głębię i rozmach, który zapiera dech w piersiach.
...

Sucker Punch kolejny raz to zrobił. Amerykańscy strażnicy samurajskiego ducha

Na początku wtrącę jeszcze, że od dzieciaka jestem zakochany w Japonii. W kraju, kulturze, popkulturze, języku i niemal wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni — więc nie będzie wielkim zdziwieniem fakt, że na Ghost of Yōtei czekałem z wypiekami na twarzy. Rzecz jednak w tym, że sam temat feudalnej Japonii w popkulturze nie wystarczy, żeby mnie kupić. W 2020 mieliśmy fenomenalne Ghost of Tsushima, które zresztą — wydaje mi się — rozpoczęło całe szaleństwo na tę tematykę. Po drodze na Disney+ był również fenomenalny Shōgun — i serial ten zrobił taką furorę, że w polskim internecie zaczęło pojawiać się mnóstwo artykułów wyjaśniających, czym jest natto (ta „fasolka” w kleistej substancji, którą jadł jeden z bohaterów w którymś odcinku).

Czytaj też: Recenzja Lost Soul Aside. Od studenckiego marzenia do rozczarowania w 10 lat

Nie wszystkie próby były jednak udane. Rise of the Rōnin od Koei Tecmo okazał się srogim rozczarowaniem, przewidywalną i brzydką grą, która nie porwała tłumów — i ani doświadczenie z Nioh czy Ninja Gaiden, ani większe zainteresowanie tą tematyką, specjalnie nie pomogło. W tym roku swoich sił spróbował również Ubisoft przy okazji Assassin’s Creed: Shadows; i chociaż nie była to zła gra, to dostaliśmy kalkę poprzednich trzech RPG-owych asasynów. Paradoksalnie więc gracze mogli być wygłodniali dobrej produkcji osadzonej w Kraju Kwitnącej Wiśni. I tutaj cały na biało (z dodatkami złotego) wchodzi Sucker Punch z Ghost of Yōtei.

Dodam także, że uwielbiam gry Sucker Punch — i tak samo jak czekałem na Ghost of Yōtei, tak samo cały czas po cichu liczę na nową odsłonę Sly (jedne z najlepszych przygodowych platformówek w jakie grałem) czy inFamous, bo nawet Second Son na PlayStation 4 skradło moje serce. To jednak właśnie ich najnowsze IP sprzedaje się najlepiej i amerykański deweloper wszystkie swoje zasoby przeznacza na tę serię. Sukces nie jest jednak zaskakujący, bo Ghost of Tsushima było objawieniem. Gra, która łączyła poetycką narrację z precyzyjną mechaniką walki, gdzie każdy powiew wiatru prowadził do nowych odkryć, a każda lisia nora skrywała sekrety. 

Czytaj też: Recenzja Gears of War: Reloaded. Posiadacze PS5 w końcu mogą zmierzyć się z legendą

Studio z Bellevue po sukcesie Tsushimy pokazało, że potrafi tchnąć duszę w historyczne opowieści, gdzie zwykła wędrówka staje się medytacją nad honorem, naturą i ludzką kruchością. Zresztą, deweloperzy zostali mianowani turystycznymi ambasadorami Tsushimy za swoje zasługi dla wyspy, co jasno potwierdza, jak dobrą robotę zrobili przy grze z 2020 roku. Ghost of Yōtei to również taka podróż — hołd dla japońskiej kultury, inspirowany filmami Kurosawy, wierzeniami Ainu i klimatem Hokkaido. Jeśli Tsushima wydawała się Wam zbyt spokojna czy linearna, Yōtei może nie zmienić Waszego zdania. Ale jeśli zakochaliście się w tamtejszym świecie, jego klimacie i walce, tutaj czeka na Was czysta ekstaza.

Fabuła Ghost of Yōtei. Tragiczna historia z onryō w roli głównej 

Ghost of Yōtei przenosi nas do roku 1603, na dzikie ziemie Ezo — dzisiejszego Hokkaido — gdzie chaos panuje w cieniu braku centralnej władzy. Nie jest najlepiej — klany walczą o wpływy, bandyci grasują po szlakach, a rdzenni Ainu próbują chronić swoje tradycje przed naporem obcych. W centrum tej opowieści stoi Atsu, młoda najemniczka, której życie zostało naznaczone niewyobrażalną tragedią. Jako dziecko straciła wszystko — rodzinę, dom, poczucie bezpieczeństwa — cudem uchodząc z życiem.

Czytaj też: Recenzja Mafia: The Old Country – jak duża jest zawartość Mafii w Mafii?

Protagonistka początkowo próbuje odnaleźć spokój w odosobnieniu, w surowych lasach Ezo, ale przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Powrót do ruin rodzinnego domu, gdzie wspomnienia mieszają się z bólem, staje się punktem zwrotnym. Narastająca niechęć do wszechobecnej niesprawiedliwości i przemocy w regionie popycha Atsu na ścieżkę zemsty. Efektem tego jest to, że staje się Duchem Yōtei — postacią inspirowaną onryō, duchem zemsty z japońskiego folkloru — i tak zresztą jest nazywana przez wszystkich w okolicy. Atsu staje się postrachem dla tyranów i symbolem nadziei dla uciskanych. Jej misja to nie tylko osobista vendetta, ale także próba zjednoczenia rozproszonych społeczności, które w chaosie Ezo walczą o przetrwanie.

Fabuła jest gęsta od symboliki, podobnie jak w historii Jina Sakaia. Tutaj jednak nie debatujemy nad utrzymywaniem tradycji, a przez cały czas trzymają nas się takie wątki jak honor, strata, odkupienie i pytanie, kim stajemy się, gdy świat odbiera nam wszystko. Atsu nie jest typową bohaterką — jej motywacje są złożone, a wybory, które podejmujemy jako gracz, wpływają na to, jak postrzega siebie i swoje miejsce na świecie. Narracja jest prowadzona przez rozbudowane cutscenki, które momentami przypominają teatralne przedstawienia, ale są wyreżyserowane z takim kunsztem, że nie sposób oderwać wzroku. Każda scena jest dopracowana — do tego stopnia, że warto tej gry doświadczyć dwukrotnie — raz w standardowym trybie, a raz w trybie Kurosawy, gdzie czarno-biały filtr i ziarnisty obraz potęgują klimat samurajskiego kina. 

Czytaj też: Recenzja Super Mario Party Jamboree + Jamboree TV. To wciąż najlepsza możliwa impreza!

Atsu, chociaż silna, to figura pełna sprzeczności. Zdeterminowana, ale krucha, pewna siebie, lecz targana wątpliwościami. Jej relacja z wilkiem — nowym symbolem Ducha — również jest dość wyjątkowa. Wilk jest jej towarzyszem, emocjonalną kotwicą, która nadaje podróży głębi i przypomina o więzi z naturą. Echa Tsushimy jak najbardziej są obecne w motywach honoru ibushido, ale Yōtei wprowadza nową energię dzięki galerii postaci. Antagoniści z Yōtei Six, grupy unikalnych antagonistów u władzy, to prawdziwe perełki narracyjne. Każdy z nich — od podstępnego Snake’a, mistrza trucizn, po demonicznego Oni, który zdaje się czerpać siłę z nadprzyrodzonych mocy — ma własną historię, styl walki i motywacje, które zmuszają do refleksji nad tym, kto jest prawdziwym złoczyńcą.

To nie jest jednak typowa walka głównej bohaterki z największym złem, bo cały świat jest bardzo otwarty i interaktywny. Co rusz na naszej drodze spotykamy szamanów Ainu, strzegących świętych miejsc, wędrownych roninów, zbuntowanych wieśniaków, chcących wyłącznie świętego spokoju wędkarzy czy walczących o przetrwanie kupców. Z każdą postacią możemy wejść w interakcję, porozmawiać, poprosić o dodatkowe informacje o Yōtei Six, pomóc rozwiązać im problem czy uratować im życie. Każda z postaci ma coś do powiedzenia i zaoferowania. W konsekwencji trudno tutaj dojechać na koniu z punktu A do punktu B bez żadnych dystrakcji, ale to właśnie takie rzeczy dodają światu autentyczności. 

Rozgrywka. Ewolucja samurajskiej sztuki

Ghost of Yōtei zachowuje rdzeń rozgrywki Tsushimy — otwarty świat, misje, walka i eksploracja — ale każda mechanika została dopracowana, a nowe elementy nadają grze świeżości. Dla fanów immersyjnego gamingu to prawdziwa gratka.

Czytaj też: Recenzja Donkey Kong Bananza. Bananowa rozwałka, w której się zakochacie

Atsu przemierza zróżnicowane tereny Ezo. Zwiedzimy tutaj naprawdę barwne krajobrazy Japonii — od kwitnących łąk po wulkaniczne zbocza, bagna i śnieżne tundry. Każdy region wymaga innego podejścia. Łąki sprzyjają otwartym starciom, a i pola białych kwiatów dają naszemu koniowi boosta do szybkości poruszania, bagna są lepsze do skradania, a w górach jest sporo wspinaczki, ale łatwiej można nawigować.

Jednym z najważniejszych narzędzi jest hak z liną, który służy zarówno do efektownej wspinaczki na klify (co docenimy na początku, podczas zdobywania góry Yōtei), jak i dynamicznych manewrów podczas walki, pozwalając na szybkie obezwładnianie przeciwników oraz przemieszczanie się przez trudny teren. Ważnym elementem jest także luneta, wykorzystywana przede wszystkim do skanowania krajobrazu i oznaczania interesujących punktów na mapie, co ułatwia orientację w otwartym świecie oraz obserwację patroli czy celów misji — nie jest to klasyczne oznaczanie pojedynczych wrogów, lecz wsparcie eksploracyjne.

Gra wyróżnia się także rozbudowanym systemem pogodowym — śnieżyce autentycznie zmniejszają widoczność, a deszcze wpływają na trudność poruszania się po wybranych powierzchniach, czasem powodując poślizgi, co wymusza elastyczne podejście do akcji. Efekty wizualne, takie jak zorze polarne, księżyc rozpływający się na tafli wody, kolorowe pola kwiatów czy spadające liście robią ogromne wrażenie, szczególnie w trybie ray-tracingu.

Powraca także kluczowa dla Tsushimy mechanika, w której nie mamy żadnej minimapy na ekranie (w ogóle interfejs jest mocno ograniczony, co tylko zwiększa filmowość rozgrywki), a musimy przesunąć palcem w odpowiednim kierunku na touchpadzie, żeby podmuchy wiatru prowadziły nas do wyznaczonego celu. Tak proste, a tak efektowne i jednocześnie efektywne. Teraz idzie do o krok dalej, bo mama Atsu nauczyła ją grać na shamisenie (instrumencie podobnym do gitary). Wraz z postępem w grze uczymy się nowych pieśni, które prowadzą nas do takich lokacji jak ołtarze, przy których rozwijamy swoją postać podczas modlitwy. W świecie gry dalej mamy znane z pierwszej części bieganie za lisami czy quick-time eventy z precyzyjnym przecinaniem bambusów, co po Tsushimie nie mogło zniknąć. 

Czytaj też: Graliśmy już w Battlefield 6 i… wow! Powrót kultowej marki w wielkim stylu

Do tego podczas rozmów z NPC często dostaniemy zadania poboczne, a w karczmie możemy odbierać zlecenia łowcy nagród, co jest szybkim i skutecznym sposobem na zarabianie pieniędzy i zdobywanie materiałów, a w konsekwencji — ulepszanie swoich broni czy zbroi. I jak nie jestem wielkim fanem pobocznych aktywności, które nie niosą za sobą dodatkowych elementów fabularnych, tak tutaj jest to wyjątkowo sprawnie wplecione — i nawet nie będziecie wiedzieć, kiedy poświęciliście dwie godziny na bieganie po świecie, nadal nie docierając do miejsca głównej misji. Budowa świata i zaangażowanie w niego gracza zasługuje na pochwałę.

Duch walki w Ghost of Yōtei

System walki w Ghost of Tsushima już wcześniej uchodził za niezwykle dopracowany, ale Ghost of Yōtei jeszcze bardziej rozwija tę formułę, wprowadzając znaczące nowości i większą dynamikę. W Yōtei walki nabierają większej płynności dzięki animacjom opartym na technice motion capture — każde uderzenie, unik czy kontratak zostały zaplanowane tak, by nadać im autentyczny ciężar, a ruchy Atsu cechuje naturalna „gracja” i zwinność. Zamiast klasycznych postaw znanych z Tsushimy, wprowadzono zupełnie nowy sposób kontroli — postać dynamicznie przełącza się między szerokim arsenałem broni, z których każda posiada własny styl walki i unikalny zestaw animacji.

Czytaj też: Klony zamiast towarzyszy broni. The Alters pokazuje nowe oblicze samotności w kosmosie

Wśród nowych narzędzi ofensywy pojawiły się katana z opcją walki na dwa ostrza, ciężki miecz odachi, włócznia yari, łańcuchowa kusarigama oraz broń palna tanegashima, które całkowicie zmieniają przebieg starć. Każda z broni — oraz odblokowywane gadżety jak bomby dymne, trucizny czy możliwość wezwania wilka do pomocy — nadają rozgrywce nową głębię taktyczną oraz wymagają elastycznego podejścia w odpowiedzi na różnorodność przeciwników. Różne bronie są skuteczne na innych przeciwników, więc chociaż można przejść grę tylko z kataną, to zdecydowanie warto eksperymentować i uczyć się tego świata. 

System skradania w Ghost of Yōtei także został rozbudowany. Teraz mamy nowe opcje zarówno ukrywania się w wysokiej trawie, jak i ogłuszania czy dezorientowania wrogów za pomocą gadżetów, takich jak bomby dymne czy trucizny. Możliwe jest aktywne korzystanie ze środowiska — możemy podpalać suche trawy lub sabotować pułapki, by zwabić przeciwników w wybrane miejsce i odwrócić ich uwagę. Nowością jest także możliwość korzystania ze zwierzęcia — wilka, który służy do zwiadu lub rozpraszania patrolujących żołnierzy. 

Eksploracja. Brutalny i przepiękny świat, który żyje

Jak już wspominałem do tej pory w recenzji, otwarty świat Yōtei jest rozleglejszy i bardziej zróżnicowany niż Tsushima. Tutaj na każdym kroku jest pięknie, chociaż w absolutnie różnych sceneriach — ale na brak pięknych widoków zdecydowanie nie będziemy narzekać. Świat żyje. Ślady w śniegu pozostają, erozja terenu utrudnia przejścia, a fauna, jak jelenie czy ptaki, prowadzi do sekretów, na przykład grot Ainu z malowidłami. 

Czytaj też: Recenzja Death Stranding 2: On the Beach. Hideo Kojima znów zaserwował prawdziwe dzieło sztuki

Eksploracja stanowi trzon doświadczenia w Ghost of Yōtei, nieustannie nagradzając najbardziej dociekliwych graczy. Natkniemy się tu na skróty ukryte między skałami, liczne surowce przekładające się na ulepszenia ekwipunku, oraz relikwie Ainu, które nie tylko rozszerzają wiedzę o dawnych mieszkańcach tego regionu, ale też często kryją własne opowieści czy zagadki związane z folklorem. Każda odkryta grota, zrujnowana świątynia lub opuszczony szlak może skrywać nieoczekiwane sekrety, a spotkania z lokalną fauną — od przemierzających tereny lisów po tropiące gracza ptaki — bywają wskazówką prowadzącą do kolejnych ukrytych miejsc. Twórcy zapewniali, że świat jest pełen unikatowych wydarzeń, rzadziej powtarzalnych aktywności i zachęca do autentycznej eksploracji zamiast mechanicznego „czyszczenia mapy”, czyniąc każdą wyprawę świeżą i angażującą. I to im zdecydowanie się udało.

Oprawa audiowizualna. Uczta dla oczu i uszu

Wizualnie Yōtei to szczyt możliwości konsoli. Ulepszony silnik Tsushimy oferuje szczegółowe krajobrazy — od falującej trawy po błyszczący śnieg. Efekty świetlne, czyli promienie przebijające mgłę, odbicia w wodzie, zorze polarne… to wszystko tworzy widoki, które zapierają dech w piersiach. Tryb wydajności zapewnia stabilne 60 FPS, a tryb jakości daje natywne 4K z ray tracingiem, który wzmacnia klimat. Ja sam grałem w trybie wydajności — płynność w grach tego typu jest dla mnie kluczowa, a mimo to Yōtei i tak wygląda zjawiskowo.

Detale środowiskowe budują immersję. Błoto na ubraniu, śnieg osiadający na masce, dynamiczna mgła. Lokacje, od jaskiń po opuszczone wioski, mają unikalne oświetlenie, które potęguje atmosferę. Chociaż czasem można aż odnieść wrażenie, że tych wizualnych bajerów środowiskowych jest nieco za dużo, bo dosłownie bez przerwy jest na czym zawiesić oko — a niestety prawdziwe życie bywa pod tym względem dość rozczarowujące. Nie jest to jednak absolutnie żaden minus.

Dźwięk to majstersztyk. Soundtrack łączy shamisen, taiko i ambientowe melodie, tworząc melancholijny nastrój, idealnie pasujący do całego świata i historii Atsu. Utwory w kluczowych momentach są integralną częścią narracji, nawet jeśli chodzi o granie głównej bohaterki na shamisenie. Do tego dźwięki świata, takie jak szum wiatru, kroki w śniegu, wycie wilka — nie musicie specjalnie zwracać uwagi na warstwę audio w grach, żeby docenić to, co będzie dobiegało z Waszych słuchawek, monitorów czy telewizorów podczas gry.

Czytaj też: Recenzja Mario Kart World. Forza Horizon w uniwersum Nintendo

Ghost of Yōtei to podróż, która zmienia wiele

Ghost of Yōtei to gra dla tych, którzy szukają emocji i głębi w absolutnie przepięknym i porywającym świecie. Nie każdy pokocha jej refleksyjny ton, długie cutscenki czy nacisk na atmosferę — jeśli Tsushima Was nie porwała, Yōtei może Was nie przekonać. Ale dla tych, którzy dali się wciągnąć w świat Jina Sakai, to prawdziwy skarb. Bardziej otwarty, emocjonalny i dopracowany. Po prostu lepszy pod każdym względem.

Co za tym idzie, nie jest to żadna rewolucja. To przedłużenie i ulepszenie idei wprowadzonej w Ghost of Tsushima — coś jak różnica między inFamous a inFamous 2, a nie całkowicie odmieniony projekt, jak w Second Son. Z tym, że w moim odczuciu nie ma w tym absolutnie niczego złego.

Ghost of Yōtei to nie tylko gra — to emocjonalna i zapierająca dech w piersiach podróż. I chociaż to bardzo pompatyczne słowa, to z czystym sumieniem się pod nimi podpisuję. Od pojedynków z Yōtei Six po odkrywanie sekretów Ezo — każdy moment jest równie przyjemny i zapadający w pamięć. Sucker Punch stworzyło dzieło, które nie tylko dorównuje legendzie, ale ją przewyższa. Ja wracam do Ezo, by tropić kolejne opowieści, a Wam polecam, żebyście dołączyli do tej przygody.